Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Jeżeli to jest przywódca Cienistych Piasków, pomyślał Blaine, to wcale mnie nie dziwi, że wszyscy tu wyglądają na pozbawionych grosza przy duszy, przymierających głodem nędzników. Aradesh, bo tak wedle słów Seth’a musiała nazywać się stojąca w łączeniu dwóch ścian po przeciwległej stronie pomieszczenia postać, przypominała starającego krygować się na tajemniczego i dysponującego władzą zakonnika (pewnie nawet Jezuitę, których zakon słynął z ciążącego nad nimi niczym klątwa ubóstwa) chodzącego od trzydziestu lat w tym samym pilśniowo-zgrzebnym worze. Jeżeli Cieniste Piaski były zbieraniną kloszardów, ten człowiek był niewątpliwie ich królem.
Nagle niemy do tej pory król kloszardów, odsłonił twarz odrzucając do tyłu kaptur własnej szaty. Zdawało się, że planuje przemówić.
Blaine ujrzał obciętą na jeża głowę typowego południowca. Jego karnacja przypominała zewnętrzną skórkę miąższu laskowych orzechów. Oczy komponowały się z nimi dokładnie w tym samym monochromatycznym kolorze. Ponad nimi sterczały równiutko przycięte, ulizane (najwyraźniej na ślinę bądź resztki psiego tłuszczu) brwi. Nadawały Aradesh’owi nieco groźny i apodyktyczny wygląd człowieka, który pośród lokalnej menażerii mógł faktycznie cieszyć się jakąś formą autorytetu. Człowiek ten miał ponadto nos przypominający podciętą trąbę mrówkojada i wąskie zaciśnięte usta.
W prawym uchu połyskiwał okrągły kolczyk. Blaine wątpił by był wykonany ze szczerego złota. Raczej jakieś mieszanki miedzi i tombaku.
- Czego szukasz w Cienistych Piaskach, wędrowcze?
Blaine zbliżył się w stronę podejrzliwego człowieka obdarzając go równie podejrzliwym i pełnym dystansu spojrzeniem. Kiedy jeden i drugi znaleźli się w końcu tęte-ŕ-tęte, Blaine wciągnął swoim niewielkim i bardzo kształtnym (określanym w XX wieku mianem niezwykle pociągającego) nosem nieco powietrza przemieszanego z aromatem przygotowywanych na zapleczu pyszności i oświadczył:
- Jestem z małej wioski na zachód stąd. Badam okolicę.
Aradesh zmarszczył czoło ściągając brwi w groźnym wyrazie nasrożenia. Blaine odniósł również wrażenie, że twarz króla kloszardów znalazła się nieco bliżej jego własnej.
- Nic nie wiem o żadnej wiosce na zachodzie.
- Znasz zatem każde miejsce stąd do oceanu?
Przez moment panowała niezręczna cisza. Zupełne przeciwieństwo tego, co jeszcze nie tak dawno temu działo się pod zagrodą braminów. Aradesh mierzył Blaina złowrogim spojrzeniem jak gdyby ten nie tylko podważył autorytet sołtysa, ale również uzmysłowił mu, że na zachodzie jest jakikolwiek ocean.
Blaine nie miał najmniejszych wątpliwości, że antypatyczny Meksykaniec nigdy nie wyściubił nosa poza bezpieczne mury swojego małego poletka.
- Jak powiedział Darma – zaczął Aradesh enigmatycznie, a Blaine poczuł, że świat zewnętrzny jest jednak bezpowrotnie stracony – ostrożność jest życiem w niepewnych czasach. Twoje pochodzenie nie jest istotne. Twoje intencje – owszem.
Ponownie jedynymi dźwiękami rozchodzącymi się w pokaźnej przestrzeni najbogatszego domu Piasków (gdzie nieustannie pieczono iguany i psy) były te związane z przekładanym na jakiejś formie grilla, opalanym mięsem. Blaine niemalże słyszał jak złociste, smakowite kropelki oleistego tłuszczu spadają na węgle skwiercząc przy tym i sycząc w miłej dla ucha (i brzucha) melodii.
- Skarbie, czy nasz gość będzie z nami jadł? – dobiegł z tyłu głos jednej z licznych żon Aradesh’a.
Blaine oczekiwał kategorycznego zaprzeczenia. Nie wyobrażał sobie, by król kloszardów (jak zresztą każdy kloszard) dzielił się czymkolwiek z innymi.
Zamiast tego Aradesh zadziwił go jakąś osobliwą formą buddyjskiej otwartości, przez którą przemawiało wybaczenie.
- Jesteś głodny?
Blaine był głodny. Pragnienie wody zaspokoił przy zagrodzie dwugłowych krów. Jednak jego brzuch wciąż pozostawał pusty, czego dowodem były roztaczające się pośród skwierczących odgłosów pieczonych potraw bulgoty ewidentnego nienasycenia.
- Od kilku dni byłem w drodze. Jak mówiłem, pochodzę z niewielkiej osady na zachodzie. Przeprawa przez góry nie należała do lekkich, a moje zapasy są na wykończeniu.
Aradesh jak gdyby uspokoił się słowami Blaina. Być może, pomyślał Kelly, ten gorącokrwisty południowiec zdający się hamować własny temperament za sprawą jakiegoś Drama, Brama czy Darma, był świadom istnienia na zachodzie górskie pasma Coast Ranges.
- Przynieś nam trzy iguany i miskę gulaszu - rzucił w stronę tylnego pomieszczenia.
Po chwili zza załomu mieszczącego za sobą kuchnię wyłoniła się całkiem niebrzydka i całkiem młoda kobieta. Właściwie to dziewczyna. Wyglądała na góra dziewiętnaście lat. Miała krótkie czarne włosy nastroszone w jakimś buntowniczym nieładzie. Malutki (odziedziczony chyba w całości po stronie matki) nosek (uznawany niegdyś za bardzo pociągający) i ciemne, bystre oczy, które przelotnie otaksowały Blaina z dużą dawką zainteresowania. Dziewczyna podała królowi kloszardów miskę z gulaszem i jedną iguanę na patyku. Kolejna przypadła Blainowi, a trzecią dziewczę ujęło w swoje delikatne dłonie za wykałaczkę (tak jak szaszłyka) i bez ogródek oraz zbędnych konwenansów wsunęło sobie prosto do buzi (Blaine zauważył, że dziewczyna zrobiła to w dziwnie lubieżny sposób), po czym przemieliło swoimi wciąż zdrowymi i białymi zębami, połknęło i z prędkością uciekającego przed ogarami zająca, zniknęło w kuchni.
Podczas gdy zdziczały i owładnięty jakimś pierwotnym instynktem Aradesh wciągał (dosłownie) zawartość miski z psim gulaszem, Blaine z grymasem i lekkim obrzydzeniem spoglądał na nadziany na patyk jaszczurzy wiór.
Nim świat uznał, że przez ostatnie miliony lat ewolucja posuwała się w zdecydowanie niezadowalającym tempie i gwałtownie postanowił przyspieszyć jej działanie pod wpływem efektów z roku dwa tysiące siedemdziesiątego siódmego, iguany były typowym gatunkiem z rodziny legwanów. Legwany dzieliły się na szlachetne i zwykłe zielone. Nabita na patyk, obdarta (zapewne żywcem) ze skóry i przypiekana na wolnym ogniu jaszczurka, bez cienia wątpliwości nie mogła być legwanem szlachetnym. Blaine uznał zatem, iż należała do tej drugiej rodziny: iguan zielonych. Gatunek ten charakteryzował się długim ogonem, dorastał do pięciu stóp i potrafił ważyć nawet czterdzieści funtów.
Jednak niewielka mizerota nadziana na wyciosaną z jakiegoś suchego kawałka drewna wykałaczkę, była co najmniej o cztery i pół stopy mniejsza. Blaine z ulgą stwierdził, że dla istot takich jak on (ludzi zmagających się z trudnościami świata zewnętrznego), twórcza moc promieniowania była w pewnych przepadkach łaskawa, a pod jego wpływem iguany (legwany zielone) uległy ewidentnemu pomniejszeniu.
Dzięki Bogu, stwierdził Blaine. Nie wyobrażał sobie bowiem konfrontacji z jaszczurką, której przyspieszony cykl ewolucyjny podążył w bliźniaczym kierunku agresywnych kalifornijskich szczurów jaskiniowych.
Mimo, że Blaine był głodny, a jaszczurka pachniała wspaniale, nie miał najmniejszego zamiaru jej zjadać. Przyzwyczajony do sterylnej, przyrządzanej z rozmachem i zasadami starożytnych reguł savoir-vivre kuchni Krypty 13, poczuł nagłe obrzydzenie i niesmak w ustach na samo wyobrażenie trafiającej do nich iguany.
Podziękował królowi kloszardów – chociaż znacznie bardziej wolałby przekazać te ciepłe słowa miłej dziewczynie podglądającej ich teraz z kuchni – po czym zawinął iguanę w jakąś naprędce wyciągniętą z plecaka szmatę i wsadził do środka.
Aradesh tymczasem zdążył opędzlować cały psi gulasz i podobnie jak zalotna dziewucha, wsadził sobie patyk z iguaną do buzi (Blaine udał wtedy dyskretnie, że na dnie plecaka dostrzegł coś niezwykle fascynującego) i gryząc ją z wyraźnym chrzęstem wypełniających wnętrze jaszczurki kości, przemielił i połknął.
Blaine uznał, że robi się późno. Wypadało czym prędzej udać się na poszukiwania hydroprocesora. Poza tym Cieniste Piaski – wraz ze swymi mieszkańcami – zaczynały wywierać na niego dość osobliwy wpływ.