Chor zapomnianych glosow

Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Przekaz się urwał, a na mostku zapanowała grobowa cisza.
Nozomi słyszała, jak przełożony przepycha ślinę przez skurczone gardło.
– Potwierdź otrzymanie – powiedział. – I włącz transmitowanie, chcę od razu im odpowiedzieć.
Biorąc pod uwagę odległość, ansibl pozwalał na szybką komunikację – ale nie miało to wiele wspólnego z prowadzeniem rozmowy czy wymienianiem się wiadomościami przez socjalki. Lag był zbyt duży, by mówić o komunikacji w czasie rzeczywistym.
Loïc zasiadł na fotelu dowódcy, a potem uruchomił HUD. Załoganci obrócili się ku niemu, nerwowo czekając na rozwój wydarzeń. Ellyse przemknęło przez myśl, że ktokolwiek uczynił z Accipitera zbiorowy grób kilkuset ludzi, może czekać teraz na Kennedy’ego.
– ISS Accipiter, tutaj ISS Kennedy, odpowiadam na wezwanie pomocy. Mówi major Loïc Jaccard, pierwszy oficer. Wedle naszych kalkulacji, znajdujecie się w systemie Mi Arae, w konstelacji Ołtarza. Jest tam kilka planet, w tym jedna o wysokim współczynniku ESI. Jeśli potrzebujecie dokonać napraw, sugeruję, byście posadzili statek. Wedle mojego głównego inżyniera nic nie stoi temu na przeszkodzie, a gwiazda Mi Arae świeci wystarczająco mocno, by doładować wasze kolektory.
Ciągnął tak jeszcze przez chwilę, przypominając rozmówcom wszystko to, co i tak powinni wiedzieć. Nie miało znaczenia, że ostatnie pięćdziesiąt lat spędzili w kriostazie, procedury bezpieczeństwa specjalnie się nie zmieniły. Podobnie zresztą jak technologia – od kiedy opracowano kadłuby grafenowe i silniki oparte o pobór neutrin, niewiele już można było wskórać. Neutrina stanowiły najpowszechniejszy element we wszechświecie, nieskończony zasób energii, i trudno było znaleźć dla nich lepszy zamiennik.
Na koniec Jaccard poprosił o wyczerpujący raport i zapewnił, że Kennedy spieszy z pomocą. Po chwili nadeszła odpowiedź z Accipitera, którą Nozomi wyświetliła na głównym ekranie ponad głowami załogi. Wszyscy podnieśli wzrok.
– Dobrze was słyszeć, Kennedy – powiedział Håkon.
– Alhamdulillah – dodał Dija Udin, wypuszczając powietrze.
Major spojrzał na Nozomi.
– Chwalmy pana – wyjaśniła. – Odpowiednik chrześcijańskiego „dzięki Bogu”.
– Z całej załogi zostaliśmy tylko my dwaj – ciągnął dalej Lindberg. – Sądziliśmy, że jest trzeci ocalały, ale sprawdziliśmy cały pokład i…
– Nie ma tutaj nikogo, inszallah.
– Tak… – dodał Håkon, patrząc w bok. – Wydawało nam się, że kogoś słyszeliśmy, tyle że…
– Albo się nam nie wydawało.
– Zamkniesz się? – wtrącił Skandynaw. – Przed chwilą nie chciałeś nagrywać.
Muzułmanin wydął usta i uniósł dłonie.
– Kontynuuj – powiedział.
– Dziękuję.
Håkon perorował przez dobre kilka minut, opisując wszystko, co przydarzyło im się od samego początku. Ellyse słuchała każdego słowa astrochemika, choć najbardziej interesowało ją, co usłyszeli mężczyźni podczas sprawdzania pokładu. Szczególnie, gdy Lindberg oznajmił, że to nie oni wysłali pierwszy sygnał alarmowy.
Jaccard kręcił krzesłem na boki, słuchając cierpliwie całego wywodu. Raz po raz zerkał na zegar, jakby zastanawiał się, czy nowe informacje wymagają kolejnej modyfikacji procedury inicjacyjnej.
W końcu przekaz się urwał. Na mostku znów zaległa cisza.
– Do diapauzy mamy jeszcze godzinę – odezwał się pierwszy oficer. – Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, opinie, przemyślenia, należałoby zgłosić je teraz.
Przez moment nikt się nie odzywał. Tylko przez moment.
W pomieszczeniu znajdowała się szóstka ludzi, a mimo to, gdy wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, trudno było zapanować nad chaosem. W końcu Loïc uciszył podkomendnych, mrucząc pod nosem, że zachowują się jak banda podrostków.
– Sang, mów – powiedział, wskazując na Channary. Ta skinęła głową i wstała.
– Postawię sprawę jasno, co niektórych tutaj może urazić. Moim zdaniem ci ludzie już są martwi – powiedziała. – Cokolwiek ich zaatakowało, dokończy robotę prędzej czy później. Skoro oddziały bezpieczeństwa na nic się tam nie zdały, ta dwójka imbecyli też sobie nie poradzi.
Kilka osób mrukliwie wyraziło dezaprobatę.
– Nie znaczy to, że nie ma dla nich ratunku – dodała. – Proponuję wsadzić ich do komór kriogenicznych, niech czekają na przybycie Kennedy’ego. Jak przeżyją, to dobrze. Jak nie, to trudno.
Nozomi podniosła się powoli ze swojego miejsca.
– Jeśli można – powiedziała, patrząc na Loïca.
Skinął głową.
– Nie wiemy, co spowodowało masakrę – zauważyła. – Być może właśnie diapauza wyzwoliła tę reakcję. Może ściągnęła na nich…
– Gdybasz – wtrąciła Channary.
– Tak jak i pani porucznik. Możemy analizować tę sprawę pod każdym możliwym kątem, ale i tak zawsze dojdziemy do jednej konkluzji: wszystko to przypuszczenia.
– Co więc proponujesz? – zapytał Jaccard, znów spoglądając na zegar. Najwyższa pora podjąć ostateczną decyzję. Jeśli mieli przerwać kolejne podejście, należało jak najszybciej powiadomić dowództwo. Będą kręcić nosem, więc im wcześniej, tym lepiej.
– Dać im wolną rękę – powiedziała Nozomi. – Niech sami postanowią, jak zamierzają postąpić.
– Wyboru nie mają wielkiego – odparł major. – Na planecie długo nie przeżyją.
– Nie, ale przynajmniej będzie to ich decyzja.
– Która rzutuje także na nas – dodała Sang.
– W jaki sposób? – zapytała Ellyse, ale nie dała jej czasu na odpowiedź. – Jeśli zostawią Accipitera tam, gdzie jest, Kennedy nas wybudzi. Jeśli polecą dalej, to i my nie zatrzymamy się przy Mi Arae. Zasadniczo nie ma to dla nas żadnego znaczenia.
Jaccard skinął głową. Wyraz jego twarzy świadczył, że nie ma nad czym deliberować.
– Zwiększyć prędkość – powiedział. – Zacząć przygotowania do diapauzy.
10
Håkon i Dija Udin obejrzeli wiadomość, a potem zerknęli na siebie z konsternacją. Na koniec pierwszy oficer Kennedy’ego poinformował ich, że rozpoczynają procedurę akceleracji, więc niebawem nie będą w stanie nadawać ansiblem. Zaraz potem mieli położyć się w komorach kriogenicznych na najbliższe pięćdziesiąt lat.
Lindberg znał dobrze to uczucie. Pamiętał opory, które miał przed tym, by dać się zamknąć w ciasnej kapsule. Potem ledwo opuścił powieki, a znów je otworzył. I ujrzał nad sobą zakrwawione ciało.
Spojrzał na Dija Udina. Nadal nie mógł być pewien, że to nie on zabił pułkownika. A jeśli tak było, być może miał z tym wszystkim więcej wspólnego, niż wynikałoby to z czystej logiki.
Håkon pokręcił głową, uznając, że lepiej nie zagłębiać się w daremne gdybanie – szczególnie takie, które prowadzi do paranoi.
– Jeśli dobrze zrozumiałem – zaczął Alhassan – to jesteśmy zdani na siebie?
– Nie. Przecież powiedział, że tu przylecą.
– Ale mamy sami postanowić, czy chcemy zostać na pokładzie, polecieć dalej, czy może zapuścić korzenie na najbliższej planecie?
– I co cię tak dziwi? – zapytał Lindberg. – Dzieli ich od nas ponad piętnaście parseków. Zanim tu dolecą, zdążymy umrzeć śmiercią naturalną, o ile się nie zamrozimy.
– Albo wcześniej nie pozabijamy.
– Tak czy inaczej, zrozumiałe, że dają nam wolną rękę.
Dija Udin rozejrzał się po kajucie.
– Czemu nie wspomniałeś o tym, co słyszeliśmy? – zapytał.
– A ty?
– Nie wiem. Brzmiałoby to histerycznie, a poza tym…
– W niczym by nie pomogło – wyręczył go Håkon.
Wyłączyli panel w kajucie, a potem wyszli z powrotem na korytarz. Stojąc tutaj pół godziny temu, Lindberg był przekonany, że w środku czyha na nich śmierć. Tymczasem weszli do kajuty i niczego nie dostrzegli. Niczego poza aktywnym wyświetlaczem, świadczącym o tym, że ktoś niedawno z niego korzystał.
– Co to mogło znaczyć? – zapytał Dija Udin, gdy ruszyli w kierunku mostka.
Rah’ma’dul odbijało się echem w głowie Lindberga. Działało na niego niepokojąco, jak zapowiedź nadchodzącej tragedii.
– Bardziej interesuje mnie, kto to powiedział – odparł Skandynaw.