-->

Fallout – Powieic (СИ)

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Fallout – Powieic (СИ), "AS-R"-- . Жанр: Боевая фантастика / Постапокалипсис / Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Fallout – Powieic (СИ)
Название: Fallout – Powieic (СИ)
Автор: "AS-R"
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 321
Читать онлайн

Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн

Fallout – Powieic (СИ) - читать бесплатно онлайн , автор "AS-R"

AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.

T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.

Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:

Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

W jednym z głównym pomieszczeń znajdował się bełkoczący kaznodzieja. Był chudy, przygarbiony i obrany w jednoczęściowy strój wyglądający na odzież termiczną. Kolor dawno już wypłowiał. Ciężko było określić, jaki był niegdyś. Teraz wyglądał jak schnąco-gnijąca trawa. Dugan, wedle słów MacRae’ego – chociaż nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. MacRae miał tak jankeski akcent i tak strasznie połykał końcówki, przeciągając jednocześnie samogłoski, ż e ciężko było niekiedy stwierdzić, co właściwie miał na myśli . Dugan, Dagan, Dagon czy jak mu tam, stał pod dziurawą ścianką działową, z której wnętrza wychodziły kawałki zielonego styropianu i fragmenty cuchnącej dykty. Wszędzie dookoła walały się butelki po Nuka Coli. Przypominały wiernych, którzy zebrali się otaczając swojego Mesjasza w nadziei na uszczknięcie nieco z jego objawionych prawd. Dugan perorował, unosząc przy tym pedagogicznie palec wskazujący. Bełkot wypływający z jego ust przypominał dosadne czknięcia. Wydawało się, że nikt poza nim samym nie słucha tego, co ma światu do oznajmienia . Jedynie na wpół wypełnione karmelową cieczą butelki, stały niewzruszone czekając, aż ten obłąkaniec sięgnie po nie i zakończy ich egzystencję we własnym żołądku.

Zbliżyliśmy się do stalowych drzwi. MacRae, zupełnie nie wiedzieć czemu, położył mi rękę na ramieniu i uderzając trzykrotnie w blachę, dał sygnał znajdującym się po drugiej stronie strażnikom. Niewielki, prostokątny wizjer ulokowany dokładnie na wysokości oczu jankesa, uchylił się, a po chwili to samo spotkało stalowe drzwi.

Wydając z siebie dźwięki przypominające nieco odgłosy pracujących stawów robota, wszedłem do środka.

168

Brzytwa była niesamowicie ostra. Określenie to nie dotyczyło jednak jej charakteru i sposobu bycia. Nie, wręcz przeciwnie. Ta młoda, ubrana w czarną skórę (bardzo podobną do noszonej niegdyś przez Blaina – tej w stylu Mela Kaminsky’ego) dziewczyna miała krótkie, lekko nastroszone ciemne włosy. Delikatne, dziewczęce rysy twarzy z równie małym, lecz zauważalnym noskiem. Średnie, wydatne usta - wspaniale komponujące się z resztą fizjonomii. Niewielki biust okrywały poły kurtki, a przez środek przebiegał lśniący, rozchylony wężyk suwaka. Była dość wysoka, szczupła i niezwykle smutna na twarzy. Była również niebywale wręcz piękna. Blainowi momentalnie nasunęło się skojarzenie z Tandi. Tandi jednak wyglądała przy Brzytwie niczym typowa prowincjuszka wypasająca braminy na jednym z tych okalających niegdyś wsie błoni. Brzytwa natomiast miała w swojej urodzie coś szlachetnego i niedostępnego. Jej oczy, pomimo głębokiego smutku malującego się zarówno w nich jak i na twarzy, lśniły czymś, co większość przedstawicieli mojego gatunku uznaje za największy atut każdej dziewczyny: życiem i energią.

Pomieszczenie było puste. Nie licząc dwóch stołów ustawionych w kształcie litery „L”, oraz sterty kartonów w prawym górnym rogu. Brzytwa stała zabarykadowana na swój sposób za wspomnianymi przed chwilą meblami. Wychodzące na wschód i południe okna zostały szczelnie zaryglowane drewnianymi okiennicami. Lekki mrok rozświetlało kilka tlących się w kątach, tuż przy listwach, świec.

Brzytwa skinęła głową. MacRae raz jeszcze poklepał Blaina po ramieniu, a następnie odwrócił się i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Kelly przez dłuższą chwilę stał w bezruchu. Brzytwa mierzyła go wzrokiem - badawczo i nieco jakby podejrzliwie. Najwyraźniej zastanawiała się, czy jest tym, na kogo wskazywał wygląd. Blaine odniósł wrażenie, właściwie to nie miał najmniejszej wątpliwości, iż Brzytwa się boi. Jej rozsiane po okolicznych Gruzach oczy, bez dwóch zdań doniosły już o obecności odzianego w Pancerz Wspomagający wędrowca. Zapewne nie pominęli faktu, iż spośród sterty tego, co niegdyś stanowiło lśniące kalifornijskie miasto, Blaine udał się wprost do Adytum, a dopiero w drugiej kolejności skierował w stronę śródmieścia. Oczywiście wszystko wskazywało na to, iż Blaine Kelly faktycznie został tu przysłany przez Bractwo Stali. Brzytwa miała jednak świadomość ryzyka. Jak każdy, kto w tym świecie przewodził jakiejkolwiek wspólnocie czy gangowi. Dziewczyna była jednak zupełnie inna, niż Caleb, czy spotkani wcześniej przez Blaina Kafar, Gizmo, Garl i inni im podobni.

Bardziej przypominała Killiana; dobrego człowieka, stojącego na straży porządku i praworządności. Blaine uznał, iż z przedłużającej się obserwacji dowiedział się o niej wszystkiego, czego mógł dowiedzieć się w taki sposób. Przerwał ciszę:

- Ty jesteś Brzytwa, prawda?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Jej czarne, lśniące oczy kontrastowały z malującym się na twarzy niepokojem i przygnębieniem. Minęła dłuższa chwila, nim delikatnie przytaknęła skinieniem głowy i zapytała podejrzliwie.

- A ty? Nie znam twojego imienia? Skąd znasz moje?

- Nasi wspólni znajomi na północy sporo mi o tobie opowiadali.

Wszelkie napięcie zniknęło z twarzy Brzytwy. Dziewczyna rozluźniła się, zamrugała kilkukrotnie oczami i wskazała na znajdujący się przed nią stół.

- Podejdź. Nie ma tu krzeseł, dlatego nie zaproponuję ci, żebyś usiadł. Wydaje mi się, że w tej puszcze i tak byłoby ci nieco niewygodnie. Jesteś z Bractwa, prawda?

Blaine potwierdził zbliżając się nieco w jej stronę. Korzystając z okazji uaktywnił się również Ochłap. Pies zdążył oblecieć całe pomieszczenie, a potem zupełnie niespodziewanie znalazł się pod nogami Brzytwy. Dziewczyna nachyliła się i wytarmosiła go za uszami. Ochłap wywiesił z ukontentowania język. Jego oczy wskazywały na ckliwe rozmarzenie.

- Ładny pies, jak się nazywa?

- Ochłap.

- Ciekawe imię. Też kiedyś miałam takiego. No, może nie do końca takiego, ale w dzisiejszym świecie wszystkie psy stanowią tę samą rasę, prawda? Nazywał się Biszkopt. Niestety któregoś dnia zjadły go Szpony Śmierci i taki był koniec Biszkopta.

- MacRae opowiadał mi o nich. Podobno macie z nimi problemy? Chociaż – Blaine dodał po niemalże niezauważalnej przerwie, spoglądając przez moment na niewielkie, acz zachęcające piersi Brzytwy – z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, mało kto nie ma.

- Ciekawe, kto tak skwapliwie poinformował cię o panującej tu sytuacji.

Brzytwa położyła palce swojej smukłej dłoni na drewnianym blacie stołu. Uderzające o jego powierzchnię paznokcie wydawały charakterystyczny dźwięk zniecierpliwienia.

- Caleb. Adytum. Włócząc się przez Gruzy, dotarłem tam w pierwszej kolejności. Wybacz, ale wasza siedziba to nie do końca Circus Circus w przedwojennym Las Vegas.

- Tylko dzięki temu wciąż tu jesteśmy.

Blaine skinął głową. Ochłap zaległ w tym czasie u stóp dziewczyny. Nie wyglądał, jakby zamierzał się stamtąd ruszyć.

- Słuchaj, wiem, że to wygląda podejrzanie. Obcy koleś, wyposażony jak jednoosobowa armia siejąca apokalipsę, przychodzi do ciebie prosto od Regulatorów z Sanktuarium. Możesz mi jednak zaufać. Przysłał mnie Maxson, on…

Brzytwa przerwała uderzając pięścią o blat stołu. Blaine poczuł jak drobne wyładowanie elektrycznego chłodu biegnie mu wzdłuż kręgosłupa rozpadając się tuż u podnóża czaszki.

- Maxsona tu nie ma, a ja mam trochę poważniejsze problemy! Utrzymanie tej placówki kosztuje mnie więcej niż jestem w stanie poświęcić, a współpraca z Bractwem nie układa się tak pomyślnie, jak chciałabym, żeby się układała. Maxson ustawicznie odmawia mi wsparcia, a ja mam na głowie Dzieci Katedry, pieprzone Szpony Śmierci i jeszcze tych idiotów z Adytum. Jeżeli Caleb i Zimmerman oczarowali cię swoją retoryką, a ty uległeś ich czarowi, to być może powinieneś porozmawiać z tymi, którym z naszą pomocą udało się uciec z tego tak zwanego „Sanktuarium”. Pogadaj z nimi, serio, dowiesz się, co tak naprawdę wyrabiają Regulatorzy. Oni… oni…

Blaine odczuwał ogromne współczucie dla tej dziewczyny. Jej łamiący się głos dawał jasno do zrozumienia, że Brzytwa przeżyła niedawno jakąś straszliwą tragedię. Blaine obawiał się, że to, co zamierzał właśnie powiedzieć, będzie dla niej kolejnym ciosem. Nie miał jednak wyboru.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название