Ultimatum Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ultimatum Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ultimatum Bournea
Название: Ultimatum Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 248
Читать онлайн

Ultimatum Bournea читать книгу онлайн

Ultimatum Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 53 54 55 56 57 58 59 60 61 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Rozdział 15

Boże, jak ja cię kocham! – powiedział David Webb do żony, opierając się o ścianę budki telefonicznej na prywatnym lotnisku w Reston, w stanie Wirginia. – Najgorsze było to czekanie na jakiś sygnał, na wiadomość, że nic wam się nie stało.

– A jak myślisz, co ja czułam, najdroższy? Aleks powiedział, że nie może się z tobą skontaktować, bo przecięto druty, i posłał tam policję, choć ja chciałam, żeby wysłał całą armię!

– Na razie nie możemy dopuścić nawet policji, w ogóle nikogo działającego oficjalnie. Conklin obiecał dać mi jeszcze co najmniej trzydzieści sześć godzin, ale może nie będę ich potrzebował, skoro Szakal ma się zjawić na Montserrat…

– Davidzie, co się właściwie dzieje? Aleks wspominał coś o "Meduzie".

– To cholerne bagno, a on ma rację: musi pójść z tym wyżej. On, nie my. My będziemy trzymać się z daleka.

– Co się stało? – zapytała ponownie Marie. – Co ma z tym wspólnego stara "Meduza"?

– Pojawiła się nowa. Stanowi przedłużenie starej, jest duża, wstrętna i zabija. Widziałem to dzisiaj. Jeden z jej zbirów próbował mnie sprzątnąć, a najpierw ciężko zranił Kaktusa i zabił dwóch niewinnych ludzi.

– O, Boże! Aleks wspomniał, że jest tam też Kaktus, ale nie powiedział nic więcej. Jak on się czuje?

– Wyliże się z tego. Przyjechał po niego lekarz i zabrał go stamtąd. Trzeciego brata też.

– Brata…?

– Później ci wszystko opowiem. Conklin został na miejscu. Zajmie się wszystkim i każe naprawić telefon. Zadzwonię do niego z pensjonatu.

– Jesteś wyczerpany…

– Jestem zmęczony, choć nie mam pojęcia dlaczego. Kaktus kazał mi się przespać i mam wrażenie, że drzemałem co najmniej dwadzieścia minut.

– Mój ty kochany biedaku!

– Podoba mi się to, co mówisz i jak mówisz, ale wcale nie jestem biedakiem – odparł David. – Sama zatroszczyłaś się o to trzynaście lat temu w Paryżu. – Jego żona nic nie odpowiedziała i Webb poczuł ukłucie niepokoju. – Co się stało? Wszystko w porządku?

– Nie jestem pewna… – odparła z zastanowieniem Marie. – Powiedziałeś, że ta nowa "Meduza" jest duża, wstrętna i że próbowała… że oni próbowali cię zabić.

– Niezupełnie.

– Ale ten człowiek strzelał do ciebie. Dlaczego?

– Dlatego, że tam byłem.

– Nie zabija się człowieka tylko dlatego, że jest w czyimś domu…

– Dziś wieczorem w tym domu wydarzyło się wiele rzeczy. Mnie i Aleksowi udało się wniknąć w jego tajemnice, a ja zostałem zauważony. Wpadliśmy na pomysł, żeby podłożyć Szakalowi na przynętę kilku bogatych bandytów z Dowództwa Sajgonu, którzy wynajęliby go, żeby mnie zgładził, ale sytuacja wymknęła nam się spod kontroli.

– Dobry Boże, David! Czy ty nie rozumiesz? Zostałeś naznaczony! Będą próbowali sami cię zabić!

– W jaki sposób? Ich człowiek, który tam był, ani przez chwilę nie widział mojej twarzy, a oni przecież w dalszym ciągu nie mają pojęcia, kim jestem. Kimś bez twarzy i nazwiska, kto pojawił się i zniknął… Nie, Marie. Jeżeli Carlos rzeczywiście pojawi się na wyspie, a mnie uda się zrobić to, co zamierzam – jestem zresztą pewien, że mi się uda – będziemy wolni. Nareszcie wolni.

– Zmienił ci się głos, wiesz o tym?

– Proszę?

– Naprawdę ci się zmienił. Słyszę to.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparł Jason Bourne. – Dają mi znaki. Samolot jest już gotów. Powiedz Johnny'emu, żeby miał na oku tych dwóch starców!

Szeptana plotka rozprzestrzeniała się po Montserrat jak niesiona wiatrem mgła. Coś okropnego wydarzyło się na Wyspie Spokoju… "Niedobre czasy, mon… Zły obeah przybył z Jamajki, siejąc śmierć i zniszczenie… Krew na ścianie, mon, przekleństwo rzucone na rodzinę zwierzęcia… Ciii! Była tam matka i dwoje małych dzieci…"

Odzywały się także inne głosy: "Dobry Boże, nie mówcie o tym! Przecież to odstraszy turystów! Pierwszy raz zdarzyło nam się coś takiego. Odosobniony przypadek, zapewne związany z przemytem narkotyków… To prawda, mon Mówili, że zupełnie oszalał z przedawkowania… Podobno odpłynął łodzią szybszą od huraganu. Bądźcie cicho, mówię! Pamiętacie Wyspy Dziewicze i masakrę Fountainheada? Potrzebowali kilku lat, żeby się z tego otrząsnąć. Ani słowa więcej!"

I jeden osamotniony głos:

– To pułapka, sir. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, będziemy słynni w całych Indiach Zachodnich, zostaniemy bohaterami Wysp Karaibskich! Doprawdy, nawet trudno sobie wyobrazić, jak wiele na tym zyskamy! Niezłomni strażnicy prawa i porządku i tak dalej…

– Dzięki Bogu! Czy w rzeczywistości ktoś zginął?

– Kobieta, w trakcie próby popełnienia morderstwa.

– Kobieta? Dobry Boże, nie chcę słyszeć o tym ani słowa, dopóki wszystko się nie skończy.

– Lepiej, żeby nie musiał pan składać żadnych oświadczeń.

– Świetny pomysł. Wypłynę na ryby. Zawsze dobrze biorą po sztormie.

– Znakomicie, sir. Będę informował pana przez radio o rozwoju wydarzeń.

– Może lepiej nie? Ktoś mógłby nas podsłuchać…

– Chciałem przez to powiedzieć, że dam panu znać, kiedy będzie już po wszystkim, żeby mógł pan wrócić w najlepszym momencie.

– Tak, oczywiście. Jestem z ciebie bardzo zadowolony, Henry.

– Dziękuję panu, panie gubernatorze.

Była dokładnie dziesiąta rano; objęli się mocno, ale nie mieli czasu na rozmowę. Musiała im wystarczyć świadomość, że oto znowu są razem, bezpieczni, i że mają nad Carlosem ogromną przewagę, gdyż wiedzą o sprawach, o których on nie ma najmniejszego pojęcia. Mimo wszystko była to tylko przewaga, a nie pewność wygranej. Tam, gdzie w grę wchodził Szakal, o żadnej pewności nie mogło nawet być mowy. Zarówno Jason, jak i John postawili sprawę jasno: Marie i dzieci natychmiast odlecą na leżącą w pobliżu Gwadelupy wysepkę Basse- Terre, gdzie wraz z piastunką, panią Cooper, pozostaną pod ochroną dopóty, dopóki nie będą mogli bezpiecznie wrócić na Montserrat. Marie co prawda próbowała się sprzeciwiać, lecz jej protesty pozostały bez echa. Polecenia były wydawane chłodno i kategorycznie.

– Wyjeżdżasz, bo mam tu do załatwienia pewne sprawy. Nie życzę sobie żadnych dyskusji na ten temat.

– To znowu Szwajcaria, prawda? Wszystko jest tak jak wtedy w Zurychu, prawda, Jason?

– Skoro tak uważasz… – odparł obojętnie Bourne. Stali we trójkę przy nabrzeżu, obserwując dwa hydroplany kołyszące się na wodzie w odległości kilkunastu metrów. Jednym z nich przyleciał z Antiguy Jason, drugi zaś był gotów do lotu na Gwadelupę; dzieci i pani Cooper byli już na pokładzie. – Pośpiesz się, Marie – dodał Jason. – Muszę jeszcze omówić kilka szczegółów z Johnnym, a potem trochę przycisnąć te dwie stare męty.

– To nie są męty, Davidzie. Gdyby nie oni, już byśmy nie żyli.

– Tylko dlatego, że wiatr powiał im z innej strony w dupę.

– Jesteś niesprawiedliwy.

– Ale na razie tak właśnie uważam, a zacznę uważać inaczej dopiero wtedy, kiedy mnie przekonają. Nie znasz ludzi Szakala, ale ja ich znam. Będą mówić i robić wszystko, co chcesz, a kiedy odwrócisz się do nich plecami, wsadzą ci nóż pod żebro. Należą do niego ciałem i duszą… a raczej resztkami duszy. Idź już do samolotu. Czekają na ciebie.

– Nie chcesz zobaczyć się z dziećmi? Mógłbyś wytłumaczyć Jamiemu, że…

– Nie ma na to czasu! Odprowadź ją, Johnny. Muszę sprawdzić plażę.

– Już wszystko sprawdziłem, Davidzie – powiedział St. Jacques; w jego głosie pojawiło się coś w rodzaju nieśmiałego buntu.

– Ja ci powiem, czy wszystko sprawdziłeś, czy nie! – odparował Bourne, omiatając uważnym spojrzeniem okolicę, po czym dodał głośno, nie odwracając głowy: – Muszę zadać ci kilka pytań i radzę, żebyś potrafił na nie odpowiedzieć! – Zszedł z nabrzeża i ruszył przed siebie plażą.

St. Jacques napiął mięśnie i zrobił krok naprzód, ale jego siostra chwyciła go za rękę.

– Zostaw go – szepnęła. – On się boi.

– Co takiego? Ten cholerny sukinsyn?

– Tak.

John spojrzał na siostrę.

– Chodzi o tego obcego, o którym mówiłaś mi wczoraj wieczorem?

– Właśnie. Ale teraz jest jeszcze gorzej i właśnie dlatego on się boi.

– Nie rozumiem.

– Jest dużo starszy. Ma już pięćdziesiąt lat i zastanawia się, czy będzie w stanie podołać temu wszystkiemu, co robił dawniej – podczas wojny, w Paryżu, Hongkongu. Zżera go to i nie daje mu spokoju, bo wie, że dziś powinien być lepszy niż kiedykolwiek.

– Myślę, że mu się uda.

– Ja jestem tego pewna, bo ma niesłychanie silną motywację. Już kiedyś stracił żonę i dwoje dzieci. Prawie ich nie pamięta, ale to właśnie oni są przyczyną jego cierpienia. Mo Panov jest o tym święcie przekonany, i ja także… Teraz, wiele lat później, śmierć znowu zawisła nad jego najbliższymi. To musi być dla niego straszne.

– Do licha, przecież kazałem ci się pośpieszyć! – ryknął Bourne z odległości prawie stu metrów, przekrzykując szum fal i wiatru. – Mam coś dla pana, panie ekspercie: rafa otoczona łachą piasku! Wiedziałeś o tym?

– Nie odpowiadaj, Johnny. Chodźmy do samolotu.

– Łacha piasku? O czym on mówi, do diabła…? O, Boże, rzeczywiście!

– Niczego nie widzę – powiedziała Marie, wpatrując się we wskazanym przez brata kierunku.

– Niemal cała wyspa jest otoczona rafami koralowymi. Jeśli chodzi o tę plażę, to ciągną się właściwie wzdłuż całej jej długości. Pełnią funkcję falochronów i właśnie dlatego ta wysepka nosi nazwę Wyspy Spokoju. Nie ma tu w ogóle przyboju.

– Nie rozumiem.

– To proste. Żaden płetwonurek nie odważyłby się zbliżyć od strony pełnego morza, bo roztrzaskałby się o rafy, ale co innego, jeśli rafa jest otoczona piaszczystą łachą. Mógłby spokojnie obserwować plażę i strażników, leżąc na płyciźnie, i wybrać odpowiedni moment, żeby dostać się niepostrzeżenie na brzeg. Nie pomyślałem o tym.

– Ale on pomyślał.

Bourne siedział na krawędzi biurka, dwaj starzy mężczyźni na kanapie naprzeciwko niego, a John St. Jacques stał przy oknie wychodzącym na plażę.

1 ... 53 54 55 56 57 58 59 60 61 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название