Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Dija Udin pokręcił głową, jakby nie przyjmował tego do wiadomości.
– Nie – powiedział.
– Obawiam się, że tak. Zaraz za włazem jest awaryjna gablota z kilkoma skafandrami.
– Ale wszystkie włazy, wszystkie szyby…
– Są zamknięte – dokończył Skandynaw. – Więc jeśli żadna ze śluz zewnętrznych nie była otwierana, ten facet nadal jest gdzieś na tym pokładzie.
– Sprawdź to.
Okamgnienie zajęło przekonanie się, że od momentu wybudzenia załogi tylko dwa włazy były otwierane. Obydwa przez załogantów, którzy teraz znajdowali się na mostku.
– W porządku, w porządku… – powiedział Dija Udin. – Mamy broń, on jest jeden.
– Mamy też górę trucheł świadczących o tym, że rozkład sił nie ma większego znaczenia.
Alhassan przeczesał nerwowo włosy.
– Rozhermetyzujmy korytarz i wszystkie kajuty na tym pokładzie – zaproponował.
– Oszczędzanie energii.
– No tak… – odparł muzułmanin, tocząc wzrokiem wokół. – To może… bo ja wiem? Może byśmy…
– Nic nie pomoże, jak będziesz tak memłał.
– Pobudzam umysł.
– To przestań – odparł Håkon. – Nic dobrego z tego nie będzie.
– Lepsze to, niż siedzieć jak kołek i czekać na śmierć.
Lindberg obrócił się przez ramię i spojrzał na właz prowadzący do korytarza. Poczuł, że robi mu się sucho w ustach. Jeśli tylko grafenowa grodź dzieliła ich od tworu, który pozabijał wszystkich na pokładzie, Alhassan powinien już wznosić modły o godne przyjęcie w raju.
– Ile tam jest kajut? – odezwał się Dija Udin.
Håkon spojrzał na plan tej części statku.
– Kilkanaście. Pokład dowódczy ze względów bezpieczeństwa jest najmniejszy. Im mniej tuneli, wind i szybów, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostaną wykorzystane przez wroga.
– Wytłumaczyłbym chętnie projektantom parę rzeczy – bąknął Alhassan, pochylając się nad ekranem. – Kilkanaście kajut… to niedużo.
Lindberg skinął głową.
– Może udałoby się wypłoszyć łachmytę, a potem go zarżnąć?
– Jak? – zapytał Skandynaw.
– No, nie wiem, najlepiej znienacka.
– Cała załoga…
– Tak, tak, ale wychodzę z założenia, że oni się bronili, a my będziemy atakować. Zmieni się dynamika, rozkład sił. Teraz to my dybiemy na niego, a nie na odwrót.
– I w jaki sposób ma nam to pomóc?
Muzułmanin popatrzył na towarzysza, jakby ten okulał na umyśle.
– Nie będę ci tłumaczył tak podstawowych zasad prowadzenia konfrontacji – odparł po chwili Dija Udin.
Lindberg pokręcił głową. Jemu również nie uśmiechało się tkwienie na mostku i czekanie na śmierć, ale niespecjalnie przemawiała do niego argumentacja nawigatora.
Wziął kolejną pigułkę energetyczną, zastanawiając się, co począć. Gdyby dysponowali pełną mocą Accipitera, możliwości byłyby nieograniczone. Wystarczyłoby zdekompresować pierwszy pokład albo rozpylić na nim środek trujący. Względnie skorzystać z systemów bezpieczeństwa, od których się tutaj roiło – w większości pomieszczeń i korytarzy nawet ściany mogły działać jako system obronny, rażąc prądem.
– Cały wysiłek konstruktorski o kant dupy rozbić – bąknął do siebie Håkon.
– Co?
– Nic. Masz rację.
– Że trzeba go położyć trupem?
– Tak. Nie pozostaje nam nic innego, jak zrobić to w tradycyjny sposób.
Alhassan popatrzył niepewnie na śluzę, jakby od słów do czynów była zbyt daleka droga. Przeniósł wzrok na berettę astrochemika, leżącą na jednym z pulpitów, a potem na stos broni, który zgromadzili na podłodze.
Wybrali kilka sztuk, po jednej do każdej dłoni, a resztę umocowali za paskami spodni. Stanęli przed włazem i pokiwali głowami.
– Myślisz, że z Ziemi wysłali jakąś misję ratunkową? – zapytał Dija Udin, łapiąc za uchwyt.
– Pewnie tak.
– Chyba że ta wiadomość zawierała polecenie, by tego nie robili – odparł Alhassan. – Wiesz, ten facet mógł powiedzieć im: „wszystko w porządku, chwilowy problem, ruszamy dalej na Krauss-deGrasse-7c, bez odbioru”.
– Jakie to ma znaczenie? I tak będą tu za pół wieku.
– Zastaną tylko nasze kosteczki – odparł Dija Udin i zaśmiał się nerwowo.
– O ile próżnia nie wbije się na pokład i nas nie zakonserwuje.
– No tak.
– Albo o ile nie załatwimy tej sprawy – dodał Lindberg, wskazując na śluzę. – I nie ruszymy dalej w drogę.
– Nie mam zamiaru z tobą kolonizować żadnej planety.
– Ani ja z tobą. Prędzej wziąłbym na towarzysza orangutana.
Nawigator otworzył właz, po czym obaj wycelowali broń w otwarty korytarz. Rozległ się dźwięk ładujących się mechanizmów, ale nie doszło do rozładowania energii. Stali tak przez moment, trzymając palce na spuście. W końcu ruszyli, ramię w ramię, omijając ciała, które wcześniej ułożyli w korytarzu.
Wnętrze tętniło czerwonym blaskiem, wokół panowała zupełna cisza. Słyszeli tylko swoje oddechy i ostrożnie stawiane kroki. Håkon czuł, że coraz trudniej mu przełknąć ślinę.
Im dalej odchodzili od mostka, tym bardziej wydawało się, że światło słabnie. Potrząsnął głową, starając się przekonać samego siebie, że przemawia przezeń strach. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Alhassan oddychał nierówno, nerwowo rozglądając się na boki.
Dotarli do pierwszej kajuty i bez słowa przekroczyli próg. Wewnątrz zobaczyli przewrócone meble, zniszczone rzeczy osobiste i rozbite wyświetlacze obrazów, porozrzucane na podłodze.
– Kajuta dowódcy – powiedział Dija Udin, obracając się kontrolnie przez ramię.
Lindberg dostrzegł zaciek krwi po drugiej stronie pomieszczenia i wskazał go nawigatorowi. Obaj powiedli wzrokiem wokół.
– Nie widzę nigdzie ciała – odezwał się muzułmanin.
– Ja też nie.
– To skąd ta krew?
– Nie wiem. Chodźmy dalej – odparł Håkon, czując, że trzęsą mu się nogi.
Opuścili kajutę i ruszyli dalej korytarzem, mijając kilka otwartych grodzi. W pomieszczeniach widać było ślady walki, ale ani jednego ciała. Wszędzie unosił się odór śmierci.
Wyszedłszy z przedostatniego pomieszczenia, stanęli przy końcu korytarza. Do sprawdzenia została im już tylko jedna kajuta.
– To… to na nas tam czeka – powiedział Alhassan.
Håkon musiał otrzeć czoło z zimnego potu.
Zrobili krok w kierunku otwartej śluzy. Lindberg dostrzegł, że wylewa się stamtąd strużka krwi.
Naraz zatrzymali się jak rażeni piorunem. Doszedł ich cichy odgłos, którego nie mieli prawa usłyszeć. Hełm, który ten człowiek miał na głowie, powinien tłumić wszystkie dźwięki.
– Rah’ma’dul – rozległo się.
9
ISS Kennedy wyruszył po krótkiej odprawie na stacji, gdzie pozostawił większość załogi. Życzenia powodzenia przekazał aktualny dowódca armii, szefowie Europlanet, a w końcu nawet prezydenci wszystkich konfederacji ziemskich. Słuchając ich, Nozomi myślała o tym, że gdy się obudzi, nazwiska tych polityków będą jedynie niewyraźnym wspomnieniem dla mieszkańców Ziemi. Zresztą mogło się okazać, że wielkie twory geopolityczne przestaną istnieć, a zastąpi je globalny rząd. Niejeden politolog wieszczył to od lat.
Załoganci zajęli swoje miejsca na mostku, a potem przystąpili do sprawdzania systemów. Przedtem zrobiły to dwa niezależne od siebie mechanizmy, ale ludzkie oko było niezastąpione. Musieli być pewni, skoro statek miał samodzielnie podróżować przez następne pięćdziesiąt lat. InASA otrzymywała wprawdzie ansiblem zautomatyzowane raporty, ale przykład Accipitera udowadniał, że wystarczy spadek mocy, by Ziemia była bezradna.
– Maszynownia zgłasza gotowość – rozległ się głos głównego inżyniera, a po nim nastąpiła litania podobnych deklaracji.
– Astrometria gotowość.
– Ochrona gotowość – odezwała się Channary Sang.
– Komunikacja gotowość – dodała Ellyse.
Gdy formalnościom stała się zadość, Jaccard dał znak, by obrać kurs na Mi Arae w konstelacji Ołtarza. Pułkownik Reddington nadal nie opuszczał kajuty i to na barkach Francuza spoczęła odpowiedzialność za pierwszy etap podróży.
– Czternasta osiemnaście czasu Zulu – odezwał się Loïc, wstając z obrotowego fotela. – Ustawić odliczanie na sto dwadzieścia minut. Start.