Dobry omen
Dobry omen читать книгу онлайн
Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej ca?kowicie wiarygodnej wr??ki ?wiat sko?czy si? w sobot?. Dok?adnie m?wi?c: w najbli?sz? sobot?. Jeszcze dok?adniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerw? si? armie Nieba i Piek?a. Zap?on? morza ognia. Ksi??yc okryje si? krwawym ca?unem. I to jest g??wny k?opot Crowleya (by?ego w??a, dzi? agenta Piek?a) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anio?a). Bo ni chc? by? tu na dole (lub na g?rze, z punktu widzenia Crowleya). Nie maj? wi?c wyboru - musz? zatrzyma? Czterech Motocyklist?w Apokalipsy. Ponad wszystko (zdaniem Azirafala: poni?ej) najwa?niejsze jest, by zabi? Antychrysta. K?opot w tym, ?e ma on dopiero 11 lat, kocha swego piekielnego ogara i jest mi?ym ch?opcem, z kt?rego rodzice mog? by? dumni.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Gestem dłoni Crowley wyłączył telewizor.
Matowy szarozielony ekran nie przerywał wypowiedzi; cisza układała się w słowa.
NAWET NIE MYŚL, ŻE POTRAFISZ NAM UCIEC, CROWLEY, NIE MA UCIECZKI. ZOSTAŃ GDZIE JESTEŚ, BĘDZIESZ ODEBRANY...
Crowley podszedł do okna. Coś czarnego w kształcie samochodu powoli zbliżało się ku niemu ulicą. Było dostatecznie samo-chodopodobne, by oszukać niedbałego obserwatora. Crowley, który obserwował bardzo uważnie, zauważył, że koła nie tylko się nie obracają, ale nawet nie są połączone z samochodem. Zwalniał przy każdym mijanym domu; Crowley założył, że pasażerowie samochodu (żaden z nich nie kierowałby nim, żaden nie wiedział jak to się robi) oglądają numery domów.
Miał jeszcze odrobinę czasu. Przeszedł do kuchni i spod zlewu wyciągnął plastikowe wiadro. Następnie wrócił do salonu.
Zarząd piekielny przerwał łączność. Crowley odwrócił telewizor do ściany, na wszelki wypadek. Podszedł do “MonyLizy".
Zdjął obraz ze ściany; ukazał się sejf. Nie był to zwykły domowy sejf. Crowley nabył go w firmie specjalizującej się w wyposażeniu dla przemysłu jądrowego.
Otworzył go, ukazując wewnętrzne drzwi z cyfrowym zamkiem. Obrócił pokrętłem (szyfr brzmiał 4-0—0-4, łatwe do zapamiętania, gdyż był to rok, w którym ześlizgnął się na tę głupią, cudowną planetę, w czasach, gdy była promienna i nowa).
W sejfie znajdował się termos, para grubych rękawic z PCW zakrywających ręce aż do ramion oraz kleszcze.
Crowley zatrzymał się. Zerknął nerwowo na termos. (Coś trzasnęło na parterze. Musiały to być drzwi wejściowe...) Naciągnął rękawice i ostrożnie ujął termos, kleszcze i wiadro -coś przyszło mu na myśl w ostatniej chwili i chwycił spryskiwacz stojący obok wspaniałego fikusa - i skierował się do gabinetu, idąc jak człowiek niosący termos pełen czegoś, co upuszczone, a nawet na samą myśl o jego upuszczeniu, spowodowałoby wybuch takiej mocy, która skłania siwobrodych starców w filmach fantastyczno--naukowych klasy B do wygłaszania zdań w rodzaju: A tu, gdzie obecnie znajduje się ten krater, stało niegdyś miasto Wah-Szing-Ton.
Dotarł do gabinetu i ramieniem odepchnął drzwi. Potem ugiął kolana i powoli rozłożył wszystko na podłodze. Wiadro... kleszcze... spryskiwacz... i wreszcie, bardzo uważnie, termos.
Crowleyowi zaczęły na czoło występować kropelki potu, spływając do jednego oka. Otrząsnął je.
Na koniec, z uwagą i namysłem, za pomocą kleszczy odkręcił korek termosu... ostrożnie... ostrożnie, no, jest...
(Tupot na schodach piętro niżej i stłumiony krzyk. To będzie ta starsza pani z dolnego piętra).
Nie mógł sobie pozwolić na pośpiech.
Chwycił termos kleszczami i uważając, by nie uronić najdrobniejszej kropelki, przelał jego zawartość do plastikowego wiadra. Wystarczyłby jeden błędny ruch.
Nareszcie.
Wówczas uchylił drzwi gabinetu na jakieś sześć cali i na ich szczycie umieścił wiadro.
Kleszczami zakręcił termos, następnie (trzask w jego przedpokoju...) ściągnął plastikowe rękawice, wziął do ręki spryskiwacz i usiadł za biurkiem.
— Crawlee...? - zawołał ktoś gardłowo. Hastur.
— Tam jest - zasyczał inny głos. - Czuję tego małego śliskiego węża. - Ligur.
Hastur i Ligur.
Otóż, a Crowley pierwszy by tak twierdził, większość demonów nie była z gruntu zła. Uważały one, że w wielkiej grze kosmicznej odgrywają taką samą rolę, jak inspektorzy podatkowi - wykonując pracę niepopularną, być może, ale istotną dla niezawodnego przebiegu całej sprawy. A prawdę powiedziawszy, niektóre anioły też nie były ideałami cnoty; Crowley spotykał takie, które otrzymaw-szy polecenie sprawiedliwego ukarania grzesznika, karały go o wiele ostrzej, niż to było niezbędne. Ogólnie rzecz biorąc, każdy miał swoją robotę i po prostują wykonywał.
Z drugiej jednak strony były i takie istoty jak Ligur i Hastur, czerpiące ponurą rozkosz ze sprawiania nieprzyjemności, że nieomal można by je wziąć za ludzi.
Growley odchylił się na oparcie swego dyrektorskiego fotela. Zmusił się do odprężenia i przerażająco mu się to nie udało.
— Tutaj, wejdźcie - zawołał.
— Mamy do ciebie parę słów - rzekł Ligur (tonem który miał oznaczać, że “parę słów" jest synonimem “przeraźliwie bolesnej wieczności") i przysadzisty demon pchnął drzwi gabinetu.
Wiadro zachwiało się, a następnie spadło prosto na głowę
Ligura.
Wrzućcie do wody kawałeczek sodu. Przypatrzcie się, jak wybucha płomieniem, pali się i kręci po wariacku w kółko, rzucając iskry i trzeszcząc. To, co nastąpiło, wyglądało podobnie, tylko znacznie paskudniej.
Z demona odpadały płaty ciała, buchając płomieniami i iskrząc. Wypływał z niego tłusty, brązowy dym, a demon wrzeszczał i wrzeszczał, i wrzeszczał. A potem skurczył się, zapadł w sobie, to zaś, co z niego pozostało, leżało połyskując na opalonym i poczerniałym kole w dywanie, wyglądając jak garść siekanych nagich ślimaków.
— Cześć - zwrócił się Crowley do Hastura, który szedł za Ligu-rem, więc niestety nie spadła na niego nawet kropla.
Są pewne rzeczy (poza pomyśleniem), są głębie upadku, o które nawet demony nie posądzałyby inne demony.
— Woda święcona. Ty skurwysynu - rzekł Hastur. - Ty kompletny skurwysynu. On ci nigdy nic nie zrobił.
—Jak dotąd — poprawił go Crowley, poczuwszy się nieco lepiej, teraz gdy szansę prawie się wyrównały. Prawie, ale nie całkowicie, a nawet, prawdę powiedziawszy, daleko było do tego. Hastur był Księciem Piekieł. Crowley nie był nawet lokalnym radnym.
— Matki będą w głębinach ciemności straszyć swe dzieci, szepcząc o twoim losie - powiedział Hastur, ale zaraz poczuł, że język
Piekła nie jest odpowiedni do zadania, jakie miał wykonać. — Zostaniesz wsadzony do cholernego czyśćca, chłopie — dodał.
Crowley podniósł zielony, plastikowy spryskiwacz i zachlupał nim groźnie.
— Idź sobie — powiedział. Usłyszał, jak na dole dzwoni telefon. Cztery razy, po czym włączyła się automatyczna sekretarka. Przeleciało mu przez głowę pytanie, kto to mógłby być.
— Nie boję się ciebie - powiedział Hastur. Śledził wzrokiem cieniutką strużkę wody, wypływającą z dyszy i wolno sunącą w dół, wzdłuż boku plastikowego pojemnika, w kierunku dłoni Crowleya.
— Czy wiesz, co to jest? - spytał Crowley. - To spryskiwacz firmy Sainsbury, najtańszy i najsprawniejszy na świecie spryskiwacz do roślin. Wyrzuca w powietrze drobniutkie kropelki wody. Czy muszę ci mówić, co się znajduje w środku? Może cię zmienić w to — pokazał palcem paskudztwo na dywanie. - A teraz idź.
A potem przeciek na boku spryskiwacza dotarł do zgiętych palców Crowleya i tam się zatrzymał.
— Blefujesz - powiedział Hastur.
— Być może - odparł Crowley tonem, jak miał nadzieję wskazującym, że ani myśli o blefowaniu. -A może nie. Dobrze się czujesz?
Hastur machnął ręką i plastikowa butla rozpłynęła się jak kawałek mokrej bibułki, oblewając wodą całe biurko Crowleya i cały jego garnitur.
Crowley nie odpowiedział. Plan A powiódł się. Plan B nie. Teraz wszystko zależało od Planu C, który miał tylko jeden feler: Po B Crowley nic nie zaplanował.
— A więc — zasyczał Hastur - czas się zbierać, Crowley.
— Uważam, że jest coś, co powinieneś wiedzieć — odparł Crowley, próbując zyskać na czasie.
— A mianowicie? - uśmiechnął się Hastur. Wówczas zadzwonił telefon na biurku Crowleya. Podniósł słuchawkę i ostrzegł Hastura:
— Nie ruszaj się. Jest coś bardzo ważnego, co powinieneś wiedzieć, a mówię to na serio. Halo? Mmm - odpowiedział. A następnie: - Nie. Jest tu stary przyjaciel.
Azirafal wyłączył się. Crowley zdziwił się, czego anioł mógł chcieć.
I nagle Plan C miał gotów, w głowie. Nie położył słuchawki na aparacie. Zamiast tego powiedział:
— Okay, Hastur. Zdałeś test. Teraz możesz już grać w pierwszej lidze.
— Zwariowałeś?
— Bynajmniej. Nie rozumiesz? To był test. Panowie Piekła musieli się dowiedzieć, czy jesteś na tyle godny zaufania, żeby ci powierzyć dowództwo Legionów Potępieńców w nadchodzącej wojnie.