-->

Fallout – Powieic (СИ)

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Fallout – Powieic (СИ), "AS-R"-- . Жанр: Боевая фантастика / Постапокалипсис / Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Fallout – Powieic (СИ)
Название: Fallout – Powieic (СИ)
Автор: "AS-R"
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 322
Читать онлайн

Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн

Fallout – Powieic (СИ) - читать бесплатно онлайн , автор "AS-R"

AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.

T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.

Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:

Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 49 50 51 52 53 54 55 56 57 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

- Czego chcesz? Jestem zajętym człowiekiem, a ciebie nie powinno tu być.

Blaine spojrzał na sterczącego obok niczym kołek murzyna. Metalowy pancerz lśnił tak jak należące do jego właściciela gałki oczne. Ochroniarz nie spuszczał wzroku z Kelly’ego.

- Przyszedłem ci powiedzieć, że twój zabójca zawiódł.

Nawet jeżeli słowa Blaina zrobiły na Jabbie jakiekolwiek wrażenie, ten nie dał tego po sobie poznać.

- Masz jaja przychodząc tu, gdzie nikt cię nie zna i nikt ci nie pomoże. Masz jeszcze większe jaja mówiąc mi coś takiego prosto w twarz.

Gizmo zamilkł upodabniając się na chwilę do stojącego obok czarnucha. Wciągał chrapliwie powietrze nosem świszcząc przy tym jak przedmuchiwana dysza. Ręce miał splecione na poruszającym się w górę i w dół brzuchu. Jego tłuste cielsko podrygiwało delikatnie, lecz twarz, posągowa, zasuszona w zgryzocie i nienawiści twarz pozostawała nieruchoma tak jak należące do wieprza chciwe oczka.

Być może gdzieś w głębi siebie kalkulował, czy bardziej opłaca mu się pokazać Blainowi dach kasyna, a potem cichaczem i bez własnego udziału zepchnąć go w dół, czy może raczej wysłuchać tego, co ma do powiedzenia i zobaczyć, co stanie się dalej. Jeżeli ostatnim razem jakiś obwieś ze wschodu próbował pokrzyżować mu plany, to ten tutaj wyglądający na taką samą szumowinę jak poprzedni właściciel Ochłapa, mógł przyczynić się do ostatecznego rozwiązania wszystkich nękających Gizma problemów.

Poza tym zeszłej nocy ktoś sprzątnął Czachy. Bez Czach Gizmo miałby pewne trudności w dyskretnym rozwiązywaniu problemów. Nie chciał angażować swoich chłopaków w jakiekolwiek zabójstwa. Killian tylko czekał na pretekst by przyskrzynić ich wszystkich.

- Gdyby mnie to dotyczyło – podjął po dłuższej przerwie – pewnie kazałbym moim chłopaków kulturalnie cię stąd wyprosić. Tyle, że… widzisz… ja nie mam pojęcia, o czym gadasz.

Blaine ujrzał kwitnący na tłustych fałdach pokrywającej twarz tkanki uśmiech. Przypominał ten, którym tak hojnie Grinch obdarzał wszystkich miłośników świąt.

Tuż przed tym jak przechodził do fazy knocenia ich planów.

- Cóż – podjął Blaine czując jeżące się na jego karku włoski – rozważmy taką hipotetyczną sytuację…

- Taaaaa? – odparł przeciągle Gizmo sugerując, że niemalże umiera z ciekawości.

- Cóż, powiedzmy, że ktoś próbowałby pozbyć się kogoś mącącego mu w interesach. Przypuśćmy, że ten ktoś nająłby zabójcę, by ten rozwiązał problem. Niestety okazałoby się, że ten durny czarnuch o kozim pysku, bez obrazy! – dodał pospiesznie Blaine zaszczycając ochroniarza Gizma szczątkowym spojrzeniem. Murzyn pokraśniał, zaś Gizmo w tym samym czasie rozpromieniał, a goszczący na jego twarzy uśmiech wyglądał jak dojrzały, wygięty w łuk banan. – dał ciała. To by oznaczało, że w takiej czysto hipotetycznej sytuacji, ten ktoś potrzebowałby nowego zleceniobiorcy… profesjonalisty.

- Cha-cha-cha – Gizmo śmiał się długo, aż jego śmiech przeszedł w charkot, a potem kaszel i skrofuliczne krztuszenie. Odziany w metalowy pancerz ochroniarz pochylił się nad szefem klepiąc go czule po plecach.

- Niech zgadnę, pozwól mi – podjął, kiedy odzyskał zdolność mowy – tym profesjonalistą jesteś… ty?

- Mogę go zabić szybciej niż ty zdążysz splunąć.

- Tak jak zabiłeś Czachy i Neala?

- Profesjonalizm, mówiłem ci. Teraz nie tylko przejmiesz bar, ale również pozbędziesz się swojego największego zmartwienia.

Gizmo ponownie zamilkł i skinął ręką na ochroniarza. Facet – swoją drogą nazywał się Izo – nachylił się nad szefem i przez chwilę słuchał z poważną miną tego, co ten skrzeczał mu do ucha.

- Potrafisz, profesjonalny chłopcze, wymienić choć jeden powód, dla którego miałbym tobie zaufać?

- Jestem na miejscu. Nikt mnie tu nie zna. Ty masz kłopoty z Killianem. To straszny bufon i do tego ostrożny. W jego sklepie zawsze są strażnicy i ciężko byłoby coś mu zrobić. Pewnie dlatego temu poprzedniemu się nie udało. Pomyślałem, że to może być dobra okazja, żeby zarobić trochę forsy. Facet zarządzający największym kasynem na zgliszczach Zachodniej Kalifornii na pewno szczodrze wynagrodzi odwagę i pomoc otrzymaną od obcego w tym miejscu człowieka. Mogę ci się przyznać otwarcie, że to ja wykosiłem dla Killiana Czachy. Zyskałem tym samym jego zaufanie. Kiedy poślę go do piachu, nie będzie nawet wiedział, co się właściwie stało.

Gizmo mruknął niczym na wpół ukontentowany kocur, który namyśla się, czy chce by dalej go pieszczono, czy może raczej wolałby teraz dla odmiany coś lub kogoś podrapać. Np. do krwi i najlepiej ze skutkiem śmiertelnym.

- Nieźle, koleś, ale obawiam się, że twoje słowa to nie wszystko. Izo, sprawdź go!

Izo jak na komendę ruszył w kierunku Blaina. Blaine uznał, że nie ma sensu się zapierać obnażając w jakikolwiek sposób swoich prawdziwych intencji. Poza tym dyktafon stał zbunkrowany tuż za plecami Gizma, a pluskwę Blaine zostawił tego dnia w jedynce.

Pozwolił by murzyn czynił swoją powinność i kiedy został już namiętnie wymacany, zaś jego plecaczek przeczesany, Izo odwrócił się w stronę szefa i skinął jednoznacznie głową.

- Dobra, koleś – podjął po chwili namysłu Gizmo. – Dam ci szansę. Ale pracujesz – zatrzymał się podkreślając z przesadną emfazą i unosząc tłusty, okryty lśniącym potem palec wskazujący prawej dłoni – dla mnie i lepiej wiedz, że jak ktoś spróbuje wyruchać Gizma, to nie pożyje na tyle długo żeby się tym faktem nacieszyć. Łapiesz?

Myśli Blaina powędrowały w kierunku porannego snu.

- Jasne. Masz moje słowo. Killian zdechnie przed wschodem słońca. Pozwolisz, że przejdziemy do szczegółów?

Ustalenie wysokości zapłaty oraz tego, co musiało zostać zrobione poprzedzając śmierć Killiana Darkwatera, nie trwało długo. Blaine obiecał przynieść Gizmowi nieśmiertelnik, który burmistrz nosił zawsze na szyi. Gizmo natomiast zobowiązał się zapłacić mu tysiąc dwieście kapsli, a potem każdy pójdzie w swoją stronę.

- Jest jeszcze jedna sprawa – rzucił Blaine na koniec. – Dlaczego właściwie…

44

Dzień dwudziesty dziewiąty ( przed zachodem słońca)

Sprzątanie Złomowa,

Muszę przyznać, że fortel udał się wyśmienicie. Gizmo rozpruł się przede mną jak parciana lalka w kształcie pękatego misia z klapniętym uszkiem i urwanym oczkiem guziczkiem. Dyktafon zaś zarejestrował wyrok śmierci na Killiana głośno, wyraźnie i przede wszystkim czysto. Był to wystarczający dowód, aby przegonić z miasta tego tłustego skurwiela i całe towarzyszące mu tałatajstwo przydupasów.

Killian posłał po Larsa. We trójkę ustaliliśmy plan. Żaden z nas nie miał najmniejszych wątpliwości, że Gizmo nie odpuści po dobroci i pod żadnym względem nie da się zaciągnąć do więzienia. Poza tym, karcer był dość mały i pewnie nawet nie zmieściłby się w drzwiach.

Należało więc załatwić tę kwestię nieco inaczej.

Dlatego skrzyknę liśmy chłopaków (i dziewczyny), a potem w yłożyliśmy im skrzętnie, co zrobimy dzisiejszej nocy. Przy odrobinie szczęścia, Gizmo, Izo i reszta jego bandziorów nigdy nie ujrzą kolejnego wschodu słońca. Około trzydziestu uzbrojonych gliniarzy z dowódcą straży, burmistrzem, kimś takim jak ja i mój Ochłap to siła, która - gdy tylko obsiądzie kasyno - spali je na popiół, a wraz z nim wszystkich w środku.

Wrośnięty, nieruchawy Gizmo został tym samym na mocy prawa Złomowa skazany na śmierć. Można powiedzieć, iż wyrok podpisał na siebie sam, a wszystkie męskie i żeńskie gardła dobrych ludzi sprawujących pieczę nad tym starającym się przetrwać w post-apokaliptycznym świecie miejscem, krzycząc dobitnie i entuzjastycznie potwierdziły, iż czas siania przez tego tłustego sku rwiela fermentu kończy się dziś.

Teraz czekamy, aż się ściemni. Kiedy już zapadnie noc, poczekamy jeszcze trochę nim na dwie godziny przed wschodem słońca Złomowo zasnuje się w głębokim, niezmąconym niczym śnie. Równo o czwartej nad ranem, skryci pod sprzyjającym nam płaszczem nocy, wedrzemy się do kasyna i wymierzymy sprawiedliwość.

1 ... 49 50 51 52 53 54 55 56 57 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название