Dom Na Klifie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dom Na Klifie, Szwaja Monika-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dom Na Klifie
Название: Dom Na Klifie
Автор: Szwaja Monika
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 354
Читать онлайн

Dom Na Klifie читать книгу онлайн

Dom Na Klifie - читать бесплатно онлайн , автор Szwaja Monika

W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On J?), potem si? zakochuj?, co? im przeszkadza, ale w ko?cu odbywa si? wesele i "?yj? d?ugo i szcz??liwie". W "Domu na klifie" zawarcie ma??e?stwa jest potrzebne ze wzgl?d?w praktycznych: m?oda kobieta chce za?o?y? rodzinny dom dziecka, a do tego musi mie? m??a. Kandydatem staje si? sympatyczny prawie czterdziestolatek, z wykszta?cenia psycholog, kt?ry do tej pory nie uprawia? ?adnego zawodu d?u?ej ni? trzy lata. Poznajemy go jako dziennikarza szczeci?skiej telewizji. Czy jest co?, co mo?e po??czy? tych dwoje? Czy ma??e?stwo zawarte w konkretnym celu, jak sp??ka handlowa, ma sens? Czy rodzinny dom dziecka Zosi i Adama w og?le powstanie… i czy zdo?a przetrwa??

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Starosta Marzena Ropuszek nie była zadowolona.

– Nie wiem, proszę państwa, czy to jest naprawdę taki doskonały pomysł…

Zosia zarumieniła się natychmiast.

– Uważa pani, że złym pomysłem jest stworzenie domu dla kilkunaściorga dzieciaków? Lepiej, żeby siedziały w bidulu i nie wiedziały, jak wygląda normalne życie?

– Państwo niepotrzebnie dramatyzują. Oczywiście, że rodzinne domy dziecka są korzystne. Niekoniecznie jednak na moim terenie. My tu mamy już dwa normalne domy dziecka. I wcale nie jestem pewna, czy potrzebny jest trzeci.

– Są jakieś normy na hektar? – zdziwił się uprzejmie Adam.

– Drogi panie, to wcale nie o to chodzi i pańska ironia jest jak najbardziej nieusprawiedliwiona. Ale państwo chcą, żebym ja wam ten wasz pomysł sfinansowała, prawda?

– Prawda. Może niekoniecznie pani, ale powiat…

– A skąd, pana zdaniem, ja mam wziąć na to pieniądze?

– Z budżetu powiatu, proszę pani.

– Łatwo pan dysponuje moim budżetem. Bo do budżetu pieniążki płyną szeroką strugą… same, jak wiadomo. Może jeszcze chce pan, żeby wam dać jakiś dom? Możliwie duży i wygodny?

– To nie będzie konieczne, dom posiadamy, jak już mówiłem.

– Ach, mówił pan coś takiego, rzeczywiście. No ale ja nie mam pieniędzy na utrzymanie tego domu. Ani, prawdę mówiąc, ochoty, żeby brać sobie na głowę odpowiedzialność za taki pasztet. Ja pana przecież nie znam. Nie wiem, czy pan nie jest przypadkiem jakimś cwaniakiem, hochsztaplerem, czy za rok pan nie ucieknie i nie zostawi domu z dziećmi na łasce losu…

Zosię rozzłościło takie konsekwentne ignorowanie jej osoby.

– Ja też tu jestem – warknęła. – Oboje mamy wszelkie wymagane szkolenia, świadectwa i certyfikaty! Dlaczego, pani zdaniem, mielibyśmy zostawiać dom na łasce losu? Uciekać od czegoś, co sami tworzymy?

Podczas kiedy pani Ropuszek z upodobaniem tłumaczyła Zosi, dlaczego nie może mieć w żaden sposób zaufania do kompletnie obcych osób, Adam sięgnął ręką do kieszeni, w której trzymał komórkę i ponaciskał kilka klawiszy, po czym wyjął rękę i włączył się do dyskusji.

Po raz trzeci międlili kwestię niemożności finansowania domu przez powiat, kiedy na biurku pani Ropuszek zadzwonił telefon. Pani starosta nacisnęła guzik głośnego mówienia i spojrzała wyniośle na swoich gości, dając im tym spojrzeniem do zrozumienia, że w sposób karygodny uniemożliwiają jej prawidłowe i efektywne pełnienie funkcji samorządowej.

– Tak, pani Kwiatkowa? Słucham.

– Telefon do pani, pani starosto. Ja przepraszam, że przeszkadzam w spotkaniu, ale telewizja dzwoni!

– Jaka telewizja znowu?

Pani Ropuszek starała się robić wrażenie osoby, do której codziennie dzwoni pięć do sześciu stacji telewizyjnych.

– Nasza, pani starosto, regionalna. Redaktor Filipowicz czy coś… nie zrozumiałam nazwiska, przepraszam, ze Szczecina w każdym razie. Połączyć panią teraz?

– Tak, proszę. Przepraszam państwa.

Pani Ropuszek wyłączyła głośne mówienie i podniosła słuchawkę do ucha. Tak na wszelki wypadek, gdyby chodziło o jakąś interwencję, na przykład w sprawie… nieważne, w jakiejkolwiek sprawie, którą starostwo ostatnio zawaliło… nie ma tego dużo, ale wiadomo, że dziennikarze tylko szukają dziury w całym…

Zosia i Adam spojrzeli po sobie. Filip wywiązywał się z obietnicy.

Pani Ropuszek zaczynała lekko zmieniać barwę, z bladobeżowej na jasnoczerwoną.

– No wie pan, panie redaktorze, ja jeszcze w zasadzie decyzji nie podjęłam, nie wiem, czy będę w stanie sfinansować taką inwestycję… Jak to nie inwestycję? Dla mnie to jest inwestycja… No, nieważne, nie kłóćmy się o słowa. Poza tym nie widzę sensu instalowania w powiecie trzeciego domu dziecka… Paaaanie redaktorze. Nie jesteśmy dziećmi. My nie. Jeśli to będzie naprawdę dobry dom, to mi zabierze dzieci z moich dwóch domów, a wtedy co ja zrobię? Pozamykam te domy? A to są miejsca pracy, ma pan świadomość?… Nie, ja jeszcze nie mówię nie. Ja jeszcze nic nie mówię… Proszę nie naciskać. Ja w swoim czasie podejmę właściwą decyzję. Do widzenia… A proszę, proszę dzwonić, ile pan tylko chce. Ja jestem przyzwyczajona do tego, że telewizja wywiera presję… Jak to nie wywiera? Właśnie pan wywiera… O czym pan mówi? Jakie podwyżki? Do widzenia!

Adam skrzywił się, oczy Zosi lekko się zaokrągliły. Wygląda na to, że pani starosta Ropuszek nie uległa służbowemu wdziękowi Filipa. Niestety.

Gorzej. Pani Ropuszek rozszyfrowała podstęp.

– Panie Grzybowski. Czy pan mnie uważa za dziecko? Przecież ja pana doskonale znam. Pan pracuje w telewizji, prawda?

– Właśnie się zwalniam i będę zakładał rodzinny dom dziecka, pani Ropuszek.

Zosia podziwiała zimną krew swojego męża. Nawet mu powieka nie drgnęła.

– Do mnie się mówi „pani starosto” – pouczyła Ropuszek.

– Tak jest, pani starosto. Już będę wiedział. No to jaka jest pani decyzja w sprawie rodzinnego domu dziecka Zofii i Adama Grzybowskich?

– Mnie obowiązują przepisy, wie pan o tym? Pański kolega próbował mnie zastraszać, coś tam mówił o podwyżkach w moim urzędzie, ale ja się z wszystkich podwyżek, proszę pana, mogę uwidocznić. Urzędnicy nie mogą pracować za pięć groszy. A co do domu dziecka, to ja się muszę poważnie zastanowić, czy nie powinnam przeprowadzić konkursu. I chyba tak zrobię. Nawet przepisy mnie obligują w tym temacie.

– Jakiego konkursu? – nie zrozumiał Adam.

– Konkursu na prowadzenie domu dziecka. Każdy dom dziecka, również rodzinny, musi mieć dyrektora, prawda? Pan myślał, że to takie proste, nie ma pan co z pieniędzmi zrobić, to zakłada pan dom dziecka i wydaje się panu, że tak z klucza będzie pan nim mógł kierować? Rozpisze się konkurs w powiecie, proszę pana. Nie rozumie pan? Dyrektor zostanie wyłoniony w drodze konkursu. Może pan do tego konkursu stanąć, ale nie gwarantuję, że pan wygra.

Pani starosta poczuła się panią ringu i powiodła zwycięskim spojrzeniem po otoczeniu. Otoczenie, nie da się ukryć, nieco zgłupiało.

– A jeśli nie wygram tego konkursu – zaczął powoli i z namysłem Adam, a pani Ropuszek zaczęła tryumfalnie kiwać głową, jakby ją chciała sobie oderwać od kadłuba. – Jeśli go nie wygram, to ten, co wygra zostanie nowym mężem mojej żony? Bo to przecież ma być rodzinny dom dziecka. Pani rozumie, tatuś, mamusia i dzieci. No i taki drobiazg jeszcze – ten dom jest mój. Prywatny. Więc jak pani chce wpakować mi do niego jakiegoś dyrektora?

Zosia nie wytrzymała i prychnęła zdrowym śmiechem. Pani Ropuszek nie zrozumiała powodu tej niestosownej wesołości.

– Niepotrzebnie pan jest sarkastryczny. I pani nie ma się z czego śmiać. Dyrektorów wyłania się w drodze konkursu, sam pan wie doskonale. Ja pana tak po prostu akceptuję, a pan pójdzie do swojego przyjaciela z telewizji, pana redaktora Filipa, albo do jakiegoś innego i za chwilę będzie w programie o tym, że starosta sobie po znajomości rozdaje stanowiska. O nie, ja się tak nie podłożę! A teraz już naprawdę żegnam państwa, już i tak za długo rozmawiamy, czekają na mnie interesanci. Proszę zostawić sekretarce swoje namiary, jak podejmę jakieś decyzje, to do państwa zatelefonuję.

– Dobrze, pani starosto. – Adam podniósł się z fotela. – Proszę rozpisać konkurs na prowadzenie mojej rodziny, a gwarantuję pani, że nie tylko regionalne media umrą ze śmiechu, ale i ogólnopolskie też. O miejsca pracy w swoich domach niech się pani nie martwi, bo nasze dzieci bierzemy z domu w Szczecinie, na dodatek razem z wychowawczynią. Tu obecną moją małżonką. Liczymy na to, że jednak w miarę szybko pani podejmie decyzję, na tak, oczywiście. Do zobaczenia jak najszybciej.

Wyszedł, a za nim jego lojalna małżonka, nie bardzo wiedząca, czy w sumie są do przodu, czy raczej do tyłu jeśli chodzi o możliwość uruchomienia domu dziecka „Na Klifie”. W sumie miała wrażenie, że jednak są do tyłu i trochę się zmartwiła. Adam natychmiast to zauważył i pospieszył z pociechą.

– Nie pękaj, żono – powiedział stanowczo. – Damy radę. Pani Ropuszka musi sobie pokumkać i porzęchotać, ale nasze będzie na wierzchu.

– Masz pewność? A skąd? I dlaczego właściwie byłeś taki… jaki?

– Sarkastryczny – zrozumiał w lot, co chciała powiedzieć. – Sarkastryczny byłem jak cholera. Ropuszka jeszcze nie wie, jaki ja naprawdę potrafię być sarkastryczny. Mucha nie siada, pani Grzybowska. Niech pani tylko nie ryczy mi tutaj, bo mnie pani takimi rykami rozmiękcza!

– Przecież nie ryczę – obraziła się Zosia. Ale od razu coś ją ucieszyło. – To ty się rozmiękczasz, jak ja ryczę?

– Prawdziwy mężczyzna nie zniesie łez niewieścich, moja droga. Bardzo cię proszę, myślmy wyłącznie pozytywnie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo i słowa dotrzymał. Cała nasza energia musi być skierowana w stronę pozytywnego myślenia oraz działania. Proponuję zatem udanie się do najbliższej knajpy, na przykład na rozdrożu w Przybiernowie, celem uzupełnienia zapasów energii. Jadłem tam kiedyś fajne kotlety. Jedziemy?

– Ciociuuuu…

– Co, Grzesiu?

– No wiesz…

– Grzesiu, umawialiśmy się, że nie będziemy bić piany, dopóki wszystko nie będzie załatwione.

– A kiedy będą załatwione? Bo ja bym chciał już tam być.

– Też bym chciała tam być, Grzesiu.

– No i co, Adam, na jakim etapie jesteście?

– Niewiele się zmieniło od twojego ostatniego pytania w tej sprawie, Ilonko, słońce ty moje. Odnośne władze wykonują pracę myślową.

– Może byśmy trochę polobbowali na waszą korzyść?

– Może by się i przydało. A jak to widzisz?

– Ja bym wytoczyła ciężką artylerię w postaci Lalki Manowskiej.

– Lalce by się chyba nie podobało, że nazywasz ją ciężką artylerią.

– Lalka ma poczucie humoru. A poza tym to jest zawodowy komplement, ty niusiarzu jeden. Ona jest poważną publicystką i jakby tak podjęła temat rodzinnych domów dziecka, bo wiesz, że ona kiedyś w tym robiła?…

– Wiem.

– Właśnie. Więc jakby tak wzięła się do tego jeszcze raz, kompleksowo, może nawet byśmy namówili jakichś gazeciarzy, żeby to ruszyli w prasie, wiesz: prasa pisze, telewizja pokazuje i tak dalej. I nie bawić się w sprawę pojedynczego domu, tylko zadać proste pytanie: dlaczego we Wrocławiu mogą, a u nas nie mogą?

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название