Dom Na Klifie
Dom Na Klifie читать книгу онлайн
W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On J?), potem si? zakochuj?, co? im przeszkadza, ale w ko?cu odbywa si? wesele i "?yj? d?ugo i szcz??liwie". W "Domu na klifie" zawarcie ma??e?stwa jest potrzebne ze wzgl?d?w praktycznych: m?oda kobieta chce za?o?y? rodzinny dom dziecka, a do tego musi mie? m??a. Kandydatem staje si? sympatyczny prawie czterdziestolatek, z wykszta?cenia psycholog, kt?ry do tej pory nie uprawia? ?adnego zawodu d?u?ej ni? trzy lata. Poznajemy go jako dziennikarza szczeci?skiej telewizji. Czy jest co?, co mo?e po??czy? tych dwoje? Czy ma??e?stwo zawarte w konkretnym celu, jak sp??ka handlowa, ma sens? Czy rodzinny dom dziecka Zosi i Adama w og?le powstanie… i czy zdo?a przetrwa??
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– W tym Wrocławiu naprawdę tak?…
– Naprawdę tak. Jak już się znajdą wariaci, desperaci, którzy chcą się wrąbać w takie coś jak wy, to im się róże pod nogi sypie. Ja też kiedyś dotknęłam, ale tylko dotknęłam tematu. Mówię ci, niebo a ziemia. Podobno u nas jest najgorzej w całej Polsce. Ty, Adam, może naprawdę powinniśmy w to walnąć? Młotem medialnym. Łubudubu. Coraz bardziej mi się ta idea podoba.
– Myślisz?
– Pogadam z Lalką w każdym razie.
– Ciociuuuu…
– Co, Krzysiu?
– Bo my będziemy musieli jeszcze iść do naszej starej szkoły, prawda? Bo ja myślałem, że już się przeniesiemy do babci Leny, ale chyba jeszcze nie teraz? Bo ciocia jakoś nic nie mówi, a mówiła ciocia, że nam powie…
– Powiem wam natychmiast, jak się coś ruszy. My z wujkiem Adamem naprawdę się staramy. Tylko że to nie jest takie proste, jak nam się wydawało początkowo. Strasznie mi przykro, że to się tak wlecze, ale nie wszystko zależy od nas. Trzeba mnóstwo rzeczy pozałatwiać i my je załatwiamy. Stopniowo, rozumiesz? Byle do przodu.
– Ja tam nie wiem, proszę pani – wtrącił Darek Małecki, odrywając się od Asterixa i Obelixa. – Moim zdaniem to nic z tego nie wyjdzie. Moim zdaniem ktoś wam nie chce na to pozwolić, na ten dom. Moim zdaniem to nasza pani dyrektor macza w tym palce.
– Jaka pani dyrektor?
– No, Zombie przecież. Co to, pani nie wie, że ona pani nienawidzi? Ona wszystkich nienawidzi.
– A co ty za bzdury gadasz. Jakie nienawidzi. I nie mów na nią Zombie.
– A jak mam mówić?
– A w ogóle musisz o niej mówić?
– Niby nie muszę. Ale mi trochę szkoda, że już tam z wami nie pojadę. Bo chyba skończę osiemnastkę i będę musiał się usamodzielnić. Zanim wy ten dom zrobicie.
– Jeszcze mamy parę miesięcy do twojej osiemnastki.
– Nie wiem, czy to jest całkiem głupie, to, co ci Darek powiedział o naszej drogiej Zombie.
– Coś ty, Heniu? Myślisz, że ona nam bruździ? Powiedziała wprawdzie, że jej kaktus wyrośnie, ale jakie ona ma możliwości?
– Nie wiem, jakie, ale na pewno jakieś ma. Jest zasłużonym pracownikiem, długoletnim dyrektorem, założę się, że jest na ty z połową władz w tym mieście. Słuchaj, a kto wam właściwie robi obstrukcje?
– Wszyscy nam robią. Nikt się nie zachwyca naszymi planami, ani starostwo, ani województwo, ani te różne mopsy, mopry, jak tam się ta cała pomoc nazywa. Czasami mam ochotę pirzgnąć to wszystko do diabła i wrócić do spokojnej pracy wychowawczyni. Albo sprawdzić w muzeum, może już im wymarł jakiś historyk sztuki i mogłabym wejść na jego miejsce.
– Nie waż się tak myśleć, Zośka. Nie waż się tak myśleć! Musi wam się udać!
– Kasiuniu, naprawdę weźmiesz się do tego?
– Pewnie, że się wezmę, chociaż wcale na to nie zasługujesz, podlecu. Co to jest, żebym ja się dowiadywała od Lalki Manowskiej, że się ożeniłeś po tajniacku? Słowa nie powiedziałeś, a chyba już na Szantach byliście po słowie, co?
– Nie, na Szantach byliśmy przed słowem. Naprawdę.
– Wszystko jedno, trzeba było nam powiedzieć na Szantach, to byśmy się przyjrzeli twojej Zosi wnikliwie, jaka z niej osoba! Ale chyba fajna, jeśli ma takie pomysły. Tylko nie rozumiem, jakim cudem ciebie na to namówiła…
– Wielu rzeczy o mnie nie wiecie, nie znacie w ogóle głębi mojej osobowości. Ja was jeszcze zadziwię…
– Wystarczy jak na razie! Już nas zadziwiłeś. Słuchaj, my z Agatką będziemy teraz miały program nocny. Takie rozmowy rudo – blond. Już się umówiłam z Lalką, że w każdym programie będziemy zadawać pytanie o rodzinne domy dziecka w naszym województwie. Ona to też pociągnie w swoim cyklu, ale tylko raz w miesiącu, a my możemy co tydzień. No i jeszcze dogadałyśmy się z kobitkami w prasie i one też będą się czepiać. Zakatujemy opinię publiczną rodzinnymi domami dziecka.
– Bardzo dobrze. Ale nie zamierzacie chyba nas w to wciągać? Zosia się tego strasznie boi, a ja nie chciałbym za bardzo rozdmuchiwać tej konkretnej sprawy, rozumiesz, ze względu na dzieci. Możecie jakoś ogólnie?
– Ogólnie to se możesz o przyjaźni polsko – radzieckiej. Teraz polsko – amerykańskiej. Musimy kilka konkretów przedstawić. Nie bój się, mały, nie skrzywdzimy twoich dzieci nieletnich ani twojej ściśle tajnej żony Zosi. U nas możecie występować jako anonimowi alkoholicy. Jeśli rozumiesz, co przez to chcę powiedzieć.
– Lalka, czy u ciebie też mam wystąpić jako anonimowy alkoholik?
– Zwariowałeś, Adam? Jaki alkoholik i dlaczego anonimowy?
– Bo u Kaśki i Agaty wystąpię jako taki. Podobno już na dniach.
– Ach, to. Nie, u mnie musiałbyś odkryć przyłbicę. Ale nie martw się, i tak nie zamierzałam cię używać programowo, bo by zaraz było, że uprawiamy nepotyzm i kumoterstwo daleko posunięte, w tej zdemoralizowanej telewizji. Mam jeszcze dwa małżeństwa, które czekają na wiążące decyzje. Jedno czeka dwa lata, a drugie półtora roku. Mają domy, mają wszystko, tylko nie mają decyzji. Z nimi pogadamy o konkretach, a o ciebie zahaczymy mimochodem jako o kolejne małżeństwo, które chce zrobić coś pożytecznego dla dzieci i nie może z powodu impotencji władz.
– Indolencji?
– Jednego i drugiego.
– No i jak, panie Josku, pana zdaniem da się to wszystko zrobić przed Bożym Narodzeniem?
– Ze spokojem, panie Grzybowski. Ja tu w tym domu konserwację prowadziłem w zasadzie na bieżąco, pańska świętej pamięci ciotka mi zlecała. Pomaluje się to i owo, naprawi i będzie dobrze. Z kuchnią też nie będzie kłopotu. Tylko wie pan co, mnie się wydaje, że jak na tyle dzieci, to by trzeba było dorobić łazienek. A przynajmniej pryszniców i oczek. No wie pan, klozecików. I umywalek.
– Ma pan rację, nie wiem, czemu sami o tym nie pomyśleliśmy z Zosią… moją żoną. Tylko, kurka wodna, gdzie my to zrobimy, panie Josku?
– Ja bym to widział w piwnicy. Ten dom jest bardzo porządnie podpiwniczony, tylko że pani Bianka piwnic prawie nie używała. Tam się zmieści wszystko. Ścianki z regipsu się porobi i będzie jak trza. Klopki szeregowo, między ściankami…
– Jak to, panie Josku, bez drzwi?
– Przecież to wszystko chłopcy…
– Nie, niech będzie jak w domu, porządnie. Jakoś nie mam nabożeństwa do szeregowych klopków. Zróbmy cztery klopki porządne, z umywalkami do mycia łap i cztery takie małe łazieneczki z natryskami. I z półkami. Dużo półek, oni mają swoje klamoty łazienkowe tam trzymać. Na parterze jest łazienka z natryskiem, to będzie osobista dla ciotki Leny i ewentualnie dla gości, a na górze nasza duża łaziena z wypasem…
– Z czym, za przeproszeniem?
– Wypasiona. No, taka bardziej luksusowa. Wie pan co, w piwnicy powinno starczyć miejsca na jeszcze jedną sporą łazienkę z wanną. My z Zosią musimy mieć tę na górze tylko dla siebie. Inaczej miałbym stale wrażenie, że jakieś dziecko myje sobie zęby moją szczoteczką.
– Żeby tylko zęby, panie Grzybowski…
– Zosia? Czytałaś prasę?
– Nie miałam czasu. Dzisiaj mam dyżur, a od rana jest sodoma i gomora, chłopaki tłuką się wszystkie ze wszystkimi. Nie wiem, co im odbiło.
– Może nie mają już cierpliwości czekać i wyładowują się jak potrafią?
– Bardzo możliwe. A co w gazetach?
– Na razie tylko w jednej. Za to fajnie. Kasi psiapsiółka jedna, nie znasz jej, Agnieszka Perska się nazywa, opisała bardzo pięknie, jak to jeden ze starostów powiatowych, nazwiska litościwie nie podamy, ogłosiła konkurs na prowadzenie rodzinnego domu dziecka w domu pewnych ludzików.
– Matko moja, ona naprawdę ogłosiła ten konkurs?
– Tak wygląda. Agniecha pisze, że ogłosiła. Musisz przeczytać, bardzo pięknie sobie na Ropuszce używa. I w białych rękawiczkach. Bez nazwiska, ale na wyspie jest tylko jedna kobieta starosta. A poza tym w najnowszej „Polityce” jest notatka w tej części ze złośliwościami, dosyć zjadliwa, jak to u nich. O tym samym, oczywiście.
– Zostaw mi egzemplarz, ja dzisiaj nie będę miała czasu siusiu zrobić. Adolfik ma coś w rodzaju depresji i stale u mnie siedzi, muszę go pocieszać i opowiadać mu, jak będzie w nowym domu. Nauczył się tej ballady, wiesz, o „Timeraire” na pamięć i bez przerwy ją podśpiewuje, przez co dostał już w ucho od kolesiów z grupy. Dwa razy dostał, ale nie może się powstrzymać. I na dodatek czasami płacze, zamiast śpiewać, co jest jeszcze gorsze. Adam, a co będzie, jeśli nam się w końcu nie uda?
– Nie widzę takiej możliwości. Kaśka z Agatką trąbią co tydzień, Agnieszka pisze, Lalka w tym miesiącu miała reportaż o tych dwóch parach ze Szczecina, co to się nie mogą doprosić, a na przyszły szykuje potężną studyjną dyskusję. To już za dwa tygodnie. Zamierza zwabić i omamić przewodniczącego rady powiatu, czyli bezpośredniego szefa naszej Ropusi, na antenie opisać barwnie naszą sytuację, zresztą nie tylko naszą przecież, inni też czekają, a za kulisami obiecała nadonosić na Ropuszka ile wlezie…
– Może powinna ją też zaprosić do studia?
– Nawet chciała, ale pani Ropuszkowa się wymigała. Zresztą strasznie głupio, powiedziała, że u niej w powiecie taki problem nie istnieje. No więc Lalka o tym też powie na antenie. Zaprosiła sobie Agnieszkę Perską, tę z gazety, wiesz.
– Ależ akcja, mamusiu moja…
– No, fajna akcja. Czasami udaje nam się dogadać. Jutro jedziemy do Lubina, zobaczymy, jak panu Joskowi idą łazienki. Chcesz?
– Pani Czerwonka.
– Bardzo proszę, pani dyrektor, już mówiłam wiele razy, nazywam się Grzybowska.
– Ach, nie mogę się przyzwyczaić do tej Grzybowskiej… A co pani tak na niej zależy? Czerwonka się pani nie podobała?
– To nie ma znaczenia. Od pół roku prawie nazywam się Grzybowska i mogłaby pani dyrektor uprzejmie to zapamiętać…
– Ach, od pół roku już? No właśnie. Ja to się pani dziwię, jak wy żyjecie z tym mężem, pani tu, on gdzie indziej, teraz to taka moda wśród młodzieży obowiązuje?
– Pani dyrektor. To są nasze sprawy prywatne i bardzo panią proszę, żeby pani je wykreśliła z zakresu swoich zainteresowań.
– Ohoho, ależ mamy wytworne słownictwo. Rozumiem, że mam się od pani odczepić. I ja się odczepię, bo pani życie prywatne mało mnie interesuje. Wezwałam tu panią, bo mamy problem. To znaczy nie my mamy, tylko jeden z pani wychowanków…