-->

Ultimatum Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ultimatum Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ultimatum Bournea
Название: Ultimatum Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 242
Читать онлайн

Ultimatum Bournea читать книгу онлайн

Ultimatum Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 50 51 52 53 54 55 56 57 58 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Nie będzie żadnego sądu. Nigdy.

– Hę…? Rozumiem.

– Wątpię, sędzio. Za mało pan wie. Jeżeli jednak zgodzi się pan nam pomóc, zostanie pan sowicie wynagrodzony… Powiedział pan przed chwilą, że choć bardzo pragnie nam pomóc, to przede wszystkim musi się pan za troszczyć o siebie…

– Moja droga, czy pani jest może prawnikiem?

– Nie, ekonomistka.

– Matko Boska, to jeszcze gorzej…

– Czy pragnienie udzielenia nam pomocy ma jakiś związek z osobą pańskiego klienta?

– Owszem. Jego boska postać powinna wreszcie trafić tam, gdzie jej miejsce, czyli do rynsztoka. Pod cienką warstwą obślizgłej inteligencji kryje się dusza najzwyklejszej dziwki. Kiedyś wiązałem z nim spore nadzieje, dużo większe niż dawałem mu poznać, ale on zmarnotrawił wszystko, chcąc jak najszybciej zdobyć swego własnego świętego Graala.

– O czym on mówi, Marie?

– O człowieku, który zyskał wielkie wpływy i znaczenie, choć na to nie zasłużył. Nasz marnotrawny sędzia wziął się za bary z rozważaniami na temat moralności jednostki.

– I to mówi ekonomistka? – zapytał Prefontaine, dotykając ponownie świeżej pręgi na szyi. – Ekonomistka, której mniej lub bardziej trafne decyzje mogły wywoływać ruchy na giełdzie, w wyniku których ludzie tracili pieniądze, a wielu nawet bankrutowało?

– Nigdy nie zajmowałam aż tak ważnego stanowiska, ale zapewniam pana, że takie refleksje nawiedzają często tych, którzy dotarli aż na szczyty, a to dlatego, że oni sami nigdy nie ryzykują, zajmując się wyłącznie teorią. To bardzo bezpieczna pozycja… Pańska na pewno taka nie jest, sędzio. Może pan potrzebować naszej pomocy. Jak brzmi pańska odpowiedź?

– Święty Józefie, ale z pani twardziel…

– Muszę nim być – odparła Marie, wpatrując się prosto w oczy sędziego z Bostonu. – Chcę, żeby był pan po naszej stronie, ale na pewno nie będę o to pana błagać. Najwyżej pozwolę panu wrócić do Bostonu.

– Czy jest pani zupełnie pewna, że nie jest prawnikiem albo przynajmniej nadwornym katem jakiegoś króla?

– Wybór należy do pana. Czekam na odpowiedź.

– Czy ktoś będzie łaskaw mi powiedzieć, co tu się właściwie dzieje, do cholery? – warknął John St. Jacques.

– Pańskiej siostrze właśnie udało się pozyskać nowego rekruta – odparł Prefontaine, patrząc na Marie łagodnym wzrokiem. – Przedstawiła mi jasno wszystkie możliwości, jakimi dysponuję, a logika jej argumentów, w połączeniu z urodą twarzy okolonej tymi wspaniałymi rudymi włosami, sprawiła, że nie mogę udzielić innej odpowiedzi.

– Co znowu…?

– Przeszedł na naszą stronę, Johnny.

– A niby do czego ma nam się przydać?

– . Do wielu rzeczy, młody człowieku – odparł sędzia. – W pewnych sytuacjach warto dysponować również odpowiednim zabezpieczeniem od strony prawnej.

– Czy to prawda, siostrzyczko?

– W znacznym stopniu, ale ostateczną decyzję musi podjąć Jason… to znaczy, David.

– Właśnie że Jason – powiedział John St. Jacques, patrząc siostrze prosto w oczy.

– Czy powinienem coś wiedzieć o tych ludziach? – zapytał Prefontaine. – Nazwisko Jason Bourne było wypisane na ścianie pokoju.

– Takie otrzymałem polecenie, kuzynie – wyjaśnił fałszywy, choć wcale nie tak bardzo, bohater Francji.

– Nie rozumiem… Podobnie jak nie wiem, o co chodzi z tym drugim człowiekiem, jakimś Szakalem czy Carlosem, o którego wypytywaliście mnie dosyć brutalnie, kiedy nie byłem nawet pewien, czy jeszcze żyję, czy już nie. Myślałem, że Szakal to fikcja.

Jean Pierre Fontaine spojrzał na Marie, która skinęła głową przytakująco.

– Carlos istotnie jest legendą, ale nie fikcją. To zawodowy morderca, obecnie ponad sześćdziesięcioletni, podobno poważnie chory, lecz w dalszym ciągu przepełniony ogromną nienawiścią. Jest człowiekiem o wielu obliczach; ci, którzy mają powody, kochają go, inni, którzy widzą w nim uosobienie zła, nienawidzą – a wszyscy mają wiele argumentów na poparcie swoich tez. Ja miałem okazję zaznajomić się z obydwoma punktami widzenia, ale, jak pan słusznie zauważył, święty Tomaszu z Akwinu, mój świat nie ma nic wspólnego z pańskim.

– Merci bien.

– D'accord Obsesyjna nienawiść Carlosa wraz z upływem lat rośnie w jego mózgu jak złośliwy nowotwór. Pewien człowiek kiedyś zdołał go prze chytrzyć, podszywał się pod niego, przypisywał sobie jego czyny i kpił z wysiłków Carlosa, który rozpaczliwie usiłował zachować dla siebie miano najlepszego i najbardziej bezwzględnego zabójcy. Ten sam człowiek zabił kochankę Szakala, jedyną miłość tego człowieka, kobietę towarzyszącą mu od najmłodszych lat spędzonych jeszcze w Wenezueli. Spośród setek, być może nawet tysięcy ludzi wysyłanych przez rządy całego świata, tylko on jeden widział prawdziwą twarz Szakala. Dziwny ów człowiek stał się wytworem amerykańskiego wywiadu, przyjmując na trzy lata fałszywą, obcą sobie tożsamość. Carlos nie spocznie, dopóki go nie ukarze i nie zabije. Tym człowiekiem jest Jason Bourne.

Prefontaine oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu, zdumiony opowieścią starego Francuza.

– A kto to właściwie jest ten Bourne? – zapytał.

– To mój mąż, David Webb – odparła Marie.

– O, mój Boże… – wyszeptał sędzia. – Czy mogę prosić o drinka?

– Ronald! – zawołał John St. Jacques.

– Tak, szefie? – odkrzyknął strażnik, który godzinę temu w willi numer dwadzieścia trzymał go w swoich silnych rękach.

– Przynieś nam whisky i brandy. Wszystko powinno być w barze.

– Już idę, proszę pana.

Pomarańczowe słońce, wiszące tuż nad wschodnim widnokręgiem, nagle zapłonęło intensywną czerwienią, rozpraszając resztki unoszącej się jeszcze nad wodą porannej mgły. Ciszę, jaka zapadła przy stole, przerwały spokojne słowa starego Francuza.

– Nie przywykłem do takiej obsługi – powiedział, spoglądając z balkonu na jaśniejące coraz bardziej fale Morza Karaibskiego. – Kiedy ktoś czegoś chce, zawsze wydaje mi się, że to ja powinienem zareagować.

– Teraz już tak nie będzie… Jean Pierre – odparła cicho Marie.

– Chyba mógłbym się przyzwyczaić do tego nazwiska…

– Dlaczego nie tutaj?

– Qu'est- ce que vous dites, madame?

– Zastanów się nad tym. Paryż może się okazać dla ciebie równie niebezpieczny jak Boston dla naszego sędziego.

Wzmiankowany sędzia przeżywał tymczasem chwile uniesienia, obserwując, jak na stole pojawiają się kolejne butelki, a wreszcie naczynie z kostkami lodu. Bez wahania wyciągnął rękę i nalał sobie niemal pełną szklankę.

– Muszę wam zadać kilka pytań – oświadczył zdecydowanym tonem. – Mogą?

– Oczywiście – skinęła głową Marie. – Nie jestem pewna, czy będę chciała lub mogła na nie odpowiedzieć, ale proszę próbować.

– Strzały i farba na ścianie… Mój "kuzyn" twierdzi, że otrzymał takie polecenia.

– Bo tak było, mon ami.

– Po co?

– Strzały to był dodatkowy element zwracający uwagę na to, co się stało.

– Jeszcze raz: po co?

– Nauczyłem się tego w Ruchu Oporu. Oczywiście nie byłem żadnym bohaterem, ale miałem swój niewielki udział. W Resistance nazywało się to zaakcentowaniem, a chodziło o to, żeby jasno dać do zrozumienia, kto prze prowadził akcję.

– Dlaczego zastosowałeś to tutaj?

– Pielęgniarka nie żyje, więc nie ma nikogo, kto poinformowałby Szakala o tym, że jego rozkazy zostały wykonane.

– Niezrozumiała galijska logika.

– Niepodważalne francuskie poczucie zdrowego rozsądku.

– Dlaczego?

– Carlos zjawi się tu jutro w południe.

– Boże!

Wewnątrz willi zadzwonił telefon. John St. Jacques zerwał się z miejsca, ale jego siostra była szybsza; pobiegła do salonu i chwyciła słuchawkę.

– David?

– Tu Aleks – odezwał się zadyszany głos. – Boże, próbuję się z wami połączyć od trzech godzin! Nic wam nie jest?

– Żyjemy, choć mieliśmy już być martwi.

– Starcy! Starcy z Paryża! Czy Johnny…

– Tak, jest tutaj, ale oni są po naszej stronie!

– Kto?

– Ci starcy.

– Pleciesz bzdury!

– Wcale nie! Opanowaliśmy sytuację. Co z Davidem?

– Nie wiem. Linia telefoniczna została przecięta. Wszystko się pochrzaniło! Zawiadomiłem policję, żeby tam pojechali…

– Pieprz policję, Aleks! – krzyknęła Marie. – Ściągnij wojsko, komandosów, zaalarmuj tę cholerną CIA! Chyba coś nam się od nich należy!

– Jason by na to nie pozwolił. Nie mogę wejść mu w drogę.

– No to posłuchaj: jutro w południe będzie tutaj sam Szakal!

– Jezus, Maria! Muszę go wsadzić w jakiś samolot!

– Zrób coś!

– Nic nie rozumiesz, Marie. Stara "Meduza" odżyła…

– Powiedz mojemu mężowi, że "Meduza" to historia, a Szakal to teraźniejszość, i że przylatuje tu jutro w południe!

– David też tam będzie, wiesz o tym.

– Tak, wiem… Bo teraz jest Jasonem Bourne'em.

Braciszku, to nie jest trzynaście lat temu, a ty jesteś o trzynaście lat starszy. Nie tylko do niczego się nie przydasz, ale nawet będziesz nam przeszkadzał, jeśli zaraz nie odpoczniesz. Najlepiej pośpij sobie. Zgaś światło i kimnij się trochę na tej ogromniastej kanapie w salonie. Ja popilnuję telefonów, choć i tak pewno nikt nie będzie dzwonił o czwartej nad ranem.

Głos Kaktusa ucichł, kiedy Jason wszedł do pogrążonego w ciemności salonu, czując, jak powieki osuwają mu się na oczy niczym ołowiane pokrywy. Opadłszy na kanapę, z wysiłkiem wciągnął na nią nogi, położył je na poduszkach i wpatrzył się w sufit. Wypoczynek to także broń; od niego zależą losy bitew… Philippe d'Anjou, "Meduza". Zamknął oczy i pogrążył się we śnie.

Przeraźliwy, ogłuszający ryk syreny tłukł się po ogromnym domu niczym dźwiękowe tornado. Bourne skoczył raptownie na nogi, przez chwilę nie wiedząc, gdzie jest… ani kim jest.

– Kaktus! – ryknął, wypadając do holu. – Kaktus! – wrzasnął ponownie, usiłując przekrzyczeć pulsujące wycie syreny. – Gdzie jesteś?

Żadnej odpowiedzi. Podbiegł do drzwi gabinetu i chwycił za klamkę; były zamknięte! Cofnąwszy się o krok, uderzył w nie ramieniem raz, drugi, trzeci, wkładając w to wszystkie siły. Drzwi wygięły się, a kiedy Jason kopnął w nie z rozmachem, ustąpiły. To, co ujrzał we wnętrzu gabinetu, sprawiło, że stanowiąca wytwór "Meduzy" maszyna do zabijania, którą w gruncie rzeczy był, zamarła na chwilę w bezruchu, miotając z oczu wściekłe błyski. Kaktus siedział w tym samym fotelu, który jeszcze niedawno zajmował zamordowany generał, jego barki i głowa spoczywały na blacie biurka. Krew utworzyła przy zwłokach dużą kałużę… Nie, nie przy zwłokach! Prawa ręka poruszyła się nieznacznie. Kaktus żył!

1 ... 50 51 52 53 54 55 56 57 58 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название