Fallout – Powieic (СИ)

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Fallout – Powieic (СИ), "AS-R"-- . Жанр: Боевая фантастика / Постапокалипсис / Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Fallout – Powieic (СИ)
Название: Fallout – Powieic (СИ)
Автор: "AS-R"
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 327
Читать онлайн

Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн

Fallout – Powieic (СИ) - читать бесплатно онлайн , автор "AS-R"

AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.

T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.

Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:

Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Blaine machnął ręką niczym zniesmaczony, stroniący od plebsu francuski markiz. Nawet ktoś tak prosty jak orzący całe życie w polu pijaczyna zrozumiał wymowność jego gestu i skwaszonej twarzy i bucząc coś pod nosem oddalił się do swojego stolika w ciemnym kącie sali.

- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe – zaczął Neal, kiedy już Blaine na dobre usadowił się na stołku. – Nie chcę, żeby pies kogoś pogryzł albo napaskudził. Nie wpuszczam do środka zwierząt.

Jasne, nie licząc trzech czwartych chlającego tu po nocach tałatajstwa. Wydawało mi się, że jeden koleś miał zaostrzone zęby...

- Nalej mi coli.

Neal spoglądał przez moment prosto w ciemne oczy Blaina. Zdawało się, że zamarł, a z wetkniętą w duży kufel ścierą wyglądał dość kosmicznie. Kelly z trudem stłumił prześmiewcze parsknięcie. Neal również z trudem tłumił bezwolne reakcje własnego ciała. Jednak w jego przypadku nie był to bynajmniej śmiech.

- Masz kapsle? – zapytał mrużąc oczy podejrzliwie.

- Powiedziałem, żebyś mi nalał.

Neal bez słowa odkorkował błękitną butelkę. Zgięty kapsel odskoczył, a z wnętrza szklanego lejka wydobył się sykliwy dźwięk ulatujących do atmosfery bąbelków. Po chwili stojąca przed Blainem szklanka była w połowie pełna.

- Trójka.

Kelly od niechcenia sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej czarnej skóry i wyciągnął trzy pordzewiałe kapsle. Cisnął je nonszalancko na kontuar, zaś Neal skrzętnie zgarnął swoją masywną dłonią i zajął się własnymi sprawami.

Blaine uniósł szklankę przyglądając się przez moment bulgoczącym na tafli napoju pęcherzykom dwutlenku węgla.

- Panie – usłyszał za swoimi plecami bełkotliwy rechot pijaka, którego spławił kilka chwil temu – kilka kapsli na wódkę?

- Bob, co ci do chuja mówiłem? – uaktywnił się Neal grożąc Bobowi brudną szmatą. – Wypierdalaj do kąta, a jak nie masz kasy to na zewnątrz!

- M-mam forsę – bełkotał niebywale wręcz urżnięty kmiot. – P-prze… przecież wiesz, Neal.

- Jak masz to przestań żebrać! To porządny lokal. Jeszcze jeden raz i wypierdolę cię na deszcz, a w tym stanie wątpię, żebyś doczłapał do tej swojej pilśniowej dziury!

Bob odwrócił się, mruknął coś pod nosem i chwiejąc na boki jakby przemierzał właśnie pokład walczącego ze sztormem statku ruszył z powrotem w stronę swojego stolika.

Blaine raz jeszcze uniósł szklankę i niepewnie siorbnął łyk Nuka-Coli.

Hmm… cholera, niezłe! Naprawdę niezłe!

To prawda. Błękitny, bąbelkowy napój o nieznanej recepturze był cholernie słodki i ujmujący. Blaine naprędce stwierdził, że jeszcze nigdy w życiu nie pił czegoś tak dobrego. Opróżnił szklankę w kilku haustach i z brzękiem uderzającego o drewniany blat szkła, postawił ją przed sobą żądając od Neala dolewki.

Impreza zaczynała się z wolna rozkręcać…

30

Przybliżmy może nieco panującą w tej urokliwej mordowni atmosferę?

Facet do którego należała Nora Szumowin, stojący za blatem starszy skurwysyn, który przegnał Ochłapa na deszcz, to Neal. Neal był jednym z pierwszym mieszkańców Złomowa i wraz z Killianem uczestniczył we wznoszeniu miasta spośród znajdujących się na tutejszym wysypisku śmieci. Od przeszło dwudziestu lat prowadził bar. Było to jedyne miejsce w Złomowie, gdzie za odrobinę kapsli można było łyknąć coś mocniejszego. Oczywiście stacjonujący nieopodal w swojej fortecy Gizmo łasił się na lukratywną perspektywę przejęcia przybytku. Przypuszcza się, iż znajdująca się teraz w stojącej na krańcu kontuaru złoconej urnie – zaklęta pod postacią proszku - żona Neala wcale nie umarła z przyczyn naturalnych, jak to twierdził doktor Kostuch. Chodziły plotki, że nie mogący dojść do porozumienia z Nealem Gizmo wystosował nieco mocniejsze argumenty. Ale mimo to stary, lubiący-sobie-od-czasu-do-czasu-łyknąć Neal nie miał najmniejszej ochoty przekazywać własnej krwawicy w łapy tego „tłustego skurwiela”.

Siedzący w ciemnym kącie, śmierdzący nawozem i krowim gównem rolnik to Bob. Bob przez całe życie pracował w polu. Kiedy przed kilkoma laty zmarła jego żona (najwyraźniej ku wielkiej uldze mężów, małżonki padały w Złomowie jak spryskane Raidem muchy), Bob popadł w depresję i zaczął pić. Pił właściwie przez tyle czasu, co pracował w polu, ale kiedy opuściła go Dolores, rozbuchał się jak pracujący na pełną parę hutniczy piec i właściwie jakakolwiek myśl o wyjściu z ciągu jawiła się tu – również i przede wszystkim dla znających Boba ludzi – jako czysty i wulgarny absurd. Nie było go stać na opłacenie frajera od ciągnięcia chomąta, tak więc niewielkie uprawiane przez niego poletko zarosło chwastami, a pośród gnijących resztek buszowały myszy i robaki.

Trish, mała, krzykliwa i brzydka jak siedem nieszczęść kelnerka pomagałą Nealowi obsługiwać gości. Właściwie jej praca nie wymagała jakiś specjalnych kwalifikacji, co nie znaczy, iż była łatwa. Od godziny szóstej wieczorem do godziny bliżej nieokreślonej o poranku musiała kursować pomiędzy stolikami zaopatrując spragnione ćmy w kolejne porcje gorzały, pozwalającej przetrwać trudy życia i braki perspektyw. Do tego dochodziły umizgi, podszczypywania, klepania po dupie, łapanie za cyce i dobieranie się do tego, co Trish skrywała za brudnymi pantalonami i jak domniemywał Blaine, równie brudnymi majtkami. Neal miał naturalnie zachomikowaną pod kontuarem spluwę, ale jak dotąd nigdy nie było aż tak niebezpiecznie, by kilka ostrych słów zastąpić ołowiem.

Dwóch kolesi i jedna panienka, wszyscy odziani w skóry jaszczurek, to ewidentnie Czachy. Chlali najwięcej, warcholili się, darli mordy i wiwatowali nieustannie dopraszając się o wpierdol. Wyglądali jednak groźnie i wszyscy, łącznie z Nealem zdawali się ich akceptować. Jeden koleś miał spiłowane zęby i kiedy się uśmiechał, przypominał prehistorycznego pterodaktyla.

Tuż za nimi, w równie ciemnym kącie, co ten znajdujący się za plecami Blaina, siedział wyglądający na wagabundę starszy facet. Miał gruby pancerz ze skóry jaszczurki (skąd oni je biorą?!), płaszcz, plecak i maskę przeciwgazową, którą na czas ucztowania uniósł do góry przesuwając na czoło i czubek głowy.

Jego winchester o ściętych lufach z nadanym najpewniej imieniem „Obrzyn” stał grzecznie oparty o pobliską ścianę.

Warto zauważyć, że facet jako jedyny pił z gracją i kulturą. Co prawda kilkanaście stojących na stoliku kieliszków świadczyło, że albo jest już napierdolony w trzy dupy, albo ma kurewsko twardy łeb. Tak czy siak należało się z nim liczyć, zwłaszcza, że przez cały czas milczał obserwując otoczenie.

Ostatecznie w kącie za nim, tuż pod zabitym dechami oknem, garbił się Ismarc. Ismarc był wędrownym obieżyświatem, który kursował od baru do baru i oferował spragnionym słuchaczom piękno swojego głosu…

- TWOOOJAAAA GŁOOOOOWAAAA TO CZAAAASZAAAAA!!!

To próbka jego liryki. Barwę głosu i zdolności wokalne możecie sobie wyobrazić. Chociaż, może lepiej tego nie róbcie…

- JEEEEESTTTT OOOOKRĄĄĄĄGŁAAAAAA NICZYM PIEEEEPRZYYYYYK!!

Blaine sypnął mu garstką kapsli, tylko po to żeby wkurwić kłębiące się przy stoliku obok Czachy. Jednak okazało się, że Ismarc – fatalny śpiewak – wcale nie jest taki kiepski jeśli chodzi o udzielanie informacji. Za dwie kolejki, kiedy siedział cicho i pił, poinformował Blaina, gdzie do tej pory gościł i gdzie muzykowanie wychodziło mu najlepiej.

Hub wszyscy znali, tak więc to pominiemy.

Bractwo Stali, to tajemne, wzbudzające szacunek samą już tylko nazwą stowarzyszenie wydawało się Blainowi jakąś potężną frakcją o znacznych wpływach w post-apokaliptycznym świecie. Pamiętał jak na wzmiankę Martina, Chanowie w obozie Garla pobledli i rozpierzchli się byle tylko uniknąć patrolu na terenach należących do Bractwa. Po rozmowie z Ismarckiem okazało się, że Kelly niewiele się pomylił. Leżące nieopodal Bractwo Stali faktycznie stanowiło silną frakcję, która dysponowała przedwojenną wiedzą, technologią i świetnie wyszkolonymi, odzianymi w pancerze wspomagające żołnierzami.

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 140 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название