-->

Ultimatum Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ultimatum Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ultimatum Bournea
Название: Ultimatum Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 242
Читать онлайн

Ultimatum Bournea читать книгу онлайн

Ultimatum Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Rozdział 16

Ognista kula popołudniowego słońca wisiała nieruchomo na niebie. Wydawało się, że jedynym celem jej istnienia jest spalenie na popiół wszystkiego, co znalazło się w zasięgu promieniującego z niej żaru. Rezultaty specjalnych badań przeprowadzonych przez kanadyjskiego przemysłowca Angusa McLeoda potwierdziły się w całej pełni. Choć kilka przestraszonych par odleciało wezwanymi specjalnie dla nich hydroplanami, to okres, przez jaki uwaga pozostałych była skoncentrowana na jednym temacie, choć' z pewnością przekraczający zarówno dwie i pół, jak i cztery minuty, w żadnym razie nie był dłuższy niż kilka godzin. Podczas szalejącego sztormu samotny, stary człowiek dokonał aktu okrutnej zemsty; on sam natychmiast uciekł z wyspy, gdy zaś z nabrzeża zniknęły budzące dreszcz grozy trumny, z plaży wrak rozbitej łodzi, a radio nadało uspokajający komunikat lokalnych władz, natychmiast wszystko powróciło do normy – może nie całkiem, ze względu na pogrążonego w rozpaczy mężczyznę, ten jednak nie pokazywał się gościom pensjonatu i podobno wkrótce miał stąd wyjechać. Wszystkie te okropności, rozdęte do nieprawdopodobnych rozmiarów przez nadzwyczaj przesądnych tubylców, miały jedną wspólną cechę: dotyczyły kogoś innego. Poza tym, przecież życie musi toczyć się dalej. W pensjonacie pozostało siedem par.

"Boże, przecież płacimy sześćset dolarów dziennie…"

"Nikomu przecież nie chodziło o nas…"

"Do cholery, człowieku, za tydzień wracamy do roboty, więc trzeba korzystać, ile…"

"Nie obawiaj się, Shirley, obiecali mi, że nie ujawnią nazwisk gości…"

W palących promieniach popołudniowego słońca życie na jednej z najmniejszych wysepek wchodzących w skład archipelagu wróciło szybko do normy, a wspomnienia o śmierci bladły wraz z każdą następną szklaneczką whisky lub rumu. W powietrzu wisiało jeszcze ledwo uchwytne napięcie, ale błękitnozielone fale głaskały jak dawniej piaszczystą plażę, zachęcając do wejścia do wody i poddania się ich chłodnemu, płynnemu rytmowi. Nazwa wyspy odzyskiwała stopniowo swoją wiarygodność.

– Tam! – wykrzyknął bohater Francji.

– Gdzie?

– Czterej księża. Idą ścieżką.

– Sączami.

– To nie ma znaczenia.

– Kiedy widziałem go w Paryżu przy Neuilly- sur- Seine, był przebrany za księdza.

Fontaine opuścił lornetkę i spojrzał na Jasona.

– Kościół Najświętszego Sakramentu? – zapytał spokojnie.

– Nie pamiętam… Który z nich to on?

– Widział go pan w sutannie?

– Tak, a ten sukinsyn widział mnie! Wiedział, że go rozpoznałem! Który to?

– Nie ma go tutaj, monsieur – powiedział Jean Pierre, unosząc ponownie lornetkę do oczu. – To tylko jeszcze jedna wizytówka. Carlos stara się wszystko przewidzieć, jest mistrzem geometrii. Dla niego nie istnieją linie proste, tylko różne płaszczyzny przecinające się w wielu miejscach, skomplikowane bryły.

– Mówi pan jak Azjata.

– Czyli rozumie pan, o co mi chodzi. Przyszło mu na myśl, że może pana nie być w tej willi, więc chce pana poinformować, że wie o tym.

– Neuilly- sur- Seine…

– Niezupełnie. Teraz tylko podejrzewa, wtedy miał całkowitą pewność.

– Jak powinienem to rozegrać?

– A co myśli o tym kameleon?

– Najprościej byłoby po prostu nic nie robić – odparł Bourne, patrząc cały czas przez okno. – Nie wzbudziłoby to jego podejrzeń, bo ma zbyt mało informacji. Pomyślałby sobie: "Mógłbym go rozwalić jedną rakietą, więc na pewno schował się gdzieś indziej".

– Chyba ma pan rację.

Jason sięgnął po leżący na parapecie radiotelefon, zbliżył go do ust i nacisnął guzik.

– Johnny?

– Słucham.

– Widzisz tych czterech czarnych księży na ścieżce?

– Tak.

– Wyślij strażnika, żeby sprowadził ich do głównego holu. Niech im powie, że chce się z nimi zobaczyć właściciel pensjonatu.

– Ale przecież oni wcale nie idą do willi, tylko chcą się pomodlić za zmarłych! Dzwonił do mnie w tej sprawie wikary z miasteczka, a ja się zgodziłem. Są w porządku, Davidzie.

– Rób, co ci mówię! – warknął Bourne i zdjął palec z przycisku, po czym odwrócił się od okna, obrzucając szybkim spojrzeniem zgromadzone na poddaszu przedmioty. Podniósłszy się ze stołka, podszedł do stojącej pod ścianą toaletki, wyjął zza paska pistolet i stłukł nim lustro, a następnie przyniósł Fontaine'owi spory kawałek szkła.

– Pięć minut po moim wyjściu proszę błysnąć tym kilka razy w oknie.

– Będę musiał je otworzyć, monsieur.

– Słusznie. – Na ustach Jasona pojawiło się na ułamek sekundy coś w rodzaju lekkiego uśmiechu. – Wydawało mi się, że nie muszę panu tego mówić.

– A co pan będzie robił?

– To, co on teraz: zamienię się w wędrującego po wyspie turystę. – Bourne ponownie sięgnął po radiotelefon. – Potrzebuję ze sklepu w holu trzech różnych marynarek, pary sandałów, dwóch albo trzech dużych słomkowych kapeluszy i szarych lub brązowych szortów. Potem poślij kogoś do miasteczka po zwój żyłki o wytrzymałości pięćdziesięciu kilogramów, długi nóż i dwie flary. Spotkamy się tutaj, na schodach. Tylko szybko!

– Widzę, że nie potrzebuje pan moich rad – powiedział Fontaine. – Monsieur le Cameleon idzie do pracy.

– Tak samo jak on – odparł Bourne, odkładając radiotelefon na parapet.

– Jeżeli któryś z was zginie, albo obaj, zginą także niewinni ludzie…

– Na pewno nie z mojej winy.

– A czy to ma jakieś znaczenie dla ofiar i ich rodzin?

– Nie ja ustalałem okoliczności.

– Ale pan może je zmienić.

– On również.

– On nie ma sumienia…

– Jeśli mam być szczery, to w tej dziedzinie nie jest pan dla mnie zbyt wielkim autorytetem.

– Przyjmuję ten zarzut, ale ostatnio straciłem coś bardzo dla mnie cennego. Może właśnie dlatego dostrzegłem sumienie w panu albo przynajmniej w pana części.

– Strzeżcie się świętoszkowatych neofitów – mruknął Bourne, kierując się w stronę wiszących przy drzwiach wojskowej, udekorowanej licznymi baretkami marynarki i czapki oficerskiej. – To straszni nudziarze.

– Czy nie powinien pan tymczasem obserwować ścieżki? St. Jacques będzie potrzebował trochę czasu, żeby dostarczyć panu wszystkie rzeczy.

Bourne zatrzymał się, odwrócił i utkwił we Francuzie zimne spojrzenie. Chciał jak najprędzej stąd wyjść, uciec od tego starca mielącego ozorem bez potrzeby, ale Fontaine miał rację. Przerwanie obserwacji byłoby poważnym błędem. Jakaś dziwna, niezwykła reakcja, spłoszone spojrzenie – te wszystkie drobnostki pozwalały często odnaleźć ślad prowadzący do mechanizmu uruchamiającego pułapkę. Jason wrócił do okna, wziął lornetkę i uniósł ją do oczu.

Do czterech podążających ścieżką księży podszedł policjant w czerwono- brązowym mundurze sił porządkowych Montserrat. Był bez wątpienia mocno zdziwiony i zażenowany poleceniem, jakie otrzymał, co chwila kłaniał się bowiem z szacunkiem, wskazując w kierunku wejścia do głównego budynku pensjonatu. Bourne przyglądał się po kolei twarzom czterech księży.

– Widzi pan? – zapytał półgłosem Francuza.

– Czwarty – odparł Fontaine. – Ten, który szedł ostatni. Boi się.

– Został kupiony.

– Za trzydzieści srebrników. – Starzec skinął głową. – Oczywiście zejdzie pan i go zgarnie.

– Oczywiście, że nie – zaprzeczył Jason. – Jest teraz tam, gdzie go potrzebuję. – Złapał radiotelefon. – Johnny?

– Tak? Jestem w sklepie… Będę za kilka minut.

– Znasz tych księży?

– Tylko tego, który każe się tytułować wikarym. Wpada często po datki. To właściwie nie są księża, tylko kapłani miejscowego obrządku. Bardzo miejscowego, jeśli wiesz, co mam na myśli.

– Jest z nimi ten wikary?

– Tak, na samym przedzie.

– To dobrze… Zmieniamy plan, Johnny. Zanieś ubranie do swojego biura, a potem wyjdź do nich i powiedz, że chce się z nimi zobaczyć pewien wysoki przedstawiciel władz, który pragnie złożyć ofiarę w podziękowaniu za ich modlitwy.

– Co takiego?

– Później ci wytłumaczę, a teraz się pośpiesz. Spotkamy się w holu.

– Chciałeś powiedzieć, w moim biurze? Przecież kazałeś mi zanieść tam ubrania…

– Przebiorę się później. Słuchaj, masz tam jakiś aparat fotograficzny?

– Nawet trzy albo cztery. Goście ciągle je gubią, więc…

– Połóż je wszystkie przy ubraniach – przerwał mu Jason. – Tylko prędko! – Wetknął radiotelefon za pasek, ale po chwili zmienił zdanie, wyjął go i wręczył Fontaine'owi. – Niech pan go trzyma. Wezmę inny i będziemy w kontakcie. Co widać na dole?

– Idą do budynku, a nasz księżulo rozgląda się we wszystkie strony. Jest cholernie przerażony.

– Gdzie patrzy? – Bourne sięgnął szybko po lornetkę.

– Wszędzie.

– Cholera!

– Są już przy drzwiach.

– Muszę się przygotować…

– Pomogę panu.

Stary Francuz wstał ze stołka, podszedł do stojącego przy drzwiach wieszaka i zdjął z niego wojskową marynarkę i czapkę.

– Jeżeli chce pan zrobić to, co myślę, to radzę się trzymać blisko ściany i nie odwracać zbyt często. Zastępca gubernatora jest trochę tęższy od pana. Musimy trochę wypchać marynarkę na plecach.

– Zna się pan na tym, prawda? – zapytał Jason, pozwalając nałożyć na siebie ubranie.

– Wszyscy Niemcy byli zawsze grubsi od nas, szczególnie kaprale i sierżanci. To przez tę kiełbasę… Mieliśmy swoje sposoby. – Nagle Fontaine na brał raptownie powietrza w płuca i zatoczył się, jakby trafiony znienacka kulą. – Mon Dieu…! Cest terrible! Gubernator…

– O co chodzi?

– Gubernator!

– Co gubernator?

– Na lotnisku! Wszystko odbyło się tak szybko, tak nagle… A potem śmierć mojej żony i zabójstwo… Boże, nie mogę sobie darować!

– O czym pan mówi?

– Ten człowiek, którego mundur ma pan na sobie, jest jego zastępcą!

– Wiem o tym.

– Ale nie wie pan, monsieur, że swoje instrukcje otrzymałem nie od kogo innego, jak od samego gubernatora!

– Instrukcje?

– Instrukcje Szakala! Gubernator pracuje dla niego!

1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 173 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название