Наше меню (нажмите)

Chor zapomnianych glosow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Chor zapomnianych glosow, Mr?z Remigiusz-- . Жанр: Космическая фантастика / Научная фантастика / Постапокалипсис. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Chor zapomnianych glosow
Название: Chor zapomnianych glosow
Автор: Mr?z Remigiusz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 268
Читать онлайн

Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн

Chor zapomnianych glosow - читать бесплатно онлайн , автор Mr?z Remigiusz

Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.

Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.

Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.

Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.

Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту pbn.book@yandex.ru для удаления материала

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– To od czego zaczniemy? – zapytał Dija Udin.

Håkon zatoczył ręką krąg.

– Chcesz to wszystko posprzątać?

– Accipiter wykona większość roboty za nas.

– Ale tak czy inaczej…

– Trzeba jakoś zająć wolny czas, Alhassan. To kilka miesięcy.

– Mamy socjalki.

– Jedną parę.

Muzułmanin roześmiał się chrapliwie.

– Żartujesz sobie? Myślisz, że na pokładzie statku liczącego kilkaset dusz był tylko jeden fantomat?

Skandynaw wzruszył ramionami. Dotychczas niespecjalnie interesowała go wirtualna rzeczywistość, ale być może teraz powinna zacząć, skoro mieli spędzić tu tyle czasu. W dodatku ze świadomością, że coś na pokładzie nieustannie czyha na ich życie.

– W porządku – odparł Håkon. – Ale najpierw trzeba doprowadzić pokład do porządku.

– Wybacz, że zasugerowałem cokolwiek innego.

Lindberg rzucił mu powątpiewające spojrzenie, a potem pokręcił głową. Chwilę później zabrali się do roboty. Raz za razem spoglądali na główną śluzę, choć jednocześnie obaj powątpiewali, by pojawił się bicz boży, który wytrzebił załogę.

– Może to jakaś infekcja? – zapytał Dija Udin, przeciągając anihilatorem po krwistym zacieku na ścianie. Podłogami miał zająć się statek – dywan z odpowiednich cząstek szybko załatwi sprawę.

– Infekcja?

– Może nic fizycznego nie trafiło na Accipitera – odparł Alhassan. – No wiesz…

Håkon pochylił głowę, po czym odłożył swój anihilator i zasiadł przed konsolą głównego inżyniera. Chwilę trwało, nim rozeznał się w układzie panelu.

– Co robisz? – zapytał muzułmanin.

– Sprawdzam twoją hipotezę.

– To nie żadna hipoteza, tylko strzał w ciemno.

Lindberg milczał, przesuwając słupki danych.

– Accipiter doliczył się wszystkich załogantów – powiedział po chwili astrochemik. – Wszystkie trupy są na pokładzie, plus dwóch kandydatów do tego miana.

– No i?

– Gdyby to była infekcja, ktoś zarażony musiałby przeżyć, by sobie z nami pogrywać. Tymczasem zostaliśmy tylko my.

Dija Udin oparł się o konsolę.

– W takim razie może chodzi o jakieś stworzenie, które nie ma fizycznej formy.

– Może – przyznał Lindberg, choć systemy pokładowe nie wykrywały żadnej obecności. Żadnych podejrzanych cząsteczek w sztucznie generowanej atmosferze, żadnego ruchu w powietrzu, niczego, co mogłoby świadczyć o jakiejkolwiek obecności, w jakiejkolwiek znanej formie.

Zanim nawigator zdążył wysnuć kolejną koncepcję, rozległ się dźwięk informujący o nadchodzącej wiadomości. Nie zastanawiając się, Håkon wdusił odpowiednią kontrolkę. Obaj wlepili wzrok w niewielki wyświetlacz po drugiej stronie maszynowni.

Afrykańczyk przedstawił się jako generał Saikou Badije. Zapewnił o pełnym wsparciu ze strony Ziemi, a potem poinformował, że o szesnastej z minutami czasu Zulu, ISS Kennedy wszedł w przyświetlną.

– SCD czterdzieści dziewięć lat i dziesięć miesięcy – zakończył.

– SCD? – zapytał Lindberg.

– Szacowany czas dotarcia – odparł Dija Udin.

– W kwaterze głównej zebrało się konsylium mające ustalić, co możemy wam poradzić – ciągnął dalej czarnoskóry. – Po burzliwej dyskusji osiągnęliśmy konsensus. W naszym przekonaniu powinniście pozostać w obecnym układzie, odczekać minimum sześć miesięcy, a następnie poddać się diapauzie.

– Klękajcie narody świata – bąknął Alhassan. – Mędrcy przemówili.

– Ufamy, że nawigator posiada odpowiednią wiedzę, by zaprogramować kriokomory. Jeśli nie, przejdzie błyskawiczne szkolenie. Będziemy kontaktować się na bieżąco, oczekujemy także raportu w sprawie możliwych przyczyn katastrofy.

– Możliwych przyczyn? – zapytał Dija Udin, gdy generał ozięble ich pożegnał i znikł z wizji. – Wątpią, że mamy do czynienia z życiem pozaziemskim?

– Nawet my nie jesteśmy tego pewni – odparł Håkon. – Sam przed chwilą mówiłeś o infekcji.

Alhassan zbył to milczeniem, wrzucając do ust kolejną pigułkę energetyczną. Potem zabrali się za sprzątanie – nie spieszyło im się do nagrania wiadomości zwrotnej. Nie mieli nic do zaraportowania, a rozmowa z generałem Saikou Badije nie należała do specjalnie krzepiących zajęć.

Kilka dni później zmienili zdanie. Czarnoskóry mężczyzna okazał się człowiekiem zasadniczym, ale pomocnym. Nie mydlił oczu, mówił, co myślał i cenił sobie to, że oni również nie owijali w bawełnę.

Z każdym upływającym dniem pokłady Accipitera coraz mniej przywodziły na myśl fantomaty grozy. Z pomocą systemów oczyszczania statku, załoganci uporali się w końcu z ciałami, krwią i wnętrznościami.

Po najeźdźcy nie było śladu.

Saikou Badije codziennie przedstawiał im kolejne wnioski naukowców z Ziemi. Po miesiącu teorii było tyle, ile głów, a po kolejnych dwóch tygodniach stworzono najbardziej nieprawdopodobne historie związane z podróżującymi w czasie duchami załogi.

Mimo że na pokładzie Accipitera nie było już ludzkich szczątków, zaśnięcie w którejkolwiek z kajut graniczyło z cudem. Håkon był zadowolony, gdy udało mu się zażyć kilka godzin snu dziennie, choć i wtedy przebudzał się raz po raz. Dręczyła go świadomość, że coś nieustannie na nich czyha, napawając się strachem ocalałych. W dodatku powróciły niepokojące przypuszczenia – Dija Udin mógł być świetnym aktorem. Mógł mieć z tym wszystkim coś wspólnego.

Zmodyfikowane socjalki były prawdziwym zbawieniem. Z ich pomocą pół roku minęło jak z bicza strzelił, choć nie obeszło się bez spięć między dwoma załogantami. Pierwsze dwa miesiące udało im się przetrwać bez większych kłótni, obracając sytuacje kryzysowe w żart. Potem zaczęły się schody i nie trzeba było wiele, by wzajemnie się rozdrażnić.

Po czterech miesiącach wydzielili dwie strefy statku, by nie wchodzić sobie w drogę. Lindberg codziennie biegał od ośmiu do dziesięciu kilometrów, ćwiczył trochę na siłowni, sporo czytał, i jeszcze więcej czasu spędzał w fantomatach. Nie było to złe życie – z pewnością mógł wyobrazić sobie gorsze. Wirtualny seks był całkiem niezły, niewiele różnił się od prawdziwego. Szczególnie, że Håkon mógł przebierać wśród programów, które załoganci zgrali do systemu przed wylotem.

Ostatecznie jednak monotonia zebrała żniwa. Lindberg i Dija Udin spotkali się w mesie, nawalili w sztok, a potem zaczęli odliczać czas do momentu, gdy będą mogli ponownie zanurzyć się w diapauzie – i w błogiej nieświadomości czekać na Kennedy’ego.

Po sześciu miesiącach od pierwszego wybudzenia zaprogramowali kriokomory.

– Jesteś pewien, że nas nie zabijesz? – zapytał Håkon.

– „Pewien” to mocne słowo. Zresztą to astrochemik powinien lepiej orientować się w temacie niż nawigator.

– A co astrochemik ma wspólnego z diapauzą?

– No, rozumie te wszystkie… jakieś tam procesy, zachodzące w organizmie.

– Rozumiem tyle, że zasnę i będę miał spokój od twojego nieustannego pierdzenia.

– Mam nadzieję, że to przenośnia.

– Poniekąd – odparł Lindberg, gdy Dija Udin skończył programować komory.

Muzułmanin otrzepał ręce i pokiwał głową z uznaniem. Håkon przechylił się mu przez ramię i spojrzał na wyświetlacz.

– Włączyłeś gotowy program – zauważył. – Zmieniłeś tylko długość diapauzy.

– No i co z tego?

– Po pierwsze, tyle potrafiłem zrobić i ja, choć nie zajęłoby mi to tyle czasu. A po drugie…

– To trzeba było działać, przecież zachęcałem.

– Po drugie, chodzi o to, żebyśmy wybudzili się, kiedy nadleci Kennedy, nie wcześniej.

– Przecież ustawiłem…

– Ustawiłeś czterdzieści dziewięć lat z okładem i nie aktywowałeś nawet korekcji na dylatację czasu. A jak będą mieć obsuwę? Nie mam zamiaru spędzać tutaj ani dnia dłużej.

– To jak…

– Miałeś ustawić tak, by system zbudził nas, gdy sensory wykryją w okolicy statek.

– A…

– Odsuń się – dodał Lindberg, a potem pochylił się nad wyświetlaczem. Nie był pewien, czy uda mu się odpowiednio zaprogramować system, ale w najgorszym przypadku zostaną wybudzeni przez załogę Kennedy’ego. Chyba że ten podzieli los Accipitera, wówczas sen przedłuży się w nieskończoność. Była to niepokojąca myśl, szczególnie na moment przed tym, jak mieli pogrążyć się w diapauzie.

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)

0