Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ciekawe. Wszystko to intrygowało mnie coraz bardziej. Byłem jednak również zaniepokojony. Chyba udzielał mi się nastrój Ochłapa. Profilaktycznie, władowaliśmy sobie po Stimusiu i pełni dość ulotnego wigoru, ruszyliśmy badać poziom drugi.
Tuż za drzwiami pomieszczenia z windą, napotkaliśmy niewielki, odseparowany od innych pokoi punkt kontrolny. Podłoga została ułożona z prostokątnych kratownic i zawieszona mniej więcej pół metra nad właściwą, kamienną posadzką. Bałem się, że może być pod prądem, ale przecież zasilanie główne nie działało, a awaryjne… nie mam pojęcia do czego odnosiło się awaryjne. Nigdzie nie widziałem żadnej rozświetlonej jarzeniówki. Jedynie działające komputery. Miałem nadzieję, że to, co znajdowało się w śluzie kontrolnej, zardzewiało i przestało działać dawno, dawno temu.
Pięć robotów wartowniczych leżało przewróconych w różnych pozycjach. Trzy małe, przypominające morskie koniki z dużymi, pękatymi i płaskimi głowami (jak u płaszczki) oraz zawiniętymi w wężyk witkami, na których najwyraźniej podpierały się i przemieszczały. Witka ta była zakończona ostrym bolcem, który bez najmniejszych wątpliwości służył do dźgania intruzów i najpewniej posyłania w ich kierunku ładunków elektrycznych…
Dwa kolejne stanowiły nieco bardziej zaawansowany twór przedwojennej inżynierii. Widziałem je na opisach wyposażenia armii Stanów Zjed noczonych, o których czytałem dawno temu w domu.
Poruszały się na niewielkich, łazikowych gąsienicach połączonych z korpusem jedną kurzą nogą. Główny element stanowiący podbrzusze i klatkę piersiową, przypominał R2D2 z filmu Gwiezdne Wojny. Po bokach sterczały zakończone haczykami, wężowate ręce. Na miejscu głowy znajdował się szklany, kolisty klosz. Pod nim, i tutaj miałem głębokie nadzieje, że się pomyliłem, ale przyglądając się nieaktywnym robotom z bliska uznałem, że jednak w błędzie nie jestem, mózg.
Mózg wyglądający na ludzki.
Wszystkie pięć maszyn leżało na bokach przypominając śpiące zwierzęta. Dzięki Bogu, żaden z nich się nie poruszył. Ochłap podchodziło od jednego do drugiego wąchając je, a potem dziwiąc się najwyraźniej, że nie wydzielają żadnych znanych mu zapachów.
Miałem do wyboru, pozostawić je w spokoju, albo ryzykować, że kiedy aktywuję (o ile w ogóle aktywuję) główne zasilanie, zwali mi się na głowę cały system ochrony West Teku. A te małe sukinsyny wyglądały na wredne, zjadliwe i bezwzględne.
Odbezpieczyłem Pogromcę Arbuzów i mierząc precyzyjnie w biologiczne mózgi dwóch większych robotów, pociągnąłem za spust rozbijając szklany klosz i zatapiając słodki ołów w miękkiej, szarej masie. Trzy mniejsze, te przypominające morskie koniki, załatwiłem w ten sam sposób; niszcząc ich centralne jednostki sterujące.
Nieco spokojniejszy, ciesząc się przyjemną wonią kordytu, do której zdążyłem już przywyknąć, przeszukałem poziom drugi. W centralnym punkcie znajdowała się niewielka, bardzo niewielka dziura. Podłoga opadała w dół, a pręty i zbrojenia były powyginane. Beton kruszał i obsypywał się na poziom niżej. Najwyraźniej chińska głowica nuklearna nie przedarła się dalej. Wynikało by z tego, że poziomy trzeci, czwarty, piąty i szósty ostały się w znacznie lepszym stanie, niż dwa pierwsze.
Bezpieczni e ominąłem przeszkodę nakazując Ochłapowi trzymać się blisko. Pozostawiając wyrwę za plecami, uświadczyliśmy jej głośnego zawodzenia w formie metalicznego skrzypienia. Pomieszczenie obok uniemożliwiało dostęp do dalszej części bazy. Drzwi zostały zablokowane, ale ktoś… lub coś wyrąbało w nich potężną dziurę. Gruba warstwa wzmacnianej węglem blachy stanowiła powichrzone strzępy, wyglądające jak macki na pysku Cthulhu.
Jeden ze zwęglonych strażników miał przy sobie czerwoną kartę magnetyczną. Jego twarda, trzaskająca przy każdym ruchu kurtka posiadała wewnętrzną kieszeń, gdzie w zanadrzu skrywała się moja przepustka, na niższe poziomy Blasku.
Raz jeszcze korzystając z żółtej windy, zjechałem piętro niżej.
135
Każdy poziom zdawał się wyglądać podobnie. Komputer ulokowany w pomieszczeniu z dźwigiem, a kawałek dalej śluza kontrolna z robotami stróżującymi. Dwa koniki morskie i dwa R2D2. Rozwaliłem wszystkie i zająłem się buszowaniem po mrocznych, zapomnianych przez życie w jakiekolwiek formie, korytarzach Blasku.
Wedle wywieszki informacyjnej przy windzie na poziomie drugim (tutaj takowej nie widziałem), był to obszar testowania technologii militarnych. Liczne magazyny, pomieszczenia inżynieryjne ze zniszczonym sprzętem do manufaktury broni i pancerzy sugerował, że prowadzono tu niegdyś prace z dużą częstotliwością. Niestety, po kilkudziesięciu latach od katastrofy atomowej, całe miejsce spowiło zapomnienie i pod wieloma względami, nie miałem wątpliwości, że liczne grupy szabrowników spustoszyły, co dało się w Blasku spustoszyć. Część zapewne przypłaciła swoją chciwość i ciekawość śmiercią. Niektóre z zalegających w pomieszczeniach ciał musiały należeć do ludzi z powierzchni. Część jednak, nawet z prostej statystyki, mogła teoretycznie odnieść sukces. Niemożliwe, żeby wszyscy okazali się takimi samymi frajerami. Ktoś w końcu musiał sięgnąć po Rad-X’y.
A swoją droga, myszkując po szafkach pomieszczenia magazynowego, znaleźliśmy z Ochłapem kilka drobiazgów ze sfery medykamentów: Mentaty i Wygrzew. Wedle ulotki zamieszczonej na tyłach opakowania (zachowanego w zadziwiająco dobrym stanie), te pierwsze powodowały chwilowy wzrost czynności kory mózgowej, odpowiadającej za percepcję, analizę i łączenie faktów. Krótko: jeśli byłeś idiota, to mogło cię uratować. Drugie natomiast zdawały się dedykowane sflaczałym intelektualistom. Wzrost siły, zagęszczenie włókien mięśniowych, szybka i bezstresowa zamiana w Hulka, albo jednego z tych zielonych kolesi, których spotkaliśmy z Bakersfield.
Czerwona winda mieściła się dokładnie tam, gdzie miała się mieścić według planu: p ółnocno-wschodni róg West Teku. Ominąłem dwa przewrócone stoły, oraz jeden urwany monitor, który postanowił odseparować się od swoich wiszących pod sufitem kolegów. Kiedy czerwona karta magnetyczna zadziałała jak zaklęcie otwarcia sezamu, spojrzałem na Ochłapa i widząc jego zdegustowan ą minę, wyciągnąłem po Stimpaku.
Pokrzepieni zjechaliśmy na poziom czwarty, gdzie mieliśmy spotkać kogoś, a raczej coś, co mogło rzucić nieco światła na spowijające Blask tajemnice. Również, jak miało się okazać w niedalekiej już tak bardzo przyszłości, gdyby nie ZAX – centralna, zarządzająca West Tekiem superinteligencja pod postacią supernowoczesnego komputera – moja historia nigdy nie zakończyłaby się tak, jak miała się zakończyć…
136
Poziom czwarty różnił się nieco, od trzech powyższych. Wyjściu z windy nie towarzyszyły czerwone światełka szumiącego cicho komputera. Pomieszczenie było wąskie, małe i puste, lecz tuż za główną grodzią mieściła się typowa dla każdego levelu Blasku śluza ochronna. Kilka przewróconych niczym ubite cielaki robotów, czekało na nadejście swojego Nemezis. Blaine wycelował z karabinu snajperskiego DKS-501 i rozbijając szklane pokrywy okalające mózgi dwóch R2D2, posłał głównych strażników prosto do krainy, gdzie po śmierci trafiają wszystkie istniejące na Ziemi roboty.
Koniki morskie były kolejne.
Następnie rozpoczęło się żmudne przeszukiwanie piętra. Blaine nie znalazł tu żadnej broni, warsztatów wytwórczych, ani typowych pomieszczeń magazynowych. Pracujący niegdyś personel poziomu czwartego, zajmował się biologią i fizyką eksperymentalną. Liczne elementy wyposażenia, sprzęty naukowe i pomieszczenia biurowe z komputerami, segregatorami, archiwami i tysiącami papierków sugerowały, że jajogłowi robili, co w ich mocy, aby zadowolić Wujka Sama.