Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Pożegnałaś się ze wszystkimi?
– Tak – odparła Nozomi, chcąc uciąć temat. Niełatwo było powiedzieć matce i ojcu, że więcej jej nie zobaczą. Ochotnicy, którzy kilkadziesiąt lat temu wsiedli do pierwszych statków Ara Maxima, byli w znacznie lepszej sytuacji. Cały świat trąbił o misji, nic nie trzeba było nikomu tłumaczyć. Teraz mało kto śledził z zainteresowaniem postępy poszczególnych jednostek. Miało minąć jeszcze kolejne pół wieku, nim pierwsza z nich się odezwie.
– Jakieś wieści z Accipitera? – zapytała.
– Nie. Znając życie, prześlą odpowiedź kiedy będziemy już w diapauzie.
Ellyse skinęła głową i głośno zaczerpnęła tchu.
– Pierwszy raz w kriostazie? – zapytał major.
– Niestety. Ale oby nie ostatni. Chciałabym wrócić.
– Wszystko sprawdziliśmy, nie ma się czym przejmować.
– Prócz tego, co zatrzymało Accipitera – odparła Nozomi i podniosła się. Przełożony spojrzał na nią z dezaprobatą.
– Obawa przed diapauzą to normalna…
– Nie o to chodzi – ucięła Ellyse i na moment zawiesiła głos. – A jeśli to właśnie kriogenika sprawiła, że Accipiter zwrócił na siebie uwagę kogoś lub czegoś? To niezupełnie absurdalna hipoteza.
– Ale stanowiąca kroplę w morzu wszystkich innych – odparł Loïc, przysiadając na osłonie komory i krzyżując ręce na piersi. Omiótł wzrokiem pokład, szukając innych malkontentów, którzy mieli opory przed długim snem. Ellyse była jedyna.
– Ale nie zaprzeczy pan, że to hipoteza cokolwiek niepokojąca – dodała Nozomi. – Bo zakłada, że nas również to spotka.
– Nie ma co snuć płonnych spekulacji, chorąży.
– Tak jest.
– Zamkniesz oczy, a zaraz potem obudzisz się i będziesz miała wszystkie odpowiedzi przed sobą.
– Jakoś ta świadomość nie koi moich nerwów.
– Trudno – odparł Jaccard z uśmiechem. – Ładuj się do kapsuły i miłych snów.
– Wzajemnie, panie majorze.
Osłona się opuściła, a Loïc cofnął się o krok. Obserwował, jak Ellyse przez chwilę walczy ze sobą, by nie zrobić wdechu i w końcu ulega. Wyraz napięcia na jej twarzy stopniowo zanikał, a potem zastąpiła go błogość.
Jaccard odetchnął, obracając się. Wszystkie komory były już zamknięte. Zostali tylko dwaj najwyżsi stopniem oficerowie. Loïc spojrzał na zegarek, a potem na właz wejściowy. Zaklął pod nosem.
Dowódca zjawił się kilka minut przed planowanym zakończeniem procedury hibernacji załogi. Gdyby zwlekał jeszcze trochę, prędkość przyświetlna mogłaby mieć poważne konsekwencje dla ich organizmów, ale przede wszystkim spowodowałoby to kolejne opóźnienie. Dowództwo by się wściekło, trzeba byłoby zaczynać wszystko od początku.
– Załoga znajduje się w kriostazie, panie pułkowniku – oświadczył Loïc. – Systemy sprawdzone, mamy zielone światło.
Kiedy Jaccard ostatnim razem widział dowódcę, Jeffrey Reddington nie miał gęstej siwej brody, która upodabniała go do Hemingwaya. Pierwszy oficer przypuszczał, że jak tylko załoga się wybudzi, szybko obdarzy dowódcę stosownym pseudonimem.
– Panie pułkowniku?
– Zrozumiałem – odparł Reddington, a potem skierował się ku otwartej komorze. Pochyliwszy się nad kontrolkami widniejącymi na szklanej osłonie, zaczął wprowadzać jakieś zmiany.
– Czy mogę…
– Zajmij swoje miejsce.
– Tak jest – odparł Loïc i niemal zasalutował.
Był niewierzący, ale gdy położył się w komorze kriogenicznej, był o krok od tego, by zacząć się modlić. Szyba zasunęła się nad nim, a Loïc kątem oka dostrzegł, że dowódca jeszcze grzebie w systemie.
Jaccard wziął głęboki wdech. Gdy się obudzi, będą w konstelacji Ołtarza. Wszystkiego się dowiedzą.
12
Håkon i Dija Udin przeczesali maszynownię, nie odnajdując śladów niczyjej obecności. Było tam gorzej niż w innych miejscach na Accipiterze – pokiereszowane ciała nie pozwalały stwierdzić, czy patrzy się na pozostałości po mężczyznach, czy po kobietach. W krwawej mazi zaścielającej podłogę leżały rozszarpane organy wewnętrzne i połamane kawałki kości.
– Puścisz pawia? – zapytał Alhassan.
– Jeszcze się zastanawiam.
– Jeśli nie, to tam masz stanowisko, z którego możesz kontrolować wszystkie systemy – odparł Dija Udin, wskazując konsolę przypominającą niewielki wykusz. Håkon podszedł do niej, postawił przewrócone krzesło, a potem spojrzał na wyświetlacze i klawiaturę.
– Wszystko zalane krwią – powiedział.
– Co ty powiesz?
– Chodzi mi o to, że jeśli ktoś korzystałby z konsoli, zostawiłby ślady.
Spojrzeli po sobie, nie odzywając się. Zastanowiwszy się nad tym przez moment, Lindberg utwierdził się w przekonaniu, że najeźdźca sobie z nimi pogrywa.
– Co teraz? – odezwał się Alhassan, niepewnie lustrując okolicę. Teraz, gdy zalana była jaskrawym blaskiem, obaj załoganci chętnie wróciliby do wcześniejszego półmroku. Czerwonawe światła były niepokojące, ale skrywały część makabrycznych obrazów.
– Nie wiem – odparł Håkon, opierając się o ścianę.
– Trzeba znaleźć skurwiela.
– Powodzenia – bąknął.
– Raz nam się wywinął i już straciłeś rezon? – zapytał Dija Udin.
– Straciłem rezon, kiedy zbudziłem się i ujrzałem trupa na osłonie kriokomory.
– Nie pierdol, Lindberg. Trzeba go znaleźć, i…
Dija Udin urwał, widząc dezaprobatę Skandynawa. Musiał wiedzieć, że nie było sensu w ściganiu tego tworu. Czymkolwiek był, miał przewagę, która wykluczała sprawiedliwy pojedynek.
– W porządku – powiedział Alhassan. – Załóżmy, że rezygnujemy z ataku.
– Załóżmy.
– Co w takim razie zrobimy? Kennedy już wszedł w przyświetlną.
– Więc musimy tylko wyczekać pół wieku, a potem opuścić tę latającą trumnę i przesiąść się na drugiego ISS-a.
– Takie to proste – odburknął Dija Udin, również opierając się o ścianę. Lindberg pomyślał, że sprawiają wrażenie skazańców stojących przed plutonem egzekucyjnym i czekających, aż rozbrzmi pierwsza salwa. Alhassan wyjął pigułki energetyczne i poczęstował towarzysza.
– Co to za gówno? – zainteresował się w końcu Håkon, biorąc jedną.
– Energia w czystej postaci.
– Jakieś psychotropy?
– Też. Ale nic, co zryłoby ci banię.
– Twój stan umysłu każe mi w to wątpić – odparł astrochemik, łykając tabletkę.
– Co za różnica? I tak umrzemy tu prędzej czy później.
Lindberg pokiwał głową. Trudno było z tym polemizować. W milczeniu toczyli wzrokiem po maszynowni, która przywodziła na myśl dantejskie piekło. Wentylacja działała na pełnych obrotach i nie czuli już wszystkich tych wyziewów śmierci, które wcześniej uderzały w nozdrza.
– Nie mam zamiaru sadzać tego statku na planecie – odezwał się po chwili Håkon.
– Niech Allah broni.
– W takim razie pozostaje nam kontynuować misję albo czekać tutaj na Kennedy’ego.
Dija Udin przez chwilę się zastanawiał.
– Obie te możliwości zakładają, że musimy pogrążyć się w diapauzie. Tymczasem po pokładzie biega jakieś monstrum.
– Tak – odparł Lindberg.
– Tylko tyle? „Tak”?
– A co mam powiedzieć? Przecież widzisz, że nie potrafimy nawet go namierzyć.
– Srał cię pies, Szwedzie.
– Jestem Skandynawem.
– Jeden grzyb.
– Niezupełnie, Szwecja przestała być…
– Te, te! Nie mam zamiaru wysłuchiwać historii politycznej twojej krainy. By ją zdyskredytować, wystarczy mi świadomość, że ty przyszedłeś tam na świat.
Håkon uśmiechnął się blado, po czym obrócił do towarzysza.
– Mamy kilka miesięcy – odezwał się.
– Co?
– Musimy odczekać kilka miesięcy, zanim znów wejdziemy do kriokomór. Przez ten czas może uda nam się ustalić więcej.
– Może. A co potem?
– Poczekamy tu na Kennedy’ego.
– W porządku – odparł Alhassan.
Bodaj po raz pierwszy się ze sobą zgodzili, przez co Lindberg poczuł się nieswojo. Nie mogło jednak być innej możliwości – lot na Krauss-deGrasse-7 w gwiazdozbiorze Oriona wiązałby się z ryzykiem, że cokolwiek było na pokładzie, przeniesie się na planetę. A jeśli w przyszłości miała zostać skolonizowana, byłaby to tragedia apokaliptycznych rozmiarów.