Dobry omen
Dobry omen читать книгу онлайн
Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej ca?kowicie wiarygodnej wr??ki ?wiat sko?czy si? w sobot?. Dok?adnie m?wi?c: w najbli?sz? sobot?. Jeszcze dok?adniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerw? si? armie Nieba i Piek?a. Zap?on? morza ognia. Ksi??yc okryje si? krwawym ca?unem. I to jest g??wny k?opot Crowleya (by?ego w??a, dzi? agenta Piek?a) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anio?a). Bo ni chc? by? tu na dole (lub na g?rze, z punktu widzenia Crowleya). Nie maj? wi?c wyboru - musz? zatrzyma? Czterech Motocyklist?w Apokalipsy. Ponad wszystko (zdaniem Azirafala: poni?ej) najwa?niejsze jest, by zabi? Antychrysta. K?opot w tym, ?e ma on dopiero 11 lat, kocha swego piekielnego ogara i jest mi?ym ch?opcem, z kt?rego rodzice mog? by? dumni.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Dzień dobry, panu, pani lub rodzaju nijaki - wyrzekła istota. - To wasza planeta, nieprawdaż?
Drugi kosmita, krępy i zielony, powędrował do lasu rosnącego obok drogi. Kątem oka Newton dostrzegł, że najpierw kopnął drzewo, a następnie przepuścił liść przez jakiś bardzo skomplikowany gadżet, który miał u pasa. Nie wyglądał na bardzo zadowolonego.
— No, tak. Tak przypuszczam - odparł Newton. Ropucha zapatrzyła się, pełna namysłu, w horyzont.
— Macieja od dawna, nieprawdaż? — spytała.
— Eee. Nie osobiście. To znaczy tylko jako gatunek, około pół miliona lat, jak sądzę.
Kosmita wymienił spojrzenia z kolegą.
— Pozwoliliśmy sobie na stworzenie kochanych kwaśnych deszczów, nieprawdaż? — zapytał. — A może pozwoliliśmy sobie także nieco popuścić z kochanymi węglowodorami, co?
— Przepraszam?
— Czy mogę się dowiedzieć, jakie jest albedo waszej planety? — powiedziała ropucha, nadal uporczywie wpatrując się w horyzont, jakby działo się tam coś ciekawego.
— Eee. Nie.
— Cóż, z przykrością muszę zawiadomić, że wasze czapy lodu polarnego są poniżej regulaminowej wielkości dla planet tej kategorii.
— Ojej - rzekł Newton. Zastanawiał się, komu może o tym opowiedzieć i równocześnie zdał sobie sprawę, że nie istnieje absolutnie nikt, kto by mu w coś takiego uwierzył.
Ropucha przysunęła się bliżej. Zdawała się czymś zmartwiona; o tyle przynajmniej, o ile Newton był w stanie ocenić wyraz twarzy pozaziemskiej rasy, z którą nigdy się jeszcze nie spotkał.
— Tym razem pominiemy to milczeniem? Newton zabelkotał:
— Oooo. Eee. Zajmę się tym... no, to znaczy, kiedy mówię, że ja się zajmę, to myślę, że Antarktyda czy coś takiego należy do wszystkich krajów czy coś takiego, i...
— Rzecz w tym, że polecono nam przekazać wam orędzie.
—O?
— Orędzie brzmi: Przekazujemy wam orędzie wszechświatowego pokoju i kosmicznej harmonii i tym podobnie. Koniec orędzia - rzekła ropucha.
— O - Newton zastanowił się. - O. To bardzo miłe.
— Czy ma pan jakiekolwiek pojęcie, czemu polecono nam przekazać wam to orędzie? — spytała ropucha. Newton ożywił się.
— Cóż, eee, jak przypuszczam - rąbnął - zważywszy, że ludzkość, eee, okiełznując atom i...
— My też nie. - Ropucha wyprostowała się. -Jedno ze zwykłych zjawisk, jak sądzę. Cóż, czas nam w drogę. — Potrząsnęła niezrozumiale głową, zrobiła w tył zwrot i bez słowa poczłapała w kierunku spodka. Newton wytknął głowę przez okno.
— Dziękuję!
Mniejszy kosmita przeszedł koło samochodu.
— Poziom dwutlenku węgla za duży o pół procenta - zgrzytnął, rzucając znaczącespojrzenie. — Pan wie, że możecie zostać oskarżeni, iż będąc gatunkiem panującym, znajdujecie się pod wpływem popędowego konsumpcjonizmu, prawda?
Wspólnym wysiłkiem podnieśli trzeciego kosmitę, wywindowali go do góry po rampie i zasunęli drzwi.
Newton chwilę jeszcze czekał, na wypadek gdyby pokazały się jakieś spektakularne zjawiska świetlne, ale spodek po prostu sobie stał. Wreszcie Newton objechał go poboczem drogi. Gdy spojrzał w lusterko wsteczne, spodka już nie było.
Musiałem w czymś przesadzić, pomyślał z poczuciem winy. Ale w czym? I nie mogę nawet opowiedzieć o tym Shadwellowi, bo opieprzy mnie jak burą sukę za to, że nie policzyłem, ile mają sutek.
* * *
— Tak czy owak — oświadczył Adam — mylicie się zupełnie
co do wiedźm.
ONI siedzieli na polnej bramie, przyglądając się, jak pies tarza się w krowich plackach. Widać było, że kundelek jest absolutnie uszczęśliwiony.
— Czytałem o nich — oświadczył nieco głośniej. — Faktycznie one były całkiem od początku w porządku i nie w porządku jest prześladować ich przez brytyjską inkwizycję i takie.
— Moja matka powiedziała, że to były zwyczajnie inteligentne kobiety protestujące jedynym dostępnym im sposobem przeciw dławiącym niesprawiedliwościom zdominowanej przezsamców hierarchii społecznej — powiedziała Pepper.
Matka Pepper wykładała na Politechnice Norton[40].
— Tak, ale twoja matka zawsze mówi takie rzeczy - odparł po chwili Adam.
Pepper uprzejmie skinęła głową.
— I powiedziała także, że w najgorszym razie były one po prostu wolnomyślnymi czcicielkami zasady progeneratywnej. '
— Kto to jest zasada pornogiratywna? - spytał Wensleydale.
— A bo ja wiem? Coś ma wspólnego z maikami, tak myślę — odpowiedziała niejasno Pepper.
— No, a ja uważam, że one czciły diabła - wtrącił się Brian, ale to nie oznaczało automatycznie potępienia. ONI nie mieli żadnych uprzedzeń odnośnie problemu czczenia diabła. ONI nie mieli żadnych uprzedzeń w ogóle. - Tak czy siak, diabeł to już lepiej niż głupie drzewko majowe.
— A tu się mylisz — powiedział Adam. — To nie diabeł. To inny bóg czy coś. Z rogami.
— Diabeł — powtórzył Brian.
— Nie — odparł cierpliwie Adam. — Ludzie ich całkiem pomieszali. On tylko ma rogi podobnie. Nazywa się Pan. Jest na pół kozłem.
— Które pół? - zapytał Wensleydale. Adam zastanowił się.
— Dolne pół — odrzekł po namyśle. — Też coś, że tego nie wiesz. Na bank byłem pewien, że to wiedzą wszyscy.
— Kozły nie mają dolnej połowy — stwierdził Wensleydale. -Mają przednią połowę i tylną połowę, zwyczajnie, jak krowy.
Znów przyglądali się psu, bębniąc piętami w bramę. Zbyt było gorąco, by myśleć.
Wreszcie odezwała się Pepper:
—Jeśli on ma nogi kozła, nie powinien mieć rogów. One należą do przedniej połowy.
— Ja go nie wymyślałem, prawda? — zapytał dotknięty Adam. — Tylko wam powiedziałem. To całkiem coś nowego dla mnie, że ja go wymyślałem. Nie ma potrzeby nalatywać na mnie.
— Wszystko jedno — powiedziała Pepper — ten głupi Pan nie może chodzić na skargę, że ludzie myślą, że on jest diabeł. Nie z rogami na głowie. Ludzie obowiązkowo muszą powiedzieć: O, idzie diabeł.
Pies zaczął rozkopywać norę króliczą.
Adam, któremu doskwierała jakaś myśl, wziął głęboki oddech.
— Nie musicie być tacy dosłowni we wszystkim - powiedział. -To jest nieszczęście naszych czasów. Przyziemny materializm. To ludzie tacy jak wy chodzą i wycinają puszcze tropikalne, i robią dziury w warstwie ozonowej. Jest wielka dziura w warstwie ozonowej przez przyziemny materializm ludzi jak wy.
— Nic na to nie mogę poradzić - odrzekł automatycznie Brian. — Ciągle płacę za te głupie inspekty z ogórkami.
— Tak jest napisane - kontynuował Adam. - Trzeba milionów akrów puszczy, żeby zrobić jednego hamburgera. A ten cały ozon ucieka, bo... - zawahał się - ludzie trują środowisko.
— I są wieloryby - dodał Wensleydale. - Musimy je ocalić.
Adam zmieszał się. Jego zdobycz w postaci starych numerów “New Aquarian" nie zawierała nic na temat wielorybów. Redaktorzy z góry zakładali, iż wszyscy czytelnicy są za tym, aby ocalić wieloryby, tak samo jak zakładali, że owi czytelnicy oddychają powietrzem i chodzą na dwóch nogach.
— Był taki program na temat ich ocalania — wyjaśnił Wensleydale.
— A co za to dostaniemy? — zapytał Adam. Miał niejasne wyobrażenie, że należy zbierać ocalone wieloryby, aż ma się ich tyle, żeby otrzymać odznakę.
Wensleydale zamilkł, grzebiąc w pamięci.
— Bo one potrafią śpiewać. I mają wielkie mózgi. I prawie ich już nie ma. I nie musimy ich zabijać, bo i tak jest z nich tylko karma dla zwierząt domowych i takie tam.
—Jeśli są takie mądre - zapytał powoli Brian - to co one robią w morzu?
— Och, czyja wiem - powiedział w zamyśleniu Adam. - Pływają całymi dniami tam i z powrotem, tylko otwierając usta i jedząc takie różne... Wygląda mi to całkiem sprytnie...
Przerwał im kwik hamulców i bardzo długi chrzęst. Zleźli z bramy i ścieżką pobiegli do skrzyżowania dróg, gdzie leżał na dachu mały samochodzik na końcu długiego śladu poślizgu.
Trochę dalej na drodze była dziura. Wyglądało to tak, jakby samochód próbował w nią nie wpaść. Gdy do niej zajrzeli, błyskawicznym ruchem skryła się widniejąca w niej główka Azjaty.