Ultimatum Bournea
Ultimatum Bournea читать книгу онлайн
W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Bourne doskoczył do biurka i delikatnie uniósł głowę starego Murzyna. Przeraźliwy dźwięk syreny uniemożliwiał jakiekolwiek porozumienie. Kaktus otworzył oczy, po czym z wysiłkiem przesunął rękę po powierzchni biurka, uderzając w nią lekko zagiętym palcem.
– O co chodzi? – wrzasnął Jason. Ręka sunęła dalej, w stronę krawędzi, a palec uderzał coraz szybciej. – Niżej? Pod spodem? – Kaktus ledwo dostrzegalnie skinął głową. – Pod biurkiem! – wykrzyknął Bourne, zaczynając wreszcie rozumieć. Uklęknął przy biurku i sięgnął pod środkową szufladę…
Jest! Znalazł przycisk. Ostrożnie odsunął fotel nieco w lewo i skoncentrował uwagę na guziku. Poniżej, na kawałku plastikowej taśmy, widniały dwa słowa: "Wył. alarmu".
Jason nacisnął guzik i w tej samej chwili przeraźliwe wycie ucichło. Nagła cisza zdawała się równie ogłuszająca i trudna do zniesienia, jak wcześniej syrena.
– Gdzie dostałeś? – zapytał Bourne. – Jak dawno temu? Mów szeptem, jak najmniej wysiłku, rozumiesz?
– Przesadzasz, braciszku – wyszeptał Kaktus z bolesnym grymasem na twarzy. – Byłem taksiarzem w Waszyngtonie… To nic groźnego, chłopcze. Góra, po lewej stronie…
– Zaraz wezwę lekarza… Naszego wspólnego przyjaciela, Iwana… Ale tymczasem możesz mi powiedzieć, co się stało, a ja położę cię na podłodze i rzucę okiem na ranę.
Jason ostrożnie przeniósł starego mężczyznę z fotela na dywan leżący przed jednym z wysokich okien. Rozdarł mu koszulę; kula przeszła na wylot przez lewe ramię. Szybkimi, gwałtownymi ruchami podarł koszulę na pasy i założył prymitywny opatrunek.
– To niewiele, ale na razie musi wystarczyć – oznajmił. – Mów.
– On tam jest, braciszku! – wyszeptał Kaktus, leżąc na wznak na dywanie. – Ma olbrzymie magnum z tłumikiem. Kropnął mnie przez okno, a potem stłukł szybę i wlazł tu… On… On…
– Spokojnie! Nic już nie mów, to nieważne…
– Kiedy muszę. Chłopcy tam, na zewnątrz, nie mają żadnego sprzętu. Wytłucze ich jak kaczki. Udawałem trupa, a on się śpieszył, i to jak… Widzisz? – Jason spojrzał w kierunku wskazanym wzrokiem przez Kaktusa. Na podłodze leżało kilkanaście książek zrzuconych z jednej z półek regału. – Po leciał od razu tam i szukał czegoś rozpaczliwie, a potem ruszył do drzwi z tą swoją armatą gotową do strzału… Pomyślałem sobie, że idzie do ciebie, bo pewnie widział przez okno, jak wchodziłeś do tamtego pokoju, więc wierciłem kolanem jak głupi, żeby nacisnąć ten cholerny guzik i jakoś faceta zatrzymać…
– Spokojnie!
– Muszę… Nie mogłem ruszyć ręką, boby to zauważył, ale wreszcie udało mi się trafić kolanem i ta cholerna syrena o mało nie zdmuchnęła mnie z fotela… Skurczybyk nie wytrzymał. Zatrzasnął drzwi, przekręcił klucz i uciekł, którędy wszedł, czyli przez okno. – Kaktus odchylił głowę do tyłu, nie mogąc zapanować nad potwornym bólem. – On tam jest, braciszku…
– Wystarczy! – przerwał mu Bourne, po czym ostrożnie wyciągnął rękę i zgasił stojącą na biurku lampkę. Jedyne oświetlenie gabinetu stanowił teraz blask sączący się z holu przez roztrzaskane drzwi.
– Zadzwonię do Aleksa, żeby wezwał lekarza, a potem…
Nagle gdzieś na zewnątrz rozległ się przeraźliwy krzyk; zarówno Jason, jak i Kaktus słyszeli go już niejeden raz.
– Jednego załatwił – wyszeptał Murzyn, zaciskając mocno powieki. – Ten sukinsyn załatwił jednego z braci!
– Muszę zawiadomić Conklina – stwierdził stanowczo Bourne, ściągając telefon z biurka. – Potem wyjdę i ja go załatwię… Cholera, nie ma sygnału! Przeciął linię!
– Nieźle się tutaj orientuje.
– Ja też. Leż tu jak mysz pod miotłą. Wrócę, jak tylko…
Przerwał mu kolejny krzyk, tym razem znacznie cichszy, przypominający raczej nagłą eksplozję zgromadzonego w płucach powietrza.
– Boże, wybacz mi! – wyszeptał boleśnie Kaktus. – Został już tylko jeden…
– Jeżeli ktoś powinien prosić o wybaczenie, to ja, nie ty! – wykrztusił Jason. – Niech to szlag trafi! Przysięgam ci, Kaktus, nawet przez myśl mi nie przeszło, że tu się będą działy takie rzeczy!
– Wierzę ci. Znam cię od dawna, braciszku, i wiem, że nigdy nie zabiegałeś o to, żeby ktoś inny nadstawiał za ciebie karku. Najczęściej bywało dokładnie na odwrót.
– Położę cię przy biurku – zdecydował Bourne, ciągnąc dywan w miejsce, z którego Kaktus mógł łatwo sięgnąć do wyłącznika alarmu. – Jeżeli zobaczysz, usłyszysz albo nawet poczujesz coś podejrzanego, natychmiast włączaj syrenę.
– Co chcesz zrobić?
– Wyjść stąd, ale przez inne okno.
Bourne podkradł się do rozbitych drzwi, wyskoczył na korytarz i wbiegł do salonu. Znajdowały się tam balkonowe drzwi wychodzące na patio; pamiętał, że widział z podjazdu białe ogrodowe meble na trawniku przy południowym skrzydle domu. Nacisnąwszy klamkę, wyślizgnął się na zewnątrz, po czym wyciągnął zza paska pistolet, przymknął za sobą drzwi i schylony nisko nad ziemią popędził w kierunku krzewów rosnących na skraju wypielęgnowanego trawnika. Musiał poruszać się najszybciej, jak potrafił, gdyż w grę wchodziło nie tylko życie jeszcze jednego niewinnego człowieka, ale także szansa na pojmanie mordercy, dzięki któremu mógł zdobyć informacje o działalności nowej "Meduzy", a tym samym przynętę dla Szakala. Musi wymyślić jakąś pułapkę… Flary! Część ekwipunku, jaki przywiózł ze sobą do Manassas! Znajdowały się w lewej tylnej kieszeni spodni, każda długości piętnastu centymetrów i świecąca wystarczająco jasno, żeby jej blask był widoczny z odległości kilku kilometrów. Zapalone jednocześnie i umieszczone z dala od siebie mogły oświetlić posiadłość Swayne'a niczym dwa silne reflektory: jedna na południowym łuku podjazdu, druga przy psiarni. Być może ich blask obudzi psy, wprawiając je najpierw w zdumienie, a potem we wściekłość. Szybko!
Jason pognał przez trawnik, rozglądając się dookoła i zastanawiając, gdzie może teraz być zabójca i w jaki sposób udało się umknąć jego trzeciej niedoszłej ofierze. Jason nie mógł dopuścić do dalszej rzezi.
Stało się! Został dostrzeżony! Usłyszał dwa ciche pyknięcia i świst kul tuż koło głowy. Przebiegłszy na drugą stronę asfaltowego podjazdu, dał nura w gąszcz krzewów, po czym odłożył na chwilę broń, wyszarpnął z kieszeni pierwszą flarę, zapalił ją i rzucił za siebie; wylądowała na asfalcie. Za kilka sekund powinna wybuchnąć oślepiającym ogniem. Co sił w nogach pobiegł pod osłoną sosen w lewo, za budynek, ściskając w jednym ręku pistolet, a w drugim flarę i zapalniczkę. Kiedy znalazł się na wysokości psiarni, na podjeździe rozjarzyła się płomienista kula. Zapaliwszy drugą flarę, cisnął ją na odległość czterdziestu metrów, przed wybiegi psów, i zamarł w oczekiwaniu.
Kiedy eksplodowała, trzy psy zareagowały żałosnym skamleniem, a potem niespokojnym wyciem; wkrótce strach ustąpi miejsca wściekłości, a wycie szaleńczemu ujadaniu. Dwie ogniste kule zalały południową część posiadłości niespokojnym, migotliwym blaskiem. Cień! Na zachodniej, białej ścianie domu. Poruszył się, pobiegł w kierunku krzaków i znieruchomiał, mimo to nadal doskonale widoczny. Czy to zabójca, czy też jego potencjalna ofiara, trzeci z braci zaangażowanych przez Kaktusa? Istniał tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać – z pewnością najszybszy, ale na pewno nie najbezpieczniejszy, gdyby cień miał się okazać mordercą, w dodatku obdarzonym celnym okiem.
Bourne wyprostował się, wyskoczył z kryjówki i pobiegł w prawo, by po sekundzie przypaść nagle do ziemi i rzucić się raptownie w przeciwną stronę.
– Uciekaj do chaty! – ryknął. Natychmiast otrzymał odpowiedź: dwa kolejne pyknięcia i dwa następne pociski, które wzbiły fontanny ziemi po jego prawej stronie. Zabójca był
fachowcem – może nie najwyższej klasy, ale bez wątpienia fachowcem. Magazynek magnum kaliber 357 mieścił sześć naboi. Do tej pory padło już pięć strzałów, lecz zabójca miał wystarczająco dużo czasu, by naładować broń ponownie. Potrzebny był jakiś pomysł, i to szybko!
W tej samej chwili na szutrowej drodze prowadzącej do chaty Flannagana pojawiła się jakaś biegnąca postać. Ten człowiek mógł w każdej chwili zginąć!
– Tutaj jestem, ty sukinsynu! – ryknął Jason i zerwał się na nogi, pakując na oślep kilka kul w krzaki rosnące przy ścianie budynku. Odpowiedź, jaką otrzymał tym razem, sprawiła mu autentyczną radość: jedno, jedyne pyknięcie, a potem cisza. Przeciwnik nie zmienił magazynka! Może nie miał więcej naboi… Nieważne. Liczyło się tylko to, że role uległy teraz odwróceniu. Bourne wypadł z cienia i pognał w kierunku płonących flar. Psy ujadały
coraz głośniej, z narastającą wściekłością. Zabójca opuścił swoją kryjówkę i skierował się biegiem w stronę bramy. Jason wiedział, że teraz nieprzyjaciel na pewno mu nie umknie; bramy były zamknięte, morderca znajdował się w pułapce.
– Nie uciekniesz stąd, "Meduza"! – krzyknął Bourne. – Poddaj się!
Kolejny strzał! Napastnik zdążył załadować broń w biegu! Jason odpowiedział ogniem i mężczyzna runął na drogę, ale w tej samej chwili nocną ciszę rozdarł ryk potężnego, pracującego na wysokich obrotach silnika i na zewnętrznej drodze pojawił się pędzący z dużą prędkością samochód z migającymi na dachu niebieskimi i czerwonymi światłami. Policja! Bourne'owi nie przyszło na myśl, że system alarmowy może być połączony z posterunkiem w Manassas. Wydawało mu się, że tam, gdzie w grę wchodziła "Meduza", takie rozwiązanie było zupełnie nieprawdopodobne. Przeczyło to jakiejkolwiek logice: wszelkie zabezpieczenia powinny być wewnątrz, żadna zewnętrzna siła nie miała prawa mieszać się do spraw Królowej Wężów! Posiadłość generała kryła zbyt wiele sekretów, wśród nich przede wszystkim tajemniczy cmentarz.
Mężczyzna leżący na podjeździe usiłował przetoczyć się pod osłonę wysokich sosen, ściskając coś kurczowo w dłoni. Jason podszedł do niego, kopnął go mocno w ramię i podniósł wypuszczony przedmiot. Była to oprawiona w skórę książka o tytule wytłoczonym złotymi literami, przeznaczona bardziej na pokaz niż do czytania. Bez sensu! Jednak kiedy otworzył ją na chybił trafił, natychmiast zmienił zdanie; strony nie były pokryte drukiem, tylko ręcznym niewyraźnym pismem. Notatki!