Dobry omen
Dobry omen читать книгу онлайн
Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej ca?kowicie wiarygodnej wr??ki ?wiat sko?czy si? w sobot?. Dok?adnie m?wi?c: w najbli?sz? sobot?. Jeszcze dok?adniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerw? si? armie Nieba i Piek?a. Zap?on? morza ognia. Ksi??yc okryje si? krwawym ca?unem. I to jest g??wny k?opot Crowleya (by?ego w??a, dzi? agenta Piek?a) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anio?a). Bo ni chc? by? tu na dole (lub na g?rze, z punktu widzenia Crowleya). Nie maj? wi?c wyboru - musz? zatrzyma? Czterech Motocyklist?w Apokalipsy. Ponad wszystko (zdaniem Azirafala: poni?ej) najwa?niejsze jest, by zabi? Antychrysta. K?opot w tym, ?e ma on dopiero 11 lat, kocha swego piekielnego ogara i jest mi?ym ch?opcem, z kt?rego rodzice mog? by? dumni.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Tylko Atlantom będzie się dobrze powodzić — zauważyła wesoło Pepper.
— Ha - odrzekł Adam, wcale nie słuchając.
Coś się działo w jego głowie. Bolała go. Pojawiały się tam myśli, których wcale nie myślał. Coś mówiło: Adamie Young, możesz coś zrobić. Możesz to wszystko zrobić lepiej. Możesz zrobić wszystko, co zechcesz. A to, co do niego w ten sposób przemawiało, to był... on sam. Jego część, głęboko ukryta. Część, która przez te wszystkie lata była z nim związana, ale prawie nie zauważana, jak własny cień. Mówiła: Tak, to parszywy świat. Mógł być wspaniały. Ale teraz jest parszywy li czas coś z tym zrobić. Po to właśnie tu jesteś. Aby wszystko ulepszyć. i — Bo oni będą mogli iść wszędzie — mówiła dalej Pepper, rzucając na Adama zaniepokojone spojrzenie. - To znaczy Atlanci. Ponieważ...
— Mam wyżej uszu starych Aliantów i Tybetańczyków - warknął Adam.
ONI na niego spojrzeli. Nigdy go takim nie widzieli.
— Im to jest dobrze — powiedział Adam. — Wszyscy sobie chodzą, zużywając wszystkie wieloryby i węgiel, i ropę, i ozon, i puszcze tropikalne, i te, i dla nas nic już nie zostanie. Powinniśmy pojechać na Marsa albo gdzieś, zamiast wysiadywać w ciemności i wilgoci z uciekającym powietrzem.
To nie był Adam, którego ONI od dawna znali. ONI unikali własnych spojrzeń. Gdy Adam był w takim nastroju, świat wydał się deprymujący.
— Mnie się wydaje - oświadczył pragmatycznie Brian - mnie się wydaje, że najlepsze, co z tym można zrobić, to przestać o tym
czytać.
— To tak, jak to kiedyś powiedziałeś — rzekł Adam. — Rośnie się, czytając o piratach i kowbojach, i kosmonautach, i takich, i właśnie gdy jesteś przekonany, że świat pełen jest zdumiewających rzeczy, to ci mówią, że tak naprawdę, to on jest cały z martwych wielorybów i zrąbanych lasów, i nuklearnych odpadów, co będą krążyć przez miliony lat. Do tego nie warto wyrastać, jeśli chcecie wiedzieć, co o tym myślę.
ONI wymienili spojrzenia.
Naprawdę cień ogarnął cały świat. Na północy narastały chmury burzowe, a promienie słońca świeciły zza nich żółto, jak gdyby niebo namalował pełen entuzjazmu amator.
— Mnie się wydaje, że powinien zostać zwinięty i zaczęty znów od początku - powiedział Adam.
Głos brzmiał, jakby nie należał do Adama.
Przez letnie lasy zadął przejmujący wiatr.
Adam spojrzał na Psa, próbującego stanąć na głowie. Z oddali zamruczał grzmot. Adam pochylił się i z roztargnieniem poklepał zwierzę.
— A dobrze im wszystkim tak będzie, jeśli wszystkie nuklearne bomby wybuchną naraz i wszystko zacznie się od początku, tylko właściwie zorganizowane - rzekł Adam. — Czasem myślę, że chciałbym, aby tak było. Bo wtedy moglibyśmy wszystko uporządkować.
Grzmot zawarczał ponownie. Pepper zadrżała. To nie była zwykła sprzeczka, pozwalająca wypełnić wiele pustych godzin. W spojrzeniu Adama było coś, czego przyjaciele nie potrafili w pełni zgłębić - nie łobuzerstwo, bo to było mniej więcej stale w nim obecne, ale coś o wiele gorszego: obojętna szarość.
— No, nie wiem - próbowała podjąć dyskusję Pepper. - Nie wiem, ponieważ jeżeli tak te wszystkie bomby wybuchną, to wszystl
kich nas wysadzą. Zabierając głos jako matka nie narodzonych pokoleń, jestem temu przeciwna.
Popatrzyli na nią z zaciekawieniem. Wzruszyła ramionami.
— A wtedy świat przejmą gigantyczne mrówki — powiedział zdenerwowany Wensleydale. — Widziałem ten film. Albo trzeba chodzić ze spiłowanymi dubeltówkami i każdy ma te samochody, wiecie, z nasadzonymi nożami i armatami...
— Nie pozwolę na żadne gigantyczne mrówki ani nic podobnego - powiedział Adam ze straszliwym uśmiechem. - A z wami będzie wszystko dobrze. Ja się tym zajmę. To byłoby niegodziwie mieć cały świat tylko dla nas. Prawda? Możemy się nim podzielić. Możemy mieć zdumiewające zabawy. Możemy mieć wojny z prawdziwym wojskiem.
— Ale przecież nie będzie żadnych ludzi — sprzeciwiła się Pepper.
— Och, mogę nam zrobić trochę ludzi — oświadczył beztrosko Adam. - W każdym razie wystarczająco dobrych do wojska. Każde z nas może mieć ćwiartkę Ziemi. Na przykład ty — pokazał palcem Pepper, która odskoczyła, jakby palec Adama był rozpalonym do białości pogrzebaczem - możesz mieć Rosję, bo ona jest czerwona, a ty masz czerwone włosy, zgadzasię? A Wensley może mieć Amerykę, a Brian może mieć Afrykę i Europę, i... i...
Nawet w nastroju narastającej grozy ONI poświęcili temu tyle namysłu, na ile sprawa zasługiwała.
— H...hę - zająknęła się Pepper, a coraz silniejszy wiatr szarpał jej koszulkę. - Nie r...rozumiem, czemu Wensley dostał Amerykę i wszystko, a ja m...mam tylko Rosję. Rosja jest nudna.
— Możesz mieć Chiny i Japonię, i Indie - zgodził się Adam.
— To znaczy, że ja mam tylko Afrykę i tylko masę strasznie nudnych krajów — powiedział Brian, targując się nawet w chwili, gdy rotacja wektora katastrofy była bliska szczytu. - Nie obraziłbym się za Australię - dodał.
Pepper szturchnęła go i z naciskiem pokręciła głową.
— Pies dostanie Australię - oświadczył Adam ze wzrokiem płonącym ogniem tworzenia - bo potrzebuje masę miejsca do biegania. I tam ma do polowania te wszystkie króliki i kangury, i...
Chmury kłębiły się jak atrament wlany do miski czystej wody, sunąc po niebie prędzej od wiatru.
— Ale przecież nie będzie żadnych król... - wrzasnął Wensley-dale.
Adam nie słuchał, przynajmniej nie słyszał żadnego z głosów dolatujących z zewnątrz jego głowy.
— To wszystko, to już zbyt wielki bałagan - powiedział. - Musimy znów zacząć od początku. Po prostu ocalić tych, których ocalić chcemy i zacząć od nowa. To najlepszy sposób. To będzie dla Ziemi przysługa, jeśli się o tym dobrze pomyśli. Gniewa mnie, gdy widzę, w jaki sposób ci starzy wariaci partolą to wszystko...
* * *
— To, rozumiesz, jest pamięć - powiedziała Anathema. -Działa do tyłu oraz do przodu. Mam na myśli pamięć gatunkową. Newton spojrzał na nią uprzejmie, lecz bez cienia zrozumienia.
— Próbuję ci wyjaśnić - kontynuowała cierpliwie - że Agnes nie widziała przyszłości. To tylko metafora. Ona ją pamiętała. Oczywiście niezbyt dobrze, a gdy taki obraz został przefiltrowany przez jej własne możliwości pojmowania, często stawał się nieco pogmatwany. Uważamy, że najlepiej zapamiętywała to, co miało się przydarzyć jej potomkom.
— Ale jeśli udajesz się gdzieś i robisz coś, ponieważ ona tak napisała, a ona tak napisała, ponieważ pamiętała, gdzie się udasz i co będziesz robić - sprzeciwił się Newton - to...
— Wiem. Ale istnieją, eee, pewne dowody, że to właśnie działa w ten sposób — odparła Anathema.
Popatrzyli na rozłożoną mapę. Obok nich mamrotało radio. Newton miał dojmującą świadomość, że tuż przy nim siedzi kobieta.
Zachowuj się jak zawodowiec - powiedział sobie. Jesteś żołnierzem, nieprawdaż? No, praktycznie tak. Więc zachowuj się jak żołnierz. Na ułamek sekundy głęboko się zamyślił. W takim razie zachowuj się jak doskonale wychowany, godzien szacunku żołnierz. Zmusił się do ponownego skupienia uwagi na aktualnych problemach.
— Dlaczego Lower Tadfield? - zapytał. -Ja się nim zainteresowałem z powodu pogody. To się nazywa optymalnym mikroklimatem. Co oznacza, że jest to mała miejscowość z własną, osobistą, piękną pogodą.
Popatrzył na jej notatniki. Z miejscowością wiązało się coś zdecydowanie dziwnego, nawet jeśli nie brać pod uwagę Tybetańczyków i UFO, które w tym momencie jak się okazuje, roiły się na całej Ziemi. Ale obszar Tadfield miał nie tylko pogodę, według której można by regulować kalendarz pór roku; był również uderzająco odporny na zmiany. Wyglądało, że nikt tu nie buduje nowych domów. Ludność nie była wcale ruchliwa. Zdawało się, że jest tutaj więcej lasów i żywopłotów, niż można się zwykle spodziewać w dzisiejszych czasach. Jedyna zautomatyzowana farma hodowlana, otwarta na tym terenie, zbankrutowała po roku czy dwóch i zastąpił ją staromodny hodowca świń, który pozwalał im biegać swobodnie w sadzie jabłoniowym i sprzedawał wieprzowinę po wysokich cenach. Dwie miejscowe szkoły uporczywie trzymały się starych zasad, pogrążone w błogiej niewrażliwości na zmieniające się mody systemu edukacyjnego. Autostrada, która powinna była zmienić większą część Lower Tadfield w zaledwie węzeł drogowy numer osiemnaście, parking przydrożny “Pod Wesołym Tucznikiem" - o pięć mil stamtąd zmieniła kierunek, zatoczyła wielkie półkole i pobiegła dalej, nieświadoma wysepki wiejskiej niezmienności, którą ominęła. Nikt właściwie nie wiedział, czemu tak się stało; jeden z mierniczych tamtego odcinka rozchorował się nerwowo, drugi wstąpił do klasztoru, a trzeci wyjechał na Bali malować nagie kobiety.