Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Starczy, koleś! – wrzasnął autorytarnie żmija, aczkolwiek w jego głosie dało się zauważyć nieco histerii i jakiegoś głęboko skrywanego błagania by jednak powstrzymać jego zdający się kontrolować sytuację palec wskazujący. – Nie podchodź ani kroku bliżej! Skasuję tę kurwę! Przysięgam!
Blaine Kelly uniósł nieznacznie spoczywającą przy jego prawym biodrze dłoń. Ochłap natychmiast zrozumiał komendę swojego nowego pana i klapnął sobie spokojnie przy ścianie oddzielającej wejście do pokoju numer jeden od pokoju numer dwa. Marcelles natomiast ani drgnęła stojąc pośrodku korytarza. Blaine, będący w tej chwili jakieś trzy kroki od futryny drzwi dwójki, odpiął klamrę skórzanego paska i zrzucił kaburę z MP9-tką na podłogę. Potem uniósł ręce przed siebie i oznajmił:
- Spokojnie! Nie musisz tego robić!
Oszalały żmija napięł się w sobie potrząsając niebezpiecznie wycelowaną w tył głowy Sinthi bronią. Dziewczyna, młoda, ładna z buzi o długich, ciemnych włosach sięgających jej mniej więcej do połowy tułowia, odziana w krótką spódniczkę (z wielką mokrą plamą na poziomie krocza) odsłaniającą dygoczące kolana i ciasno opinającą jej ciało bluzkę o dużym wcięciu na wysokości piersi, płakała zaciskając kurczowo powieki. Jej policzki były czerwone i błyszczały od tego, co wypływało z oczu. W panice zgrzytała zębami, zaś wargi swoich dziewczęcych ust wykrzywiała w jakimś przerażającym paroksyzmie.
Skamlała przy tym jak patroszona żywcem króliczka.
- Dlaczego niby nie? To zwykła kurwa! Skasuję ją, a potem palnę sobie w łeb!
- Nie rób tego! – podkreślił Blaine z przesadną nieco emfazą i zrobił trzy niewielkie kroki zrównując się z prowadzącym do pokoju progiem.
- Ani kroku dalej, frajerze! Ostrzegałem cię! Jeszcze jeden, kurwa, ruch i rozpierdolę jej ten jebany, pusty łeb!
- Ona ma takie samo prawo do życia jak ty i ja. Nie musisz tego robić. Na pewno możemy się jakoś dogadać…
- Nie wydaje mi się. Lepiej trzymaj się z dala! Nie… nie chcę jej krzywdzić – głos oszalałego najeźdźcy załamał się, co Blaine uznał za dobry znak negocjacyjny. – Nie chcę, ale zrobię to! Przysięgam!
- Dlaczego chcesz jej zrobić krzywdę? Co ci zrobiła?
- Wyśmiała mnie! Ta głupia, tępa pizda mnie wyśmiała! Wszystkie dziwki są takie same. Wszystkie… zawsze… się… ze… mnie… śmieją…
Zdawało się, że na krótką chwilę żmija opuścił gardę kierując lufę broni nieco niżej wzdłuż kręgosłupa Sinthi. Blaine miał bardzo osobliwe wrażenie. Coś jak déjŕ vu. Wydawało mu się nawet, że widział dokładnie taki sam scenariusz, tylko rozgrywający się znacznie, znacznie wcześniej. To chyba był jakiś western, gdzie oszalały koleś pociął twarz jednej z małomiasteczkowych dziwek, a potem jakiś kozak sprzątnął wszystkich z szeryfem na czele…
- Wierzę ci na słowo, kolego! Te głupie kurwy też zawsze się ze mnie śmieją. One takie już są. Tępe i puste. Dlatego nie nadają się do niczego poza pierdoleniem. To zwykłe, pospolite szmaty. Mam rację?
- Ch-chyba tak… - odparł nieśmiało najeźdźca. – Chyba masz rację! Głupie suki! Ale ty jesteś w porządku. Jeszcze nikt nigdy nie próbował mi pomóc. Do chuja, nikt nigdy nawet nie chciał ze mną gadać.
Blaine Kelly poczuł jak wysoko z czoła ścieka mu kropelka sunącego niepewnie w dół lodowatego potu. Przełknął ślinę wydając przy tym rozsadzający mu czaszkę odgłos wydobyty z krtani.
Nie spie rdol, Blaine. Nie spierdol tego teraz …
Zdawało się, że ma hultaja w garści. Jeszcze chwila i…
- Odłóż broń! Pogadamy na spokojnie. Obiecuję ci, że nikomu nie stanie się krzywda. Gliniarzy tu nie ma. Osobiście odprowadzę cię do głównej bramy i będziesz mógł spokojnie wrócić do siebie. Nikt nic ci tutaj nie zrobi. Chcesz jakąś forsę? Coś do jedzenia? Cokolwiek?
- Forsa! Forsa będzie dobra! Obiecujesz, że nikt nie będzie próbował ze mną żadnych sztuczek?
- Absolutnie! Masz moje słowo!
- To… to chyba w porządku…
Żmija odłożył broń chowając ją za paskiem swoich czekoladowych spodni. Pchnął Sinthię mocno przed siebie, tak, że biedna dziewczyna upadła z łoskotem na podłogę i chyba zwichnęła sobie nadgarstek, ponieważ jej dotychczasowy szloch i kwik przeszedł w dziki wrzask przepełniony bólem.
- Spokojnie, kolego! – rzucił Blaine czując, iż dopóki ten skurwiel nie wyjdzie z pokoju, nic nie może być przesądzone. – Obiecałeś, że nie zrobisz jej krzywdy!
- Nie, chyba nie… - mruknął żmija.
- Wyjdź z pokoju. Odprowadzę cię do głównej bramy. Marcelles, przynieś temu dżentelmenowi mieszek z pieniążkami!
- Chyba cię pojebało… - szepnęła znajdująca się w bezpiecznej odległości za Kelly’m recepcjonistka Noclegowni. – Nie dam mu złamanego kapsla, a już na pewno nie ze swoich!
Blaine machnął pospieszająco ręką. Nadąsana Marcelles zniknęła gdzieś we wnętrzu należącego do niej pokoju.
Żmija natomiast ruszył w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. Sinthia wciąż leżała zwinięte w kłębek. Oddychała szybka, a na jej krótkiej, obcisłej spódniczce wykwitła kolejna mokra plama znacznie powiększająca pierwszą.
- Żadnych sztuczek, rozumiesz mnie, koleś?
- Jasne – potwierdził Blaine kiwając przy tym głową. – Po prostu wyjdź i razem stąd odejdziemy. Dostaniesz też forsę.
Kiedy tylko oszalały najeźdźca przekroczył próg drzwi, Ochłap wystrzelił jak smagająca niewolników końcówka bicza i ugryzł skurwiela prosto w krocze. Facet wrzasnął przeraźliwie łapiąc się odruchowo jedną ręką za zranione miejsce. Drugą próbował odpędzić od siebie psa młócąc go po łbie. Oczy miał jednak zasnute nie tylko łzami, ale również gęstą, czerwoną mgłą. Ochłap tymczasem nie zamierzał odpuścić, dopóki nie wyrwał bandziorowi kawałka spodni, majtek i czegoś, co chyba było niegdyś jego malusim ptaszkiem i jednym z jąder.
Psychol upadł na kolana rycząc z bólu. Obie ręce zaciskał teraz kurczowo na krwawiącym przyrodzeniu. Tam, gdzie maltretowana przez niego dziwka miała mokrą plamę od moczu, on broczył karmazynową krwią jak szlachtowany w rzeźni wieprz.
Blaine uniósł prawą dłoń i zakręcił nią w powietrzu wystawiając kciuk i palec wskazujący. Zawsze gotowy i żądny zesłania śmierci na wskazanych przez jego pana ludzi Ochłap rzucił się facetowi do gardła i po chwili sprawa była załatwiona.
- Chyba lepiej zamień ten worek z forsą na mopa i wiadro z mydlinami. Jest trochę sprzątania…
35
Dzień dwudziesty dziewiąty
Sinthia okazała się całkiem miłą dziewczyną jak na dziwkę, która dzisiejszego poranka o mały włos nie zapłaciła najwyższej ceny za swój ryzykowny i wątpliwy moralnie fach. Jej wdzięczność była ogromna. Marcelles, po uporaniu się z plamami na posadzce, również zachowała się niezwykle taktowanie. Co prawda, ani jedna, ani druga nie zaproponowała mi trójkąta, ale przynajmniej mogłem spać w Noclegowni do woli i nie musiałem bulić za to ani kapsla.
Sinthia zadziwiająco szybko doszła do siebie i prawie bezgranicznie zaczęła zwierzać mi się ze szczegółów dotyczących jej życia, sytuacji w Złomowie i tego, czym zajmuje się zarobkowo.
Okazało się, że jej głównym pracodawcą był ten wielki „tłusty skurwiel” znany również pod chrześcijańskim imieniem Gizma. Gizmo, jak przypuszczałem, był odpowiedzialny za wszystkie grzechy i plagi spadające na Złomowo. Wymienialiśmy je już na początku, dlatego ograniczę się do dwóch ciekawostek wydobytych ze ślicznych ust Sinthi:
- Gizmo już od dłuższego czasu kombinował jakby tu się pozbyć Killiana w sposób uniemożliwiający powiązania całej sprawy z nim samym. Oczywiście jedyną realną opcją było zabójstwo. Wyglądało na to, że kozi czarnuch był jeszcze większym idiotą niż w rzeczywistości i na sam koniec swojego nędznego życia popełnił okrutne faux pas. Tym lepiej dla mnie…
- Człowiek Jabba miał na pieńku z Nealem – właścicielem Nory Szumowin i również od dłuższego czasu kombinował jakby tu przejąć ten „zacny” i wielce rentowny przybytek.