Dobry omen

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dobry omen, Gaiman Neil-- . Жанр: Юмористическая фантастика / Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dobry omen
Название: Dobry omen
Автор: Gaiman Neil
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 170
Читать онлайн

Dobry omen читать книгу онлайн

Dobry omen - читать бесплатно онлайн , автор Gaiman Neil

Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej ca?kowicie wiarygodnej wr??ki ?wiat sko?czy si? w sobot?. Dok?adnie m?wi?c: w najbli?sz? sobot?. Jeszcze dok?adniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerw? si? armie Nieba i Piek?a. Zap?on? morza ognia. Ksi??yc okryje si? krwawym ca?unem. I to jest g??wny k?opot Crowleya (by?ego w??a, dzi? agenta Piek?a) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anio?a). Bo ni chc? by? tu na dole (lub na g?rze, z punktu widzenia Crowleya). Nie maj? wi?c wyboru - musz? zatrzyma? Czterech Motocyklist?w Apokalipsy. Ponad wszystko (zdaniem Azirafala: poni?ej) najwa?niejsze jest, by zabi? Antychrysta. K?opot w tym, ?e ma on dopiero 11 lat, kocha swego piekielnego ogara i jest mi?ym ch?opcem, z kt?rego rodzice mog? by? dumni.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 84 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Gestem dłoni Crowley wyłączył telewizor.

Matowy szarozielony ekran nie przerywał wypowiedzi; cisza układała się w słowa.

NAWET NIE MYŚL, ŻE POTRAFISZ NAM UCIEC, CROW­LEY, NIE MA UCIECZKI. ZOSTAŃ GDZIE JESTEŚ, BĘDZIESZ ODEBRANY...

Crowley podszedł do okna. Coś czarnego w kształcie samo­chodu powoli zbliżało się ku niemu ulicą. Było dostatecznie samo-chodopodobne, by oszukać niedbałego obserwatora. Crowley, któ­ry obserwował bardzo uważnie, zauważył, że koła nie tylko się nie obracają, ale nawet nie są połączone z samochodem. Zwalniał przy każdym mijanym domu; Crowley założył, że pasażerowie samocho­du (żaden z nich nie kierowałby nim, żaden nie wiedział jak to się robi) oglądają numery domów.

Miał jeszcze odrobinę czasu. Przeszedł do kuchni i spod zlewu wyciągnął plastikowe wiadro. Następnie wrócił do salonu.

Zarząd piekielny przerwał łączność. Crowley odwrócił telewi­zor do ściany, na wszelki wypadek. Podszedł do “MonyLizy".

Zdjął obraz ze ściany; ukazał się sejf. Nie był to zwykły domo­wy sejf. Crowley nabył go w firmie specjalizującej się w wyposażeniu dla przemysłu jądrowego.

Otworzył go, ukazując wewnętrzne drzwi z cyfrowym zam­kiem. Obrócił pokrętłem (szyfr brzmiał 4-0—0-4, łatwe do zapa­miętania, gdyż był to rok, w którym ześlizgnął się na tę głupią, cu­downą planetę, w czasach, gdy była promienna i nowa).

W sejfie znajdował się termos, para grubych rękawic z PCW zakrywających ręce aż do ramion oraz kleszcze.

Crowley zatrzymał się. Zerknął nerwowo na termos. (Coś trzasnęło na parterze. Musiały to być drzwi wejściowe...) Naciągnął rękawice i ostrożnie ujął termos, kleszcze i wiadro -coś przyszło mu na myśl w ostatniej chwili i chwycił spryskiwacz sto­jący obok wspaniałego fikusa - i skierował się do gabinetu, idąc jak człowiek niosący termos pełen czegoś, co upuszczone, a nawet na samą myśl o jego upuszczeniu, spowodowałoby wybuch takiej mo­cy, która skłania siwobrodych starców w filmach fantastyczno--naukowych klasy B do wygłaszania zdań w rodzaju: A tu, gdzie obec­nie znajduje się ten krater, stało niegdyś miasto Wah-Szing-Ton.

Dotarł do gabinetu i ramieniem odepchnął drzwi. Potem ugiął kolana i powoli rozłożył wszystko na podłodze. Wiadro... kleszcze... spryskiwacz... i wreszcie, bardzo uważnie, termos.

Crowleyowi zaczęły na czoło występować kropelki potu, spły­wając do jednego oka. Otrząsnął je.

Na koniec, z uwagą i namysłem, za pomocą kleszczy odkręcił korek termosu... ostrożnie... ostrożnie, no, jest...

(Tupot na schodach piętro niżej i stłumiony krzyk. To będzie ta starsza pani z dolnego piętra).

Nie mógł sobie pozwolić na pośpiech.

Chwycił termos kleszczami i uważając, by nie uronić najdrob­niejszej kropelki, przelał jego zawartość do plastikowego wiadra. Wystarczyłby jeden błędny ruch.

Nareszcie.

Wówczas uchylił drzwi gabinetu na jakieś sześć cali i na ich szczycie umieścił wiadro.

Kleszczami zakręcił termos, następnie (trzask w jego przed­pokoju...) ściągnął plastikowe rękawice, wziął do ręki spryskiwacz i usiadł za biurkiem.

— Crawlee...? - zawołał ktoś gardłowo. Hastur.

— Tam jest - zasyczał inny głos. - Czuję tego małego śliskiego węża. - Ligur.

Hastur i Ligur.

Otóż, a Crowley pierwszy by tak twierdził, większość demonów nie była z gruntu zła. Uważały one, że w wielkiej grze kosmicznej odgrywają taką samą rolę, jak inspektorzy podatkowi - wykonując pracę niepopularną, być może, ale istotną dla niezawodnego prze­biegu całej sprawy. A prawdę powiedziawszy, niektóre anioły też nie były ideałami cnoty; Crowley spotykał takie, które otrzymaw-szy polecenie sprawiedliwego ukarania grzesznika, karały go o wie­le ostrzej, niż to było niezbędne. Ogólnie rzecz biorąc, każdy miał swoją robotę i po prostują wykonywał.

Z drugiej jednak strony były i takie istoty jak Ligur i Hastur, czerpiące ponurą rozkosz ze sprawiania nieprzyjemności, że nie­omal można by je wziąć za ludzi.

Growley odchylił się na oparcie swego dyrektorskiego fotela. Zmusił się do odprężenia i przerażająco mu się to nie udało.

— Tutaj, wejdźcie - zawołał.

— Mamy do ciebie parę słów - rzekł Ligur (tonem który miał oznaczać, że “parę słów" jest synonimem “przeraźliwie bolesnej wieczności") i przysadzisty demon pchnął drzwi gabinetu.

Wiadro zachwiało się, a następnie spadło prosto na głowę

Ligura.

Wrzućcie do wody kawałeczek sodu. Przypatrzcie się, jak wybu­cha płomieniem, pali się i kręci po wariacku w kółko, rzucając iskry i trzeszcząc. To, co nastąpiło, wyglądało podobnie, tylko zna­cznie paskudniej.

Z demona odpadały płaty ciała, buchając płomieniami i iskrząc. Wypływał z niego tłusty, brązowy dym, a demon wrzeszczał i wrzesz­czał, i wrzeszczał. A potem skurczył się, zapadł w sobie, to zaś, co z niego pozostało, leżało połyskując na opalonym i poczerniałym kole w dywanie, wyglądając jak garść siekanych nagich ślimaków.

— Cześć - zwrócił się Crowley do Hastura, który szedł za Ligu-rem, więc niestety nie spadła na niego nawet kropla.

Są pewne rzeczy (poza pomyśleniem), są głębie upadku, o które nawet demony nie posądzałyby inne demony.

— Woda święcona. Ty skurwysynu - rzekł Hastur. - Ty kom­pletny skurwysynu. On ci nigdy nic nie zrobił.

—Jak dotąd — poprawił go Crowley, poczuwszy się nieco lepiej, teraz gdy szansę prawie się wyrównały. Prawie, ale nie całkowicie, a nawet, prawdę powiedziawszy, daleko było do tego. Hastur był Księciem Piekieł. Crowley nie był nawet lokalnym radnym.

— Matki będą w głębinach ciemności straszyć swe dzieci, szep­cząc o twoim losie - powiedział Hastur, ale zaraz poczuł, że język

Piekła nie jest odpowiedni do zadania, jakie miał wykonać. — Zosta­niesz wsadzony do cholernego czyśćca, chłopie — dodał.

Crowley podniósł zielony, plastikowy spryskiwacz i zachlupał nim groźnie.

— Idź sobie — powiedział. Usłyszał, jak na dole dzwoni telefon. Cztery razy, po czym włączyła się automatyczna sekretarka. Przele­ciało mu przez głowę pytanie, kto to mógłby być.

— Nie boję się ciebie - powiedział Hastur. Śledził wzrokiem cieniutką strużkę wody, wypływającą z dyszy i wolno sunącą w dół, wzdłuż boku plastikowego pojemnika, w kierunku dłoni Crowleya.

— Czy wiesz, co to jest? - spytał Crowley. - To spryskiwacz firmy Sainsbury, najtańszy i najsprawniejszy na świecie spryskiwacz do roślin. Wyrzuca w powietrze drobniutkie kropelki wody. Czy muszę ci mówić, co się znajduje w środku? Może cię zmienić w to — poka­zał palcem paskudztwo na dywanie. - A teraz idź.

A potem przeciek na boku spryskiwacza dotarł do zgiętych palców Crowleya i tam się zatrzymał.

— Blefujesz - powiedział Hastur.

— Być może - odparł Crowley tonem, jak miał nadzieję wskazu­jącym, że ani myśli o blefowaniu. -A może nie. Dobrze się czujesz?

Hastur machnął ręką i plastikowa butla rozpłynęła się jak ka­wałek mokrej bibułki, oblewając wodą całe biurko Crowleya i cały jego garnitur.

Crowley nie odpowiedział. Plan A powiódł się. Plan B nie. Te­raz wszystko zależało od Planu C, który miał tylko jeden feler: Po B Crowley nic nie zaplanował.

— A więc — zasyczał Hastur - czas się zbierać, Crowley.

— Uważam, że jest coś, co powinieneś wiedzieć — odparł Crow­ley, próbując zyskać na czasie.

— A mianowicie? - uśmiechnął się Hastur. Wówczas zadzwonił telefon na biurku Crowleya. Podniósł słu­chawkę i ostrzegł Hastura:

— Nie ruszaj się. Jest coś bardzo ważnego, co powinieneś wie­dzieć, a mówię to na serio. Halo? Mmm - odpowiedział. A następ­nie: - Nie. Jest tu stary przyjaciel.

Azirafal wyłączył się. Crowley zdziwił się, czego anioł mógł chcieć.

I nagle Plan C miał gotów, w głowie. Nie położył słuchawki na aparacie. Zamiast tego powiedział:

— Okay, Hastur. Zdałeś test. Teraz możesz już grać w pierwszej lidze.

— Zwariowałeś?

— Bynajmniej. Nie rozumiesz? To był test. Panowie Piekła mu­sieli się dowiedzieć, czy jesteś na tyle godny zaufania, żeby ci powierzyć dowództwo Legionów Potępieńców w nadchodzącej wojnie.

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 84 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название