-->

Chor zapomnianych glosow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Chor zapomnianych glosow, Mr?z Remigiusz-- . Жанр: Космическая фантастика / Научная фантастика / Постапокалипсис. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Chor zapomnianych glosow
Название: Chor zapomnianych glosow
Автор: Mr?z Remigiusz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 252
Читать онлайн

Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн

Chor zapomnianych glosow - читать бесплатно онлайн , автор Mr?z Remigiusz

Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.

Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.

Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.

Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.

Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nozomi obróciła się przez ramię i spostrzegła napięcie na twarzy przełożonego. Toczył wzrokiem po stanowiskach, jakby tylko czekał, aż ktoś zgłosi wystąpienie problemu.

Dwie godziny. Tyle czasu zostało, by stwierdzić czy statek jest gotowy na długi rejs międzygwiezdny.

– Nadal brak kontaktu? – zapytał Jaccard.

– Cisza w eterze, panie majorze – odparła Ellyse.

Loïc opadł ciężko na fotel dowódcy, a radiooperatorka dostrzegła kątem oka, że łypie na nią siedząca obok Channary. Nozomi posłała jej pytające spojrzenie.

– Dobrze byłoby powiadomić ocalałych, żeby się stamtąd nie ruszali – zauważyła szefowa ochrony.

– Co?

– W przeciwnym wypadku ten, kto wysłał sygnał, zabierze stamtąd Accipitera i tyle go będziemy widzieć.

Rozległy się inne przyciszone rozmowy. Pierwsze napięcie opadło, ludzie zaczynali się rozluźniać.

– Accipiter będzie na nas czekać – odparła Ellyse.

Sang zaśmiała się pod nosem.

– Jeśli załoganci są samobójcami, to tak – powiedziała. – Gdybym była na ich miejscu, pierzchłabym z Mi Arae jak najszybciej. Cokolwiek się tam stało, z pewnością było hekatombą.

Nozomi wbiła wzrok w oczy rozmówczyni, w duchu przyznając jej rację. Zanim Kennedy dotrze na miejsce, Accipiter dawno odleci, być może kontynuując misję, a być może wracając na Ziemię. Nie wzięła tego pod uwagę, nie było na to czasu. A przedstawiało to pewien problem.

– Panie majorze – odezwała się Ellyse. – Być może powinniśmy mieć coś na uwadze.

– Co takiego? – zapytał Jaccard, obracając się na krześle. Gdy zobaczył nietęgą minę radiooperatorki, podniósł się i podszedł do jej stanowiska. Nozomi wskazała siedzącą obok Channary, a ta szybko wyłuszczyła problem przełożonemu.

Loïc sprawiał wrażenie, jakby oberwał obuchem.

– Dlaczego nikt tego nie uwzględnił? – zapytał.

Żaden z załogantów się nie odezwał, jednak Ellyse pomyślała, że wcześniej nie zakładali, by ktokolwiek przeżył. Dopiero enigmatyczna wiadomość zmieniła ich przypuszczenia.

– Cała stop – powiedział Jaccard, obracając się przez ramię. – Do ciągu zero.

– Tak jest – potwierdził nawigator. – Do ciągu zero.

Chwilę później rozpoczął się żmudny proces modyfikacji planu lotu. Loïc chodził pomiędzy stanowiskami, doglądając wszystkiego osobiście. Raz po raz klął przy tym cicho.

– W porządku – powiedział w końcu, wracając do Ellyse i Sang. – Kennedy wybudzi nas tylko wówczas, gdy w systemie planetarnym Mi Arae czujniki wykryją inną jednostkę. W przeciwnym wypadku poleci dalej, ku Krauss-deGrasse-7.

Nozomi uznała, że to zgrabny pomysł. Jeśliby wybudzić z diapauzy kogokolwiek, należałoby czekać kilka miesięcy, zanim można byłoby na powrót umieścić go w kriokomorze. O ile nie robiło się tego zbyt często, ludzki organizm dobrze znosił hibernację – problem pojawiał się dopiero, gdy nie przestrzegało się odpowiednich interwałów.

– Maszynownia zgłasza gotowość – rozległ się głos głównego inżyniera.

Powtórzyła się wyliczanka gotowości, a potem major nakazał wyzerować czas i przeprowadzić dwugodzinny test wszystkich systemów.

Nozomi nie miała wiele do roboty. Zmiana założeń nie miała nic wspólnego z komunikacją, więc nie modyfikowała wcześniej ustalonych procedur. Włączyła listę pasażerów, chcąc zobaczyć, kogo Reddington wybrał, by kontynuować misję Ara Maxima.

Szybko stwierdziła, że trudno uznać tych ludzi za odpowiednich kandydatów na kolonizatorów. Stanowili jedną z najlepszych załóg w całej armii, ale nadawali się do krótkodystansowych misji badawczych, podobnie zresztą jak sam statek.

Oryginalne ekipy Ara Maxima zostały dobrane z największą precyzją i poprawnością polityczną – na pokładach mieli znaleźć się ludzie wierzący, niewierzący, różnych wyznań, o różnej orientacji seksualnej, odmiennych poglądach politycznych, czy w końcu pochodzący z każdego zakątka Ziemi. Jak ognia unikano zarzutów o dążenie do ustanowienia jednolitych kolonii. Różnorodność miała być podstawą.

Na pokładzie Kennedy’ego zaś żadne parytety nie obowiązywały − ani płci, ani narodowości, ani wyznania. W dodatku Reddington dobrał sobie ekipę zgodnie z kryterium przydatności w przestrzeni kosmicznej, nie na planecie.

Koniec końców będzie to PR-owa katastrofa dla całej misji Ara Maxima, stwierdziła w duchu Ellyse. Obecnie jednak nikogo to nie interesowało – konsekwencjami będą martwić się politycy, którzy jeszcze się nie urodzili.

Po chwili dostrzegła, że pochyla się ku niej Channary Sang.

– Nie masz jakichś spraw bezpieczeństwa do sprawdzenia? – bąknęła.

– Nie – odparła Khmerka. – Podobnie jak ty, nie muszę niczego modyfikować.

– Zawsze możesz sprawdzić wszystko jeszcze raz.

– Sprawdziłam dwa razy – odparła Channary. – A ty, jak widzę, analizujesz załogę, która zasiedli nową planetę.

Ellyse pomyślała, że osoba pokroju Sang nigdy nie trafiłaby na listę kolonizacyjną żadnego ze statków. Władze miały niemały wybór – już w pierwszych dniach po ogłoszeniu rekrutacji zgłosiło się przeszło dwadzieścia milionów ochotników, gotowych zamrozić się na kilkadziesiąt lat i po tym czasie trafić na obcą planetę. Dobierano kandydatów nie tylko według klucza różnorodności, ale także jakości. Mówiono o ludzkich zasobach kolonizatorskich, starając się odczłowieczyć cały proces. Ustalono szereg wyśrubowanych kryteriów, nierzadko sprowadzających się do absurdu – tatuaż, który Khmerka nosiła na szyi, dyskwalifikowałby ją z miejsca.

– Widziałaś kiedyś Reddingtona? – zagadnęła Sang.

– Parę razy.

– Zobaczmy, kogo tu jeszcze mamy… – odparła Channary, sięgając do wyświetlacza Nozomi. Przesunęła listę z nazwiskami.

Jeffrey Reddington, pułkownik. Dowódca.

Loïc Jaccard, major. Pierwszy oficer.

Jurij Zakarewicz, major. Drugi oficer.

Z tercetu rządzącego niepodzielnie na Kennedym, Nozomi darzyła sympatią jedynie Jaccarda. Pułkownik był tylko enigmatycznym cieniem, snującym się po pokładzie gdy nikt nie patrzył, zaś drugi oficer nie był ani specjalnie wylewny, ani przyjazny. Rzecz miała się inaczej w przypadku załogi maszynowni. Tam Ellyse schodziła z chęcią, podobnie jak inni załoganci. Kocmołuchom zawsze dopisywał humor.

Gideon Hallford, kapitan. Główny inżynier.

Jesús Barragán, porucznik. Drugi oficer mechanik.

Tamaya Forry, porucznik. Oficer wachtowy mechanik.

Było to trio odpowiedzialne za wszelkie rozrywki na pokładzie Kennedy’ego. Obserwując ich wyczyny, Nozomi nieraz żałowała, że wybrała karierę na mostku. Tu zawsze panował dryl, bez względu na to, kto pełnił służbę jako oficer dowodzący.

Wraz z Khmerką kontynuowały przeglądanie nazwisk, ale naraz przerwały, gdy rozległ się dźwięk nadchodzącej transmisji.

– Co to? – zapytała Sang.

Ellyse nie odpowiadała. Wbijała wzrok w kod, który świadczył, że przekaz pochodzi z przekaźnika na Alfa Centauri Bb. Nadawcą był ISS Accipiter.

– Panie majorze – odezwała się słabo radiooperatorka. – Mamy kontakt z Accipiterem.

Jaccard obrócił się na fotelu i zeskoczył z niego.

– Raportuj – rzucił.

Channary czym prędzej wróciła do swojego stanowiska, choć nieustannie patrzyła na wyświetlacz Ellyse.

– Tym razem nie tylko tekst – powiedziała Nozomi. – Jest obraz i dźwięk.

– Odtwarzaj – odparł Loïc, patrząc na zegar pokładowy. Czasu było jeszcze wystarczająco dużo, by zmienić plany.

– Potrzeba weryfikacji kodu autoryzacyjnego.

– Co takiego? – żachnął się Jaccard.

– Muszą obawiać się, że ktoś przechwyci wiadomość – zauważyła Sang.

Nozomi spojrzała na przełożonego, a ten na nią. Przez moment nie odzywali się słowem, ważąc w myśli, co kazało załodze szyfrować wiadomość.

Loïc pochylił się nad konsolą, a następnie wprowadził dane uwierzytelniające. Zaraz potem na ekranie przed Ellyse pojawiła się twarz zalana krwią. Zmęczone oczy mężczyzny o skandynawskich rysach twarzy wpatrywały się w obiektyw.

– Wzywam pomocy – zaczął. – Nazywam się Håkon Lindberg, jestem astrochemikiem na okręcie ISS Accipiter. Wzywam wszystkie jednostki, które odbierają ten przekaz, do udzielenia pomocy lub przekazania sygnału do przekaźników na Ziemi. Statek zatrzymał się piętnaście, może szesnaście parseków od Układu Słonecznego. Działa jedynie tryb oszczędzania energii, załoga nie żyje. Wraz z nawigatorem, Dija Udinem Alhassanem, jesteśmy jedynymi ocalałymi. Wzywam pomocy.

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название