Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Nie. Drzwi nie mają tradycyjnego zamka. Tak jak ci mówiłam, tylko Morfeusz posiada klucz. Czarny symbol Dzieci Katedry – Laura sięgnęła do zanadrza jednej z poł habitu. – Zobacz, Dzieci niższego szczebla, takie jak ja, otrzymują czerwony symbol do pomieszczeń mieszkalnych. Mój pokój znajduje się na drugim piętrze wieży. Po prawej stronie, za ołtarzem w głównej sali, są drzwi prowadzące do zakrystii. Schody za nimi ciągną się aż po sam szczyt najwyższych pomieszczeń kościoła. Mogę otworzyć te drzwi, ale tylko Morfeusz ma prawo i narzędzia do otwierania tych wiodących do wewnętrznego sanktuarium.
Blaine zaczął rozumieć, do czego będzie sprowadzała się jego obecność w Katedrze.
- Przypuszczam, że masz jakiś pomysł na podprowadzenie mu klucza?
Laura westchnęła.
- Chyba tak. Jest nieco ryzykowny, ale może się udać…
Uczestniczący w odprawianych w głównej nawie modłach tłum, zawył zwierzęcym rykiem pełnym ekscytacji. Jego głuchy odgłos przebił się przez grube ściany pomieszczenia do spowiedzi. Przypominał wydobywające się spod wody dudnienie.
- Ile mamy jeszcze czasu?
- Jakieś dwadzieścia minut. Potem wszyscy zaczną się rozchodzić do swoim pokoi. Wieczorem będzie druga msza. Powinniśmy zaczekać do nocy. Wtedy jest najbezpieczniej.
- Nie wiem, czy mogę sobie na to pozwolić. Ktoś mnie rozpozna. Ta szata pochodzi z kościoła w Hub. Słyszałaś, że tamtejsza Wielka Kapłanka nie żyje?
Laura pobladła na twarzy rozszerzając ze zdumienia oczy.
- Nie. Nie słyszałam o tym. Wydaje mi się, że nikt tutaj o tym nie słyszał. Skąd to wiesz?
Blaine Kelly opuścił zasnuwający mu głowę kaptur. Utkwił spojrzenie w dziewczynie. Jego otoczone niemalże czarnymi tęczówkami źrenice, miały w sobie coś złowieszczo niepokojącego. Coś, urzekającego, czemu chciało się zaufać, nawet wbrew słyszanego w głębi głowy szeptowi, który podpowiadał, że ich właściciel jest niebezpiecznym człowiekiem.
Bardzo niebezpiecznym.
- Powiedzmy, że byłem przy okazji w Hub, kiedy to się stało. Jeżeli ktoś na wyższym szczeblu wie o masakrze, mogą mnie rozpoznać. Ilu ludzi w Katedrze nosi purpurowe szaty?
- Relatywnie niewielu – przyznała Laura.
- No właśnie. Pewnie wszyscy się znają. Obecność kogoś nowego od razu wzbudzi podejrzenia.
Laura zerknęła w stronę wzmocnionego stalą kufra. Blaine powiódł za jej wzrokiem.
- Myślę, że na to możemy coś zaradzić – oznajmiła dziewczyna spokojnym, rzeczowym tonem. – Ale o tym później. To też jest część mojego planu.
Blaine kiwnął głową. Coś strzyknęło mu delikatnie w karku.
- Słucham.
- Dobrze. Oto, co wymyśliłam. Ostatnia wieczorna liturgia odbywa się o godzinie dwudziestej pierwszej. Trwa równo godzinę. O dwudziestej drugiej trzydzieści, większość Dzieci jest już w swoich pokojach. Jedynie ci pełniący nocne posługi w nawach bocznych i stewardzi wyższych kapłanów, krzątają się wtedy po korytarzach. Jest ich jednak niewielu. Jeden, noszący purpurowy habit, chłopak o imieniu Jerry, stanowi kluczowe ogniwo naszego planu. Morfeusz zamyka się w swojej kwaterze, tuż po wieczornej liturgii i nie wychodzi stamtąd do rana. Zawsze jednak pomiędzy godziną dwudziestą czwartą, a pierwszą w nocy, Jerry przynosi mu z kuchni tacę z przekąskami. Nosi mocno opadający na twarz kaptur, a wyższe poziomy są dodatkowo strzeżone przez Mrocznych. Jeżeli ktoś w habicie mojego koloru, spróbuje na nie wejść, zostanie natychmiast zawrócony. Najwyższe piętro, tam, gdzie znajdują się prywatne pomieszczenia Morfeusza… cóż, ono jest zarezerwowane tylko dla niego, niewielkiej stróżówki Mrocznych i dla Jerry’ego. Ciężko rozpoznać szwędającą się po nocy postać. Sam widzisz jak ciemno jest tu za dnia. Kiedy zachodzi słońce, korytarze są praktycznie czarne jak smoła. Jedynie niewielkie, czerwone iluminatory rozświetlają schody. Mroczni są przyzwyczajeni do widoku dzierżącego tacę Jerry’ego. Jeżeli udałoby się go nam porwać, zakneblować i wysłać do Morfeusza ciebie, wtedy mógłbyś zabrać mu klucz i zejść do podziemi. Noc to bezpieczna i dobra pora. Jest tylko jeden problem…
Oczywiście, pomyślał Blaine. W takich sytuacjach zawsze pojawia się „jeden problem”. Nie żeby to wszystko nie było kłębowiskiem i zbieraniną problemów samych w sobie. Nie wspominając już o ryzyku i absurdzie samej sytuacji.
- Jaki? – zapytał z uprzejmością w głosie, próbując skryć cisnący mu się na usta wulgarny sarkazm.
- Krążą plotki, że Morfeusz i Jerry… wiesz, wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy swoje potrzeby – Laura spojrzała na Blaina w wyjątkowo jednoznaczny sposób. – Ludzie mówią, że Jerry nie przynosi mu tam tylko przekąsek. To znaczy, to nocne podjadanie jest właściwie pretekstem. Główną przekąskę stanowi…
- Jerry? – przerwał jej Blaine nie mogący ukryć rozbawienia.
Laura pokiwała głową nie odrywając z niego swoim niebieskich, przymrużonych oczu.
- Tak. Jerry jest twojej postury, ale nieco zniewieściały. Ma charakterystyczne ruchy. Wiesz, to się zauważa. Słyszałam kiedyś, jak wyżsi kapłani podśmiewali się z niego. Oczywiście, żarty takie nigdy nie mają miejsca w obecności Morfeusza. Przypuszczam jednak, że są prawdziwe, a nasz Najwyższy Kapłan bardzo lubi młodych, słodkich chłopców.
- Świetnie – mruknął Kelly. – Tylko jak według ciebie mam mu zabrać klucz? Gdy tylko wejdę do pokoju z tacą i każe mi zdjąć kaptur, rozpozna mnie, a wtedy podniesie alarm.
Laura trwała w bezruchu, tak jak trwały jej zimne, nordyckie oczy. Blaine Kelly zaczynał z wolna rozumieć ryzyko, jakie oboje mają zamiar podjąć.
- Będziesz musiał go zabić.
Sala główna ponownie zadudniła od ryków i krzyków wiernych. Oświetlające niewielkie, konspiracyjne pomieszczenie, czerwone jarzeniówki, zamrugały kilkukrotnie. Blaine zmrużył powieki w zamyśleniu.
- Czy Jerry zostaje u Morfeusza na całą noc?
- Nie. Z reguły przynosi mu tacę z przekąskami. Zostaje u niego kilkadziesiąt minut, a potem wychodzi, odnosi tacę do kuchni na dole i wraca z powrotem do siebie.
Kelly pokiwał głową, jak gdyby słowa wypowiedziane przez Laurę pasowały do planowanej przez niego wersji wydarzeń.
- To się dobrze składa. Można zlikwidować Morfeusza, poinformować strażników na górze, że Najwyższy Kapłan udaje się na spoczynek i teoretycznie morderstwo nie powinno wyjść na jaw przez… o której zaczynają się poranne praktyki wyznaniowe?
Laura parsknęła.
- Pięknie to ująłeś. Katedra budzi się do życia o godzinie siódmej rano. Jednak Morfeusz zaszczyca swoich podopiecznych obecnością dopiero o dziewiątej. Wcześniej zjada śniadanie. Dostarczone naturalnie przez Jerry’ego.
- Mamy zatem, co najmniej sześć godzin. Powinno wystarczyć. Jerry’ego też musimy zlikwidować.
- Możemy to zrobić w moim pokoju na drugim piętrze. Zakneblujemy go, zabierzesz mu tacę i pójdziesz do Morfeusza.
- Mam lepszy pomysł – Blaine sięgnął ręką do lewej kieszeni swojego purpurowego habitu. Laura utkwiła wzrok w małym, złotym pistolecie. Przez moment dało się zauważyć gęstniejący na jej twarzy niepokój.
Spojrzała na Blaina pytająco.
- To pistolet, który znalazłem na pustyni. Możesz mi nie wierzyć, ale ma unikalne właściwości. Słyszałaś o wiązkach gorącej plazmy?
Laura przytaknęła.
- Cóż, to cacko to coś podobnego. Tyle, że wystrzeliwana wiązka anihiluje obiekt.
- Anihiluje? – w głosie Laury rozbrzmiewało silne powątpienie. – Przecież to niemożliwe.
- Też tak myślałem. Musisz mi uwierzyć na słowo. Trafisz z tego kogoś i nie zostanie po nim nawet szczypta pyłu. Możemy po cichu załatwić Jerry’ego. Zabierzemy mu tacę, a potem „puf” i słodki pedałek znika. Zupełnie jak kutas w jego dupie. Potem to samo zrobię z Morfeuszem.
- To brzmi sensownie. Jeżeli nie będzie ciał, ludzie mogą pomyśleć, że Morfeusz załatwia jakieś ważne sprawy na dole. Zwłaszcza, jeżeli ty zejdziesz do środka. Jego szata nie różni się niczym od twojej. Jeżeli naciągniesz mocno kaptur i będziesz trzymał głowę pochyloną do przodu, Mroczni nie powinni się zorientować.