Dobry omen
Dobry omen читать книгу онлайн
Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej ca?kowicie wiarygodnej wr??ki ?wiat sko?czy si? w sobot?. Dok?adnie m?wi?c: w najbli?sz? sobot?. Jeszcze dok?adniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerw? si? armie Nieba i Piek?a. Zap?on? morza ognia. Ksi??yc okryje si? krwawym ca?unem. I to jest g??wny k?opot Crowleya (by?ego w??a, dzi? agenta Piek?a) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anio?a). Bo ni chc? by? tu na dole (lub na g?rze, z punktu widzenia Crowleya). Nie maj? wi?c wyboru - musz? zatrzyma? Czterech Motocyklist?w Apokalipsy. Ponad wszystko (zdaniem Azirafala: poni?ej) najwa?niejsze jest, by zabi? Antychrysta. K?opot w tym, ?e ma on dopiero 11 lat, kocha swego piekielnego ogara i jest mi?ym ch?opcem, z kt?rego rodzice mog? by? dumni.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
—Jakaż sympatyczna osoba - zauważył Newton. - Prawie można by przymknąć oczy na to, że wysadziła w powietrze całą wieś. Anathema zignorowała jego uwagę.
— W każdym razie taki był sens tego wszystkiego — powiedziała. - Od samego początku uznaliśmy, że interpretowanie jej przepowiedni jest naszym obowiązkiem. Ostatecznie wypada średnio jedno proroctwo na miesiąc; obecnie jednak, gdy zbliżamy się do końca świata, jest ich więcej.
— A kiedy on ma nastąpić? - zainteresował się Newton.
Anathema znacząco spojrzała na zegar.
Newtonowi wydarł się z gardła okropny chichot, choć miał nadzieję, że zabrzmi on subtelnie i światowo. Po wszystkich wydarzeniach dnia dzisiejszego nie czuł się całkowicie przy zdrowych zmysłach. A poza tym czuł perfumy Anathemy, co go krępowało.
— Masz szczęście, że nie potrzebuję stopera - odparła Anathema. - Mamy jeszcze, och, jakieś pięć do sześciu godzin.
Newton zastanowił się, co dalej. Dotychczas nigdy w życiu nie odczuł potrzeby napicia się alkoholu, ale coś mu podpowiedziało, że właśnie teraz powinno to nastąpić po raz pierwszy.
— Czy wiedźmy miewają w domu jakieś drinki? - zaryzykował.
— Ależ tak. - Na jej ustach pojawił się uśmiech prawdopodobnie taki sam jak na ustach Agnes Nutter, gdy wypakowywała zawar-
tość swej bieliźniarki. - Zielony, musujący płyn, a na jego krzepnącej powierzchni wije się coś niesamowitego. To przynajmniej powinieneś wiedzieć.
— Świetnie. Masz lód?
Płyn okazał się ginem. Lód był. Anathema, która czarnoksię-stwem zajęła się bez większych oporów, potępiała napoje alkoholowe, w tym indywidualnym jednak wypadku je zaaprobowała.
— Czy mówiłem ci już o Tybetańczyku, który wyszedł z dziury w jezdni? - spytał Newton, odprężywszy się nieco.
— Ach, oczywiście wiem o nich - odparła, przekładając papiery na stole. - Dwóch wczoraj wyszło przez trawnik przed domem. Biedacy byli zupełnie zdezorientowani, więc poczęstowałam ich herbatą, a oni pożyczyli szpadel i znów zeszli pod ziemię. Nie sądzę, by w pełni orientowali się, czego się po nich oczekuje.
Newton westchnął, z lekka zasmucony.
— Skąd wiedziałaś, że to byli Tybetańczycy? - zapytał.
—Jeśli już tak stawiasz sprawę, to skąd ty wiedziałeś? Czy w chwili, gdy na niego wpadłeś, powiedział: Ommm?
— Nooo, on... on wyglądał na Tybetańczyka - rzekł Newton. -Szafranowa szata, ogolona głowa... no, wiesz... jak Tybetańczyk.
—Jeden z moich mówił całkiem dobrze po angielsku. Zdaje się, że w jednej chwili naprawiał radia w Lhassie, a w następnej znalazł się w tunelu. Nie wiedział, w jaki sposób może wrócić do domu.
— Gdybyś go posłała na drogę, chyba mógłby go podrzucić na miejsce latający spodek - rzekł posępnie Newton.
— Trzech kosmitów? Jeden z nich mały, blaszany robot?
— Oni też wylądowali na twoim trawniku, tak?
— Według tego, co powiedziano w radiu, jest to chyba jedyne miejsce, w którym nie wylądowali. Przysiadają na ziemi po całym świecie, przekazując krótkie, banalne orędzie na temat kosmicznego pokoju, a kiedy ludzie mówią: Tak, i co dalej? spoglądają na
nich obojętnie i odlatują. Znaki i zapowiedzi, dokładnie jak powiedziała Agnes.
— Przypuszczam, że masz zamiar mi powiedzieć, iż ona przepowiedziała także i to?
Anathema przerzuciła stojącą przed nią podniszczoną kartotekę.
— Zawsze miałam zamiar wprowadzić to wszystko do komputera - oświadczyła. - Poszukiwanie poszczególnych słów i tak dalej. Wiesz? To by znacznie uprościło sprawę. Proroctwa następują po sobie byle jak, ale istnieją wskazówki, odręczne notatki, karteluszki...
— Ona to napisała w postaci kartoteki?
— Nie. Książki. Ale ona, eee, gdzieś się zapodziała. Oczywiście zawsze mieliśmy kopie.
— Zgubiłaś ją, co? - powiedział Newton, próbując wprowadzić nieco humoru do ich rozmowy. - Założę się, że tego nie przewidziała!
Anathema rzuciła mu groźne spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, Newton byłby już zimnym trupem. A potem kontynuowała:
— Przez te lata stworzyliśmy jednak całkiem pokaźną konkor-dancję, a mój dziadek obmyślił bardzo pożyteczny system wzajemnych odsyłaczy... ach. Jest.
Podsunęła Newtonowi arkusz papieru.
— Tego wszystkiego poprzednio nie miałam - przyznała się Anathema. - Wpisałam, wysłuchawszy dziennika radiowego.
— W waszej rodzinie musieliście być niewiarygodnie uzdolnieni do rozwiązywania krzyżówek — zauważył Newton.
— Swoją drogą myślę, że Agnes niezupełnie zorientowała się tutaj, o co chodzi. Te zwroty o lewiatanie, Ameryce Południowej oraz trzech i czterech mogą znaczyć, co się chce. — Westchnęła. — Największy problem, to te gazety. Nigdy nie wiadomo, czy Agnes nie wspomina przypadkiem o tak maleńkim wydarzeniu, że można je przeoczyć. Czy wiesz, ile czasu zajmuje dokładne przejrzenie wszystkich pism codziennych każdego ranka?
— Trzy godziny i dziesięć minut - odpowiedział bez namysłu Newton.
* * *
— Myślę, że dostaniemy medal albo co - powiedział optymistycznie Adam. — Za ocalenie człowieka z płonącego wraka.
— On nie płonął - zauważyła Pepper. - I nie był bardzo zniszczony, gdyśmy go odwrócili górą do góry.
— Ale mógł być - zwrócił uwagę Adam. - Nie wiem, czemu nie mielibyśmy dostać medalu tylko dlatego, że jakiś stary wóz nie wiedział, kiedy się zapalić.
Stali, zaglądając do dziury. Anathema wezwała policję, która spowodowała tylko osunięcie jej brzegów i otoczyła gumowymi stożkami; dziura była ciemna i bardzo głęboka.
— Mogłaby być niezła heca, gdyby tak pójść do Tybetu - powiedział Brian. — Moglibyśmy się nauczyć sztuk walki ł takich tam. Widziałem ten fajny film, gdzie jest ta dolina w Tybecie i każdy tam żyje setki lat. Nazywa się Shangri-La.
— Bungalow mojej ciotki nazywa się Shangri-La - zauważył Wensleydale.
Adam prychnął pogardliwie.
— Nie bardzo mądre nazwać dolinę według jakiegoś starego
bungalowu. Można by tak samo dobrze nazwać ją Dunroaming albo ;1 Wawrzyny.
— Ale to o wiele lepiej niż Szambo, jakby na to nie patrzeć — od-.',-?jl rzeki oględnie Wensleydale.
— Shambala - poprawił Adam.
— Spodziewam się, że to jest to samo miejsce. Pewnie ma obie J nazwy - odezwała się Pepper z niezwykłą jak na siebie dyplomacją. — 1| Jak nasz dom. Zmieniliśmy nazwę z “Domek Myśliwski" na “Norton View", kiedyśmy się wprowadzili, ale ciągle dostajemy listy adresowane: Theo C. Cupier, Domek Myśliwski. Może to nazwali Shambala teraz, a ludzie ciągle mówią Wawrzyny.
Adam wrzucił kamyk do dziury. Tybetańczycy zaczęli go nudzić.
— To co teraz robimy? - spytała Pepper. - Na fermie Norton Bottom kąpią owce. Moglibyśmy pójść pomóc.
Adam wrzucił do dziury większy kamień i czekał, aż usłyszy stuk. Nie usłyszał.
— Bo ja wiem - odrzekł z rezerwą. — Uważam, że powinniśmy coś zrobić dla wielorybów, puszczy i takich tam.
—Jakich? - spytał Brian, który lubił rozrywki dostępne z okazji dużej kąpieli owiec. Zaczął opróżniać kieszenie z opakowań po frytkach i wrzucać je kolejno do dziury.
— Moglibyśmy pójść do Tadfield dziś po południu i nie brać hamburgerów — rzekła Pepper. - Jeśli wszyscy czworo nie weźmiemy ani jednego, to nie będą musieli wycinać milionów akrów puszczy tropikalnej.
— Tak czy inaczej będą ją wycinać — powiedział Wensleydale.
— I znowu przyziemny materializm - orzekł Adam. — Zupełnie jak z wielorybami. To zadziwiające, jakie rzeczy się dzieją. - Popatrzył groźnie na Psa.
Czuł się bardzo dziwnie.
Kundelek, zauważywszy, że zwrócono na niego uwagę, zaczął służyć.
— To tacy jak ty zjadająwszystkie wieloryby — rzekł surowym tonem Adam. — Założę się, że zużyłeś już prawie całego wieloryba — oskarżył.
Pies, nienawidząc się za to ostatnią szatańską iskierką swej duszy, przekrzywił głowę na bok i zaskomlał.
— Piękny będzie ten świat, by w nim dorosnąć — rzeki Adam. — Żadnych wielorybów, żadnego powietrza i wszyscy w kółko wiosłujący z powodu, że morze się podniesie.