Dobry omen
Dobry omen читать книгу онлайн
Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej ca?kowicie wiarygodnej wr??ki ?wiat sko?czy si? w sobot?. Dok?adnie m?wi?c: w najbli?sz? sobot?. Jeszcze dok?adniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerw? si? armie Nieba i Piek?a. Zap?on? morza ognia. Ksi??yc okryje si? krwawym ca?unem. I to jest g??wny k?opot Crowleya (by?ego w??a, dzi? agenta Piek?a) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anio?a). Bo ni chc? by? tu na dole (lub na g?rze, z punktu widzenia Crowleya). Nie maj? wi?c wyboru - musz? zatrzyma? Czterech Motocyklist?w Apokalipsy. Ponad wszystko (zdaniem Azirafala: poni?ej) najwa?niejsze jest, by zabi? Antychrysta. K?opot w tym, ?e ma on dopiero 11 lat, kocha swego piekielnego ogara i jest mi?ym ch?opcem, z kt?rego rodzice mog? by? dumni.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Crowley, kłamiesz albo zwariowałeś, a prawdopodobnie jedno i drugie - powiedział Hastur, lecz jego pewność siebie została zachwiana.
Na krótką chwilę zastanowił się nad taką ewentualnością i tu dał się Crowleyowi złapać. Istniała bowiem i taka możliwość, że Piekło go testowało. Że Crowley jest kimś więcej, niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Hastur był paranoikiem, czyli po prostu rozsądnym osobnikiem dobrze dostosowanym do życia w Piekle, gdzie naprawdę wszyscy chcieli wszystkich załatwić.
Crowley zaczął wykręcać numer telefoniczny.
— W porządku, książę Hastur. Nie oczekuję, że uwierzysz mi -oświadczył. - No to porozmawiajmy sobie z Radą Ciemności; jestem pewien, że oni potrafią cię przekonać.
Dostał połączenie, rozległ się dźwięk wywoływania abonenta.
— Cześć, frajerze — powiedział Crowley.
I znikł.
Nim minął ułamek sekundy, znikł także Hastur.
* * *
Przez całe wieki potężną liczbę teologicznych roboczo-godzin poświęcono debacie nad słynnym pytaniem: Ilu aniołów może tańczyć na główce od szpilki?
Aby uzyskać właściwą odpowiedź, należy wziąć pod uwagę następujące fakty:
Przede wszystkim anioły nie tańczą. Jest to jedna z cech charakterystycznych wyróżniających anioła. Mogą słuchać i doceniać muzykę sfer, ale nie odczuwają żadnej potrzeby poniżenia się do hopsania w jej rytm. A więc - ani jeden.
A przynajmniej prawie ani jeden. W końcu lat osiemdziesiątych Azirafal nauczył się gawota w dyskretnym klubie dla dżentelmenów przy Portland Place i choć początkowo zabierał się do tego tańca jak kaczka do bankowości, wkrótce osiągnął dużą wprawę i mocno się zirytował, gdy w parę dziesięcioleci później gawot na dobre wyszedł z mody.
Tak więc pod warunkiem, że taniec byłby gawotem oraz pod warunkiem, że byłaby odpowiednia partnerka (zakładając, dla jasności dowodu, że zarówno znałaby gawota i umiała tańczyć na główce od szpilki), rzetelna odpowiedź brzmi: jeden.
Teraz zaś możecie zapytać równie dobrze, ilu demonów może tańczyć na główce od szpilki? Ostatecznie pochodzą z tej samej pierwotnie rasy. I przynajmniej tańczą[53].
Ale jeśli tak stawiacie sprawę, odpowiedź brzmi: naprawdę krocie, pod warunkiem, że porzucą swe ciała fizyczne, co dla demona jest kaszką z mleczkiem. Demony nie podlegają fizyce. Spoglądając z odległej perspektywy, wszechświat to po prostu coś małego i okrągłego, jak te cztery kule napełnione wodą, w których przy potrzą-śnięciu widać burzę śnieżną[54]. Ale jeśli się temu przyjrzeć naprawde z bliska, jedynym kłopotem w tańcu na główce od szpilki są te ogromne przestrzenie między elektronami.
Bo dla pochodzących z rasy aniołów czy gatunku demonów, wielkości, kształty i składniki są po prostu kwestią wyboru.
W tej chwili Crowley z niewiarygodną szybkością podróżuje po linii telefonicznej.
DZYŃ.
Crowley przeleciał przez dwie centrale telefoniczne z szybkością będącą całkiem przyzwoitym ułamkiem szybkości światła. Ha-stur był niedaleko za nim: cztery czy pięć cali, ale biorąc pod uwagę ich obecne wielkości, Crowley miał bardzo zadowalające wyprzedzenie. Które, oczywiście, zniknie, gdy będzie musiał wynurzyć się na drugim końcu.
Byli zbyt mali w porównaniu z falami dźwiękowymi, ale demony nie potrzebują dźwięku, by się porozumiewać. Słyszał więc, jak Hastur za nim wywrzaskuje:
— Ty skurwysynu! Dostanę cię. Nie ujdziesz mi! DZYŃ.
— Gdziekolwiek się wynurzysz, ja też tam będę! Nie uciekniesz!
Crowley przebył ponad dwadzieścia mil przewodu telefonicznego w czasie poniżej krótszym od sekundy.
Hastur był za nim blisko. Crowley musiał wszystko zsynchronizować bardzo, bardzo uważnie.
DZYŃ.
Był to trzeci dzwonek. No, pomyślał Crowley, start do nicości.
Zatrzymał się nagle i ujrzał, jak Hastur z rozpędu przelatuje obok niego. Hastur zawrócił i...
DZYŃ.
Crowley wystrzelił na zewnątrz przez przewód, przez plastikową obudowę i zmaterializował się w poprzedniej postaci w swym gabinecie.
Pstryk.
Ruszyła taśma magnetofonowa w automatycznej sekretarce, wygłaszając nagraną informację. Potem rozległ się sygnał i gdy zaczęło się odbieranie wiadomości z linii, po sygnale z głośnika rozległ się wrzask.
—Jest! Coooo? Ty przeklęty wężu!
Czerwona żaróweczka sygnalizująca wiadomość zaczęła błyskać jak maleńkie, czerwone, rozzłoszczone oczko.
Crowley naprawdę chciałby mieć jeszcze trochę wody święconej oraz dość czasu, by potrzymać w niej kasetę, aż się rozpuści. Ale zdobycie tego, co stało się śmiertelną kąpielą Ligura już było wystarczająco niebezpieczne; trzymał ją od lat na wszelki wypadek, a nawet sam fakt, że znajdowała się w tym samym pokoju co on, już go niepokoił. Ale... ale być może... co się stanie, jeśli wsadzi kasetę do odtwarzacza samochodowego? Może sobie przegrywać Hastura w kółko tak długo, aż zmieni się we Freddiego Mercury'ego. Nie. Mógł być sukinsynem, ale istnieją przecież jakieś granice.
Zahuczał daleki grzmot.
Nie miał czasu do stracenia.
Nie miał gdzie się udać.
Wyszedł z domu. Wsiadł do swego bentleya i ruszył w stronę West Endu, jakby goniły go wszystkie demony piekła. Z grubsza rzeczbiorąc, właśnie tak było.
* * *
Madame Tracy usłyszała powolne wspinanie się pana Shadwella po schodach. Było jeszcze wolniejsze niż zwykle, a co parę stopni milkło. Normalnie Shadwell wspinał się po schodach tak, jakby każdy stopień darzył nienawiścią.
Otworzyła drzwi mieszkania. Stał na spoczniku, oparty o ścianę.
— Ależ, panie Shadwell - powiedziała. - Co się stało z pana ręką?
— Odeńdź ode mnie, kobito —jęknął Shadwell. — Żem sam nie wiedzioł, jako mam potęgę!
— Czemu trzymają pan w ten sposób?
Shadwell próbował wtopić się w ścianę.
— Cof się, powiedziałem! Za nic nie odpowiadam!
— Ależ, panie Shadwell, cóż wreszcie się z panem stało? — wypytywała madame Tracy, próbując go chwycić za rękę.
— W żądny reszcie! W żądny reszcie!
Udało jej się złapać go za ramię. On zaś, Shadwell, bicz na szatany, dał się bezsilnie zaciągnąć do jej mieszkania.
Nigdy jeszcze w nim nie był, przynajmniej nie na jawie. We snach wyposażył je w bogate, jedwabne zasłony oraz to, co uważałby za wonne kadzielnice. I rzeczywiście, należy przyznać, że w drzwiach do kuchenki wisiała zasłona z paciorków, stała też lampa, nader nieudolnie wykonana z butelki po chianti, ponieważ pojęcie madame Tracy o tym, co szykowne, ugruntowało się, podobnie zresztąjak u Azirafala, około roku 1953 i takie już pozostało. Pośrodku pokoju stał stolik okryty welwetową tkaniną, na niej zaś kryształowa kula, która w coraz większym stopniu stawała się środkiem utrzymania madame Tracy.
— Myślę, mister Shadwell, że dobrze by panu zrobiło położyć się i odpocząć - oświadczyła głosem nie dopuszczającym sprzeciwu i zaprowadziła go do sypialni. Był zbyt oszołomiony, żeby protestować.
— Ale młody Newton jest tam daleko - wymruczał - w jarzmie pogańskich namiętności i sztuk tajemnych.
— No to jestem pewna, że doskonale wie, jak sobie z nimi poradzić — powiedziała wesoło madame Tracy, której wyobrażenie o tym, co spotkało Newtona było zapewne o wiele bliższe rzeczywistości, niż wyobrażenia Shadwella. - I jestem pewna, że nie chciałby myśleć o tym, do jakiego stanu pan się tutaj doprowadził. Po prostu proszę się położyć, a ja przygotuję nam filiżankę dobrej herbaty.
Znikła wśród klekotu zasłony z paciorków.
Nagle Shadwell pozostał sam na czymś, co, jak sobie z trudem (wskutek doszczętnego zszarpania nerwów) przypomniał, było łożem grzechu. A w tym właśnie momencie był zupełnie niezdolny do zdecydowania, czy to oznaczało coś lepszego, czy gorszego od niebycia samotnym na łożu grzechu. Uniósł głowę, by się rozejrzeć po otoczeniu.
Wyobrażenia madame Tracy o tym, co erotyczne, pochodziły z okresu, gdy młodzi ludzie dorastali w mniemaniu, iż kobiety mają na stałe przymocowane z przodu swej anatomii piłki plażowe, Brigitte Bardot można było nazwać seksownym kociakiem, nie wywołując gromkich wybuchów śmiechu i naprawdę istniały magazyny ilustrowane o tytułach takich, jak: “Dziewczyny, Chichoty i Podwiązki". Gdzieś w tym wrzącym kotle tolerancji wyłowiła pomysł, że zabawki-przytulanki w sypialni tworzą intymną, kokieteryjną atmosferę.