-->

Ultimatum Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ultimatum Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ultimatum Bournea
Название: Ultimatum Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 242
Читать онлайн

Ultimatum Bournea читать книгу онлайн

Ultimatum Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 49 50 51 52 53 54 55 56 57 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Rozdział 14

Johnny! Johnny, uspokój się! – Marie objęła go mocno jedną ręką, drugą zaś chwyciła za włosy, usiłując zmusić go do podniesienia opuszczonej rozpaczliwie głowy. – Słyszysz mnie? Nic nam się nie stało, braciszku! Dzieci są w innej willi. Nic nam nie jest!

Stopniowo zaczął rozpoznawać twarze otaczających go ludzi. Byli wśród nich dwaj starzy mężczyźni, jeden z Bostonu, drugi z Paryża.

– To oni! – ryknął St. Jacques i rzuciłby się na nich, gdyby Marie nie uwiesiła się na nim całym ciężarem ciała. – Zabiję ich!

– Nie! – krzyknęła jego siostra, trzymając go ze wszystkich sił. Pomógł jej jeden ze strażników, kładąc na ramionach Johna swoje mocne, czarne dłonie. – W tej chwili to nasi najlepsi przyjaciele!

– Nie wiesz, kim są naprawdę! – odparł St. Jacques, usiłując za wszelką cenę się uwolnić.

– Owszem, wiem. – Marie ściszyła głos i zbliżyła usta do jego ucha. – Wiem przynajmniej tyle, że mogą zaprowadzić nas do Szakala.

– Oni pracują dla niego!

– Jeden z nich, ale to już przeszłość. Drugi nigdy o nim nie słyszał.

– Nic nie rozumiesz! – szepnął St. Jacques. – To starzy ludzie z Paryża, armia Carlosa! Conklin zadzwonił do mnie do Plymouth i wszystko mi powiedział. To mordercy!

– Jeden z nich był mordercą, ale już nim nie jest. Stracił powód, dla którego miałby zabijać. Drugi… Drugi to tylko nieporozumienie, głupie, paskudne nieporozumienie, ale Bogu niech będą dzięki, że tak jest.

– To szaleństwo!

– Masz rację – zgodziła się Marie, puszczając jego włosy i zwalniając uścisk ręki. Skinęła na strażnika, żeby pomógł mu wstać z podłogi. – Chodź, Johnny. Musimy porozmawiać.

Sztorm zniknął niczym ogarnięty szałem intruz, który uciekł w noc, pozostawiając za sobą ślady swojej wściekłości. Nad wschodnim horyzontem pierwsze promienie wstającego słońca przebijały spowijającą wyspę Montserrat błękitnozieloną mgłę. Łodzie zaczęły już ostrożnie wypływać z portu, aby zająć najlepsze łowiska, udany połów oznaczał bowiem możliwość przeżycia kolejnego dnia. Marie, jej brat i dwaj starcy siedzieli wokół stołu na balkonie jednej z nie zajętych willi. Popijając kawę, rozmawiali już od prawie godziny, analizując na zimno przerażające wydarzenia minionej nocy. Rzekomy bohater francuskiego ruchu oporu uzyskał zapewnienie, że natychmiast, jak tylko zostanie wznowiona łączność telefoniczna z Montserrat, poczynione będą odpowiednie kroki w sprawie organizacji pogrzebu jego żony. Jeśli to możliwe, bardzo by chciał, żeby została pochowana tutaj, na wyspach. Ona także z pewnością by sobie tego życzyła. We Francji czekałaby ją anonimowość komunalnego grobu, więc.

– Oczywiście, że to możliwe – powiedział St. Jacques. – Dzięki panu moja siostra żyje.

– Ale przeze mnie mogła umrzeć, młody człowieku.

– Zabiłby pan mnie? – zapytała Marie, przypatrując się staremu Francuzowi.

– Od chwili, w której zobaczyłem, co Carlos przygotował dla mnie i mojej żony – na pewno nie. To on zerwał umowę, nie ja.

– A wcześniej?

– Zanim znalazłem strzykawki i wszystko zrozumiałem?

– Właśnie.

– Trudno powiedzieć. W końcu umowa to umowa. Jednak moja kobieta już nie żyła, a z pewnością przyczyniło się do tego jej przeczucie, że będę musiał dokonać jakiegoś okropnego czynu. Gdybym zrealizował to, czego ode mnie żądano, pozbawiłbym sensu jej śmierć, czyż nie tak? Jednak z drugiej strony nie mogłem tak od razu zapomnieć o tym, co zrobił dla nas

monseigneur. Długie lata względnego szczęścia, jakim się cieszyliśmy, zawdzięczaliśmy przecież wyłącznie jemu… Naprawdę, nie wiem. Może zdołałbym sam siebie przekonać, że jestem mu winien swoje życie, a więc pani śmierć, ale nie dzieci… A już na pewno nie to, co miałem potem zrobić.

– To znaczy co? – zapytał St. Jacques.

– Lepiej w to nie wnikać.

– Wydaje mi się, że jednak by mnie pan zabił – powiedziała Marie.

– Powtarzam pani – po prostu nie wiem. Nie wchodziły w grę żadne osobiste sprawy, bo dla mnie była pani po prostu jednym ze składników kontraktu… Ale teraz moja żona nie żyje, a ja jestem starym człowiekiem, któremu także nie zostało już zbyt wiele czasu. Kto wie, gdybym zobaczył pani rozpacz i błaganie w oczach dzieci, może zwróciłbym lufę w swoją stronę… A może nie.

– Mój Boże, pan jest mordercą – wyszeptał St. Jacques.

– Nie tylko, monsieur. Nie oczekuję przebaczenia na tym świecie, a na tamtym to zupełnie inna sprawa. Zawsze miałem do czynienia ze szczególny mi okolicznościami, które…

– Galijska logika – zauważył Brendan Patrick Pierre Prefontaine, były sędzia z Bostonu, dotykając nieświadomie krwawej pręgi na szyi. – Bogu dzięki, że nigdy nie musiałem występować przed waszymi les tribunals, bo zwykle nie sposób tam ustalić, która ze stron właściwie jest winna. – Zarechotał chrapliwie. – Macie państwo przed sobą słusznie skazanego przestępcę, którego jedyną winą jest to, że dał się złapać, podczas gdy wielu innych tego uniknęło.

– Może mimo wszystko jesteśmy spokrewnieni, Monsieur le Juge.

– Jeśli mam być szczery, to moje życie znacznie bardziej przypomina losy świętego Tomasza z Akwinu…

– Szantaż – wpadła mu w słowo Marie.

– W oskarżeniu określono to jako nadużycie urzędu. Przyjmowanie korzyści majątkowych za wydawanie korzystnych wyroków i tak dalej… Mój Boże, w Nowym Jorku wszyscy tak robią. Zasada jest prosta: zostaw woźnemu w sądzie tyle pieniędzy, żeby starczyło dla wszystkich.

– Nie mówię o Bostonie, tylko o tym, dlaczego pan się tutaj znalazł. To był szantaż.

– Chyba zbytnio upraszcza pani sprawę, ale ogólnie rzecz biorąc, ma pani rację. Jak już wspomniałem, człowiek, który zapłacił mi za to, żebym ustalił miejsce pani pobytu, przekazał mi dodatkowo dość znaczną sumę pieniędzy, żebym z nikim więcej nie dzielił się tą wiadomością. Biorąc pod uwagę okoliczności, a także fakt, że akurat miałem trochę wolnego czasu, uznałem za stosowne przyjrzeć się sprawie nieco dokładniej. Skoro tak niewiele przyniosło mi tak dużo, to ile mógłbym dostać, gdybym dowiedział się czegoś więcej?

– Pan coś wspominał o galijskiej logice, monsieur? – wtrącił się Francuz.

– To tylko zwykły chwyt retoryczny – odparł były sędzia, po czym ponownie zwrócił się do Marie. – Rozmawiając z moim klientem, położyłem szczególny, a nawet nieco przesadny nacisk na fakt, że znajduje się pani pod ochroną rządu. Właśnie ta okoliczność najbardziej wstrząsnęła tym potężnym i wpływowym człowiekiem.

– Muszę wiedzieć, kto to jest – powiedziała Marie.

– W takim razie ja także będę potrzebował ochrony.

– Otrzyma ją pan.

– A także czegoś więcej – ciągnął były sędzia. – Mój klient nie ma pojęcia o tym, że tu jestem, i nie wie, co się stało. Gdybym opowiedział mu, co widziałem, na samą myśl o tym, że ktoś może skojarzyć jego nazwisko z tymi wydarzeniami, wpadłby w prawdziwą panikę. Poza tym, zważywszy na fakt, że o mało nie straciłem życia z rąk tej wojowniczej Amazonki, zasługuję chyba na coś jeszcze.

– Czy w takim razie ja także powinienem żądać jakiejś nagrody za uratowanie pańskiego życia, monsieur?

– Gdybym posiadał cokolwiek cennego – oczywiście z wyjątkiem zawodowego doświadczenia, z którego może pan korzystać do woli – chętnie bym się z panem tym podzielił. Gdybym coś takiego otrzymał w przyszłości, także może pan na to liczyć.

– Merci hien, cousin,

– D'accord, mon ami.

– Nie wygląda pan na ubogiego człowieka, sędzio – zauważył John St. Jacques.

– Bo pozory mylą podobnie jak ten tytuł, którego był pan łaskaw użyć wobec mojej osoby… Śpieszę dodać, iż nie mam zbyt ekstrawaganckich wymagań, jestem bowiem zupełnie sam, nie nawykłem do luksusów i wcale mi za nimi nie tęskno.

– Więc pan także utracił żonę?

– Nie wydaje mi się, żeby powinno was to obchodzić, ale powiem wam, że żona zostawiła mnie dwadzieścia dziewięć lat temu, a mój trzydziestojednoletni syn, obecnie wzięty prawnik na Wall Street, używa jej nazwiska i twierdzi, że mnie w ogóle nie zna. Nie widziałem go od dnia jego dziesiątych urodzin. Ze względu na jego dobro, ma się rozumieć.

– Quelle tristesse.

– Quelle świństwo, kuzynie. Chłopak odziedziczył rozum po mnie, a nie po tym pustogłowiu, które go urodziło… Ale wracajmy do rzeczy. Mój francuski krewniak ma swoje powody, żeby z wami współdziałać, a ja swoje, co najmniej równie silnie umotywowane, ale muszę także pomyśleć o sobie. Mój nowy, wiekowy przyjaciel może wrócić w każdej chwili do Paryża i tam dożyć w spokoju swoich dni, podczas gdy mnie pozostaje tylko Boston i szukanie szansy na wykorzystanie kilku możliwości, które próbowałem sobie na taką okoliczność stworzyć. Z tego właśnie powodu pragnienie wspomożenia waszych wysiłków musi, niestety, zejść na drugi plan. Z tym, co wiem, nie

przeżyłbym w Bostonie nawet pięciu minut.

– Przykro mi, ale nie potrzebujemy pańskich usług, sędzio – powiedział John St. Jacques, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.

– Co takiego? – Marie wyprostowała się gwałtownie. – Ależ, Johnny! – Przyda nam się każda pomoc!

– Nie w tym wypadku. Wiemy, kto go wynajął.

– Wiemy?

– Wie Conklin, a to wystarczy. Nazwał to przełomem. Powiedział mi, że człowiek, który was wyśledził, posłużył się jakimś sędzią. – St. Jacques wskazał ruchem głowy na siedzącego po drugiej stronie stołu Prefontaine'a. – Nim właśnie. Rozwaliłem łódź wartą sto tysięcy dolarów, żeby jak najprędzej tu dotrzeć. Conklin wie, kto jest jego klientem.

Prefontaine ponownie spojrzał na starego Francuza.

– Oto czas na quelle tristesse, panie bohaterze. Zostałem na lodzie. Moja wytrwałość przyniosła mi tylko lekko poderżnięte gardło i przysmażony skalp.

– Niekoniecznie – przerwała mu Marie. – Jest pan prawnikiem, więc nie muszę chyba panu mówić, że występowanie w roli świadka także jest pewną formą współpracy. Być może poprosimy pana o przekazanie relacji z niedawnych wydarzeń pewnym ludziom w Waszyngtonie.

– Świadczenie wiąże się z zeznawaniem, a to znowu kojarzy się nieodparcie z sądem. Może mi pani wierzyć na słowo.

1 ... 49 50 51 52 53 54 55 56 57 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название