Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– To akurat proste. Ta sama kreatura, która zabiła wszystkich wokół.
– Kreatura, cokolwiek przez to rozumiesz, nie komunikowałaby się za pomocą słów – zauważył Håkon. – Mamy do czynienia ze świadomą, inteligentną formą życia.
– Albo jednym z naszych, któremu odbiło. Allah wie, że to możliwe, patrząc na ciebie.
– Nie. – Lindberg pokręcił głową. – To nikt z naszych, Alhassan. Chyba, że znasz kogoś, kto potrafił rozpływać się w powietrzu.
Weszli na mostek i zamknęli za sobą gródź. Tym razem ze świadomością, że nie stanowi ona żadnej ochrony przed śmiercią.
Usiedli na miejscach dowódcy i pierwszego oficera, nie zważając na to, że fotele pokrywa jeszcze niezaschnięta krew. Dija Udin podniósł zmodyfikowane socjalki, a potem założył je na głowę.
– Nie żartuj.
– No co? – żachnął się muzułmanin. – Chcę się zrelaksować.
– Religia nie zabrania ci takich rzeczy?
– Nie jestem ortodoksem ze Skonfederowanych Emiratów. Dawno wyemigrowałem na…
– Mało mnie interesuje historia twojego życia.
– To siedź cicho i daj się pocieszyć jego ostatnimi chwilami – odparł Alhassan, opuszczając socjalki na oczy. Uruchomił pierwszy lepszy program fantomatyczny, a potem odgiął się do tyłu na krześle i poprawił przyrodzenie.
– Nie mam zamiaru tego oglądać.
– Spokojnie, robię tylko miejsce.
Håkon pokręcił głową, obracając fotel w drugą stronę. Szczerze powiedziawszy, wolałby dostać z Kennedy’ego konkretne rozkazy. Bez nich nie wiedział, co robić. Na pokładzie nadal mogło kręcić się to, co zabiło załogę. Jeśli obiorą kierunek na Krauss-deGrasse-7, zabiorą istotę ze sobą. Jeśli poczekają tutaj w diapauzie na Kennedy’ego, zapewne stworzenie potraktuje ich tak samo, jak resztę załogi.
– To jest jakiś byt transcendentalny, człowieku… – szepnął Dija Udin.
– Co takiego?
– Ten łowca… co na nas poluje…
Lindberg zapobiegliwie nie obrócił krzesła. Nie w smak mu było oglądać postępującą ekstazę towarzysza. Zaczerpnął głęboko powietrza, myśląc o ostatniej możliwości. Mogli wziąć jeden z promów Accipitera i skierować się na planetę, o której wspominał Jaccard. Miała wysokie ESI, a byt transcendentalny zapewne zostałby na pokładzie.
Tyle że resztę życia Håkon musiałby spędzić z tym gościem. I tylko z nim, bo najbliższe towarzystwo miało pojawić się dopiero za pół wieku.
Lindberg opuścił HUD na głowę i zaczął przeczesywać systemy statku. Nie sądził, by okazało się to pomocne, ale postanowił zająć czymś umysł. Powoli zapoznawał się z elektronicznymi trzewiami Accipitera i po chwili uznał, że nic na stoi na przeszkodzie, by podjąć kolejną próbę wyłączenia trybu oszczędzania energii.
Dija Udin jęknął cicho, a zaraz potem Skandynaw poczuł, jak ten klepie go po ramieniu. Astrochemik spojrzał na towarzysza z obrzydzeniem.
– Nie szarp się – rzekł Alhassan. – Włączyłem program z masażem, nic zdrożnego.
– Jakoś w to wątpię.
– Kogo to obchodzi? – zapytał Dija Udin, obracając się wokół i rozkładając ręce. – Powiedz mi lepiej, co postanowiłeś.
– Nic.
– Siedzisz z HUD-em przed gębą, więc powinieneś już do tej pory…
– Staram się wyłączyć oszczędzanie energii.
– Znowu?
– Mhm.
Alhassan podrapał się po głowie. Łyknął kolejną pigułkę energetyczną i po raz pierwszy Lindberg pomyślał, że w istocie tabletki te nie mają nic wspólnego z produktem, który znajduje się w legalnym obiegu na Ziemi. Po tej, którą wziął, nie czuł się za dobrze. Zachował jednak to przemyślenie dla siebie.
– Załóżmy, że najeźdźca jest tutaj, na statku… – zaczął Alhassan.
– Najeźdźca? – przerwał mu Skandynaw.
– A jak chcesz go nazywać?
– W ogóle nie chcę tego robić.
– Jakoś trzeba nazwać nieprzyjaciela, dorobić mu gębę. Będzie mniej straszny.
– Przed momentem proponowałeś byt transcendentalny.
– Byłem wtedy masowany – odparł Dija Udin i machnął ręką. – Proponuję najeźdźcę. Oprawca, ciemiężyciel i tępiciel nie pasuje, a to jest adekwatne.
Håkon milczał, licząc, że będzie to wymowniejsze niż milion słów.
– Zatem ustalone – powiedział Alhassan. – Załóżmy więc, że najeźdźca jest na pokładzie. Ewidentnie nas okpił, gdy chodzi o brakujący kombinezon i zamknięte śluzy, ale trzeba uznać, że gdzieś tu się kręci.
– Okpił nas…
– Oszkapił, no. Co ci nie pasuje?
Lindberg zmarszczył czoło i nerwowo je potarł. Potem podniósł wzrok na rozmówcę.
– Czytałeś kiedyś Conan Doyle’a? – zapytał.
– Nie.
– Sherlock Holmes powiedziałby, że nasza dedukcja była oparta na błędnych przesłankach – dodał w zamyśleniu astrochemik.
– Kto?
– Nieważne – uciął szybko Håkon. – Mam na myśli, że sukinsyn musiał opuścić ten pokład, zanim włączył tryb oszczędzania energii i zablokował wszystkie włazy.
Alhassan spojrzał na niego pytająco i Lindberg uświadomił sobie, że mówi niejasno. Ostatnie godziny wprawiły go w nieco mętny stan umysłu, a tabletka na pewno nie pomogła. Potrząsnął głową.
– Włączył oszczędzanie z poziomu maszynowni, dlatego nie możemy deaktywować trybu z mostka. A potem zablokował wszystkie śluzy – dodał Lindberg. – Twój byt transcendentalny siedzi tam i drwi sobie z nas w najlepsze. Na korzyść tego założenia przemawia fakt, że przemówił do nas z pokładowych systemów nagłaśniających.
Nagle wszystkie światła zmieniły barwę na jasnopomarańczową i przestały mrugać. Załoganci skamienieli, patrząc na siebie z przestrachem. Dostali jasny sygnał – stanowili jedynie elementy gry, w którą bawił się ten twór.
– Obserwuje nas – szepnął Dija Udin. – Sukinkot przez cały czas nas obserwuje…
– I igra sobie z nami w najlepsze.
– Niech go strawią ognie piekielne – odparł Alhassan, tocząc wzrokiem po mostku.
Håkon również starał się stwierdzić, gdzie znajduje się obiektyw. Poniewczasie zorientował się, że na mostku nie było żadnego systemu monitorowania załogi.
Otworzył podłokietnik i wyciągnął z niego datapada, po czym wystukał na nim wiadomość: „nie widzi nas, ale słyszy”. Podał go Dija Udinowi, a ten skinął głową.
Naraz wszystkie światła zgasły.
– Chyba jednak widzi – zauważył Alhassan. – Może nie potrzebuje do tego obiektywów.
Z korytarza dobiegł odgłos cichego buczenia – dźwięk dobrze znany załogantom. Zwiastun normalności.
– Wentylacja zaczęła działać pełną…
Håkon nie dokończył, gdyż włączyły się wszystkie inne systemy, a mostek zalało jaskrawe światło z sufitu i ścian. Chwilę trwało, nim oczy przyzwyczaiły się do blasku.
– Dosyć tego – powiedział muzułmanin. – Idę posłać niewiernego na tamten świat, inszallah.
– Tym razem nie będę polemizować.
Złapali za broń i ruszyli na korytarz. Pokonali kilka grodzi, a potem weszli do windy. Dopiero wtedy, na moment przed wydaniem komendy zjazdu do maszynowni, opadły ich wątpliwości.
– Naciskaj – odezwał się Dija Udin. – Im szybciej, tym lepiej.
– Wymanewruje nas. Zjedziemy na dół, on pojedzie do góry. Zajmie mostek, i…
– Nie musi niczego zajmować, miał całego Accipitera dla siebie.
– Mogliśmy chociaż sprawdzić odczyty na mostku.
Spoglądali na siebie przez moment. Håkon przypuszczał, że zaraz padnie propozycja, by jeden z nich wrócił do centrum dowodzenia. Byłoby to o tyle problematyczne, że drugi musiałby udać się samotnie do maszynowni.
– Srał to pies. Jedziemy – powiedział Alhassan, po czym wdusił przycisk.
11
Ułożywszy się w kriokomorze, Nozomi spojrzała na pochylającego się nad nią pierwszego oficera.
– Dowódca już jest? – szepnęła.
– Nie, Reddington wsiada jako ostatni.
– Kiedy ostatnio pan go widział, majorze?
– Dawno, ale to nie ma żadnego znaczenia. Może dowodzić tym statkiem nawet ze stacji kosmicznej.
Ellyse pomyślała, że gdyby tylko dowództwo wiedziało o permanentnie nieobecnym pułkowniku, dwa razy zastanowiłoby się, czy wysłać na ratunek Kennedy’ego.