Chor zapomnianych glosow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Chor zapomnianych glosow, Mr?z Remigiusz-- . Жанр: Космическая фантастика / Научная фантастика / Постапокалипсис. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Chor zapomnianych glosow
Название: Chor zapomnianych glosow
Автор: Mr?z Remigiusz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 393
Читать онлайн

Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн

Chor zapomnianych glosow - читать бесплатно онлайн , автор Mr?z Remigiusz

Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.

Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.

Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.

Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.

Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Czy ja wiem? – zastanowił się Jaccard. – Ma w sobie coś z arabskiego, może z jakiegoś dialektu afrykańskiego?

– Przepuściłam od razu przez translator. Żadnych wyników.

– Może nie wyłapał odmiany.

Była taka możliwość, ale tylko teoretyczna. Nozomi sądziła, że ktokolwiek nadał przekaz, nie miał nic wspólnego z ziemskimi dialektami. Nie było to wołanie o pomoc ocalałego załoganta – raczej wiadomość stanowiąca wypowiedzenie wojny.

Przejrzeli listę krajów, z których pochodzili członkowie załogi, po czym zgodnie uznali, że był to czas stracony.

– Nie mam zamiaru się poddać – zadeklarował Loïc. – Chcę wiedzieć, co to znaczy, zanim Kennedy wejdzie w przyświetlną.

– Nie pan jedyny.

– Dowiedz się tego, Ellyse.

– Tak jest.

– Poproś o pomoc, kogo musisz. Wydam odpowiedni rozkaz, jeśli będzie trzeba.

– Rozumiem.

Gdy major się oddalił, Nozomi wzięła głęboki oddech i przez moment się zastanawiała. Wyświetliła listę pasażerów swojego okrętu, a potem zaczęła wyławiać tych, którzy mogliby okazać się przydatni. Był pośród nich jeden historyk, kilku socjobiologów, antropolodzy… i szereg innych uczonych. Poprosiła ich o pomoc przez interkom, nikt jednak nie rozpoznał tego słowa.

Po dwóch godzinach Ellyse dała za wygraną. Wstukała wiadomość do majora, informując, że poniosła fiasko i zaczyna teraz przeglądać listę ochotników, by ustalić, który będzie najprzydatniejszy w kontynuowaniu Ara Maxima.

„Nie ma takiej potrzeby” – odpisał Jaccard. „Reddington dokonał wyboru”.

Niespecjalnie było z czym polemizować. Nozomi odgięła się na krześle i przyjrzała się ekranom przy swoim stanowisku. Po chwili na jednym z nich pojawił się licznik, a cichy dźwięk komputera pokładowego oznajmił, że rozpoczęło się odliczanie. Za czterdzieści pięć minut mieli wyruszać.

Ellyse dostrzegła, że otwiera się śluza na mostek. Po chwili próg przekroczyła Channary Sang, niska Khmerka, która formalnie robiła za szefa ochrony, zaś nieformalnie za największego upierdliwca na pokładzie. Sytuację pogarszał fakt, że Nozomi dzierżyła stopień chorążego, zaś nowoprzybyła porucznika.

Skinęły do siebie, a potem Channary zasiadła na stanowisku obok. Odchrząknęła znacząco, co Ellyse postanowiła zignorować.

– Kiedy wejdziemy do tych pieprzonych kokonów? – odezwała się Sang.

– Mniej więcej dwie godziny po starcie – odparła służbowym tonem Nozomi. – Zazwyczaj tyle zajmuje sprawdzenie wszystkich systemów.

– Jak dla mnie to absurd.

Nie po raz pierwszy Ellyse przekonała się, że Channary szuka okazji, żeby zamienić kilka słów. Niespecjalnie jednak ją to interesowało. Przez moment panowała błoga cisza.

– Ile zajmie nam podróż?

– Około pięćdziesięciu lat, pani porucznik.

– A więc tym bardziej to przedsięwzięcie pozbawione sensu – bąknęła Khmerka. – Zanim tam dolecimy, wszyscy pomrą. O ile już nie pomarli.

– Być może.

– Więc po co się fatygować?

– By kontynuować misję – odparła niechętnie Ellyse. – Ktoś musi doprowadzić Accipitera do celu.

– W porządku, załóżmy, że masz rację – powiedziała Channary, obracając się do rozmówczyni. – Uznajmy, że dowództwo spisało już ludzi na straty, liczy się tylko statek.

Nozomi skinęła głową.

– W takim razie dlaczego tak się spieszyć? Po co wysyłać jednostkę, która nie ma odpowiedniego zaplecza personalnego? Piętnastu ludzi? Niezła armia kolonizacyjna.

– Być może chcą dotrzymać terminu.

Plus minus pięćdziesiąt lat, pomyślała Nozomi.

– Nie kosztem misji, Ellyse. Nie pozwoliliby sobie na to.

Nozomi obróciła się ku Khmerce.

– Więc dlaczego tak się spieszą, pani zdaniem?

– Ty mi powiedz – odparła Sang, wskazując na szereg wyświetlaczy. – Bo przypuszczam, że ma to coś wspólnego z wiadomością, którą otrzymałaś.

– Nie sądzę.

Channary zamilkła, wzruszając ramionami. Przez moment obie wpatrywały się w krótki przekaz z pokładu Accipitera. Ellyse musiała przyznać, że argumenty jej rozmówczyni nie były pozbawione sensu. Jeśli dowództwo chciało uratować statek i misję – a nie załogę – nie było dobrego powodu, by tak się spieszyć. Rok w jedną czy drugą stronę nie robił żadnej różnicy, jeśli wziąć pod uwagę, ile czasu zajmie podróż. Skąd więc ten pośpiech? Nozomi nie mogła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Zaczynała za to coraz bardziej obawiać się, że nie powróci z tej misji.

8

Dla zdrowia psychicznego Håkon przyjął, że sygnał na Alfa Centauri Bb wysłał jakiś automat. Dija Udin nie podzielał jego poglądu.

– Ale pierdolisz – skwitował. – Jeśli statek cokolwiek nadawał, to bynajmniej nie sam z siebie.

– Niekoniecznie, może…

– Pierdzielisz takie bzdury, że uszy więdną – uciął Alhassan. – Weź się w garść i przyznaj przed sobą, że cokolwiek rozbebeszyło załogę, nadało też wiadomość.

Lindberg wstał ze swojego miejsca, a potem przeszedł po mostku. Zrobił dwie rundki i opadł na fotel kapitański. Znajdował się w centralnym miejscu pokładu dowódczego, a siedzisko obracało się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Z zagłówka wychodził HUD, niby przezroczysty kask, na którym wyświetlały się informacje o systemach Accipitera. A przynajmniej powinny, bo teraz, gdy Håkon go aktywował, zobaczył jedynie lakoniczną informację, że aktywy jest tryb oszczędzania energii.

Poziom CO2 sprawdzony, skwitował w duchu. Jedyne miejsce, w którym był wyższy, to mostek. Lindberg gorączkowo zastanawiał się nad tym, co im pozostało, by namierzyć osobę nadającą sygnał, ale miał pustkę w głowie. Od kiedy został wybudzony z diapauzy, czuł, że nieustannie balansuje na granicy paniki. Podobnie działo się zresztą z jego towarzyszem – i nie trzeba było specjalisty, by to stwierdzić. Obaj mieli huśtawki nastrojów, stali się drażliwi i nie potrafili odnaleźć się w natłoku własnych lęków.

– Będziesz teraz udawał dowódcę? – burknął Dija Udin. – Przypominam, że jestem wyższy stopniem. Głównie dlatego, że ty żadnego nie masz.

– Ale góruję nad tobą w każdej innej kwestii.

– Jak cholera – odparł Alhassan, wyłączając HUD w podłokietniku fotela. Wyświetlacz cofnął się sprzed twarzy Skandynawa i schował w zagłówku. Håkon podniósł się i znów zaczął chodzić po mostku.

Dija Udin obserwował to z rosnącym niepokojem, jakby spodziewał się, że za moment towarzyszowi zupełnie odbije.

– Co robisz?

– Usiłuję się skupić. Pomyśleć.

– Weź tabletkę – zaproponował Alhassan, wyciągając pudełko z pigułkami energetycznymi. Tym razem Lindberg skorzystał z propozycji, uznając, że może dzięki temu łatwiej będzie zebrać myśli.

Po kilkunastu minutach okazało się, że się nie pomylił. Stanął przy stanowisku nawigatora jak rażony piorunem, a potem wpił wzrok w oczy Dija Udina.

– Skafander – powiedział.

– Co skafander?

– Nadawca sygnału musiał wiedzieć, że będziemy namierzać zmianę w stężeniu dwutlenku węgla.

Dija Udin podniósł się z krzesła.

– Więc wziął kombinezon – dokończył Alhassan, po czym klepnął towarzysza w ramię. – Sukinkot siedzi gdzieś z hełmem na łbie i korzysta z przetwornika tlenu.

– Tak.

– Błysk twojego geniuszu mnie poraził, Lindberg. Jednak na coś mi się przydasz, prócz potencjalnego dania, którym się posilę, gdy skończą się zapasy.

Håkon uśmiechnął się pod nosem, a potem zasiadł przed najbliższym wyświetlaczem. Padło na stanowisko radiooperatora – postawnego Azjaty, z którego wyniesieniem mieli wcześniej nielichy problem. Miał pogruchotane kości i rozpłatane trzewia, przez co zostawił na swoim miejscu ciemną, lepką maź.

– Co robisz? – zapytał Dija Udin.

– Sprawdzam, gdzie brakuje skafandra.

Przesunął kilkakrotnie palcem po wyświetlaczu, a potem znieruchomiał.

– No? – ponaglił go Alhassan.

– Na całym statku brakuje tylko trzech kombinezonów – powiedział astrochemik. – Dwa zabraliśmy z niższego pokładu. Trzeci znajdował się tuż za śluzą. – Obrócił się w kierunku wyjścia i wskazał je wzrokiem.

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название