-->

Dom Na Klifie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dom Na Klifie, Szwaja Monika-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dom Na Klifie
Название: Dom Na Klifie
Автор: Szwaja Monika
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 346
Читать онлайн

Dom Na Klifie читать книгу онлайн

Dom Na Klifie - читать бесплатно онлайн , автор Szwaja Monika

W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On J?), potem si? zakochuj?, co? im przeszkadza, ale w ko?cu odbywa si? wesele i "?yj? d?ugo i szcz??liwie". W "Domu na klifie" zawarcie ma??e?stwa jest potrzebne ze wzgl?d?w praktycznych: m?oda kobieta chce za?o?y? rodzinny dom dziecka, a do tego musi mie? m??a. Kandydatem staje si? sympatyczny prawie czterdziestolatek, z wykszta?cenia psycholog, kt?ry do tej pory nie uprawia? ?adnego zawodu d?u?ej ni? trzy lata. Poznajemy go jako dziennikarza szczeci?skiej telewizji. Czy jest co?, co mo?e po??czy? tych dwoje? Czy ma??e?stwo zawarte w konkretnym celu, jak sp??ka handlowa, ma sens? Czy rodzinny dom dziecka Zosi i Adama w og?le powstanie… i czy zdo?a przetrwa??

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Maślanko nie odpowiedział, tylko zdematerializował się natychmiast. Instynkt samozachowawczy zadziałał bezbłędnie.

Adolfik nawet nie spostrzegł zajścia. Zosi zdawało się, że coś widzi, ale pozostawiła sprawę wyjaśnień na potem.

Kwadrans później we wszystkich trzech samochodach pasażerowie byli policzeni, niezbyt obfite bagaże sprawdzone i można było ruszać.

Bracia Płascy znikli z okna na piętrze.

Mniej więcej w okolicach Goleniowa atmosfera w trzech samochodach zaczęła się nieco rozgęszczać. Każdemu szkoda było Cycka i Mycka, ale życie to życie. A dla wszystkich, oprócz oczywiście Ilonki i kierowcy busa, życie zaczynało się właściwie od nowa.

W busie, którym jechała Zosia w towarzystwie większości bagaży oraz kilku chłopców, a wśród nich wciąż zszokowanego Adolfa Sety, rozgorzała dyskusja na temat, kto z kim będzie mieszkał w domu na klifie i czy Azor będzie psem Alana, psem komunalnym, czy psem przechodnim. Adolf, jak łatwo się domyślać, udziału w dyskusji nie brał, nawet nie próbował jeszcze zracjonalizować sobie sytuacji, w jakiej się znalazł. Z pewnym trudem docierało do niego, że oddala się coraz bardziej od pani dyrektor, pani Klusiak i pani Rembiszewskiej, od Remigiusza Maślanki i jego kolesia Wysiaka, od nieprzyjaznego domu i od wszystkich wspomnień, które nie pozwalały mu spokojnie spać. Miał niejasne wrażenie, że teraz będzie o wiele lepiej, niemniej dom dziecka „Magnolie” zdążył już poczynić takie spustoszenia w jego słabawej psychice, że nie mógł jeszcze pozbierać elementów tego wrażenia do kupy. Ważne było, że siedział w bezpośredniej bliskości pani Zosi i odjeżdżał, odjeżdżał, odjeżdżał.

Do vectry wraz z Adamem wsiedli Darek Małecki i rodzeństwo Kornów. Darka, który nigdy nie znał własnego ojca i którego matka od sześciu lat garowała w więzieniu na Kaszubskiej, coś ciągnęło do Adama. Nigdy w życiu nie spotkał jeszcze kogoś takiego jak on, kogoś tak spokojnego, mówiącego takim językiem… Darkowi trudno było zdefiniować, co mu się właściwie w Adamie tak bardzo podoba. No, na pewno to, że potrafił prowadzić statki po morzach. I wiele innych rzeczy. Siedział na prawym siedzeniu z przodu, obok kierowcy i milczał. Milczał, bo myślał. Natomiast wiercący się z tyłu Januszek gadał bez przerwy i wyłącznie na temat tego, jakie on teraz ciasta i ciasteczka będzie piekł na użytek wszystkich w domu. Julka, podobnie jak Darek, nie mówiła prawie nic.

Ilonka, z fasonem prowadząca swojego jeepa, wreszcie doznała satysfakcji. Okazało się, że tylko pozornie jej ukochanym samochodem nikt się nie zainteresował. Romek Walmus, Rysio Tuliński i Wojtek Włochal tak manewrowali przy wsiadaniu, żeby znaleźć się właśnie w jeepie i wprawdzie początkowo walczyli trochę z nieśmiałością, jednak w okolicach Babigoszczy ostatecznie stracili opory i zagadnęli właścicielkę imponującego automobilu o jakiś drobiazg. Właścicielka odpowiedziała niby od niechcenia, ale im się już oczy świeciły, więc dialog nabrał rozpędu – kiedy mijali Parłówko, trzej chłopcy mówili niemal bez przerwy, a Ilonka też mówiła bez przerwy, jednocześnie odpowiadając na pytania i słuchając kolejnych. Całej czwórce taki sposób prowadzenia konwersacji najzupełniej odpowiadał.

Kiedy trzy samochody zajechały na podjazd domu na klifie, o Cycku i Mycku Płaskojciach nie myślał już nikt.

Przypomniała sobie o nich Zosia, kiedy wiele godzin później całe towarzystwo, nie wyłączając Azora, poszło spać w przydzielonych pokojach, a ona sama usiadła przy oknie z widokiem na rozgwieżdżoną noc nad zalewem (Adam, który teoretycznie powinien znajdować się w tej samej sypialni, ułożył się wygodnie na kanapie w małym „małżeńskim” saloniku i lekko pochrapywał). Przypuszczała, że bracia tam, w Szczecinie, w cholernych „Magnoliach”, w pokoju, w którym nie ma już Grzesia ani Żaby, nie śpią, tylko płaczą.

Ponieważ nic nie mogła na to poradzić, więc sama też się rozpłakała. Trochę ze smutku, a przede wszystkim z bezsilności.

Nienawidziła sytuacji, z których nie potrafiła znaleźć dobrego wyjścia.

Ciotka Lena była nieco rozczarowana. Wydawało jej się, że z chwilą przybycia chłopców dom natychmiast zacznie żyć nowym życiem, jakimś szalenie intensywnym, że wszędzie rozbrzmiewać będą śmiechy i okrzyki – tymczasem nic takiego się nie działo. Chłopcy pomału zagospodarowywali pokoje, Alan prowadził długie rozmowy z Azorem, któremu tłumaczył, że owszem, może, a nawet powinien skorzystać z kocyka w misie, Januszek zagłębiał się w grubą książkę kucharską, którą znalazł na półce, Julka grzebała w pudle z ozdobami na choinkę, Adolfik zaś, nie do końca przekonany, że nie ma już powrotu do domu dziecka „Magnolie”, siedział w kącie za kanapą w dużym salonie na dole i wodził oczyma za ukochaną panią Zosią. Pani Zosia buszowała w widocznych doskonale z salonu kredensach, robiąc przegląd naczyń kuchennych i stołowych, i powątpiewająco kręcąc głową.

– O jednym zapomnieliśmy – powiedziała do Adama, który właśnie wszedł do domu i otrząsał czarne włosy z płatków śniegu. – Mamy za mało talerzy, kubków i tej całej reszty. Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym, kiedy kupowaliśmy te całe zapasy żarcia? Adam, masz jeszcze jakieś rezerwy, żeby kupić coś z przeceny?

Adam pomyślał chwilę i kiwnął głową. Zostało jeszcze trochę z tego, co pożyczyła mu matka (dobroczynne damy nie dały się namówić na dotacje, tłumacząc, że wszystko co miały, wydały na „Magnolie” i chwilowo nie dysponują żadnymi luźnymi funduszami; luźne fundusze znajdą najwcześniej w lutym po karnawałowym balu charytatywnym, chociaż też niekoniecznie, bo wtedy będą zbierać na tomograf dla szpitala). Na początku stycznia ciotka Lena spodziewała się kolejnych niewielkich pieniędzy za podręcznik żeglarski Bianki Grzybowskiej, więc można było teraz parę groszy wydać.

– Zosiu, jest coś jeszcze. – Spojrzał na Adolfa wystawiającego uszy zza kanapy i westchnął. – Adek, dałbyś radę pozamiatać śnieg sprzed drzwi? Tam Darek odśnieża podjazd, fajnie byłoby mu pomóc. On ci da miotłę, dobrze?

Adolf wylazł na światło dzienne z rezygnacją. Nie było mu specjalnie w smak spuszczanie Zosi z miłujących oczu, ale czuł respekt przed Adamem. Zdjął kurtkę z wieszaka i włożył buty (cała sień zastawiona teraz była butami, trzeba jak najszybciej zlecić panu Joskowi sporządzenie jakiejś odpowiednio dużej szafki na obuwie). Wyszedł, powłócząc nogami i niechętnie zgłosił Darkowi gotowość do pomocy.

– A coś ty taki zdechły? – zapytał go Darek, patrząc na niego z góry. – Wcale ci się nie chce robić tak naprawdę, co?

– A bo nie wiem, cy potrafię – zaskomlał Adolfik. Wprawdzie Darek nic złego mu jeszcze nie zrobił, ale swoją posturą niepokojąco przypominał upiornego Maślankę. Wcale nie wiadomo, czy w pewnym momencie nie zechce mu zdrowo dołożyć.

Na razie jakby nie chciał.

– No to bierz miotłę i zmiataj. Trochę ruchu dobrze ci zrobi. Tam zgarniaj śnieg, na tamtą stronę. No, czego jesteś taki wystraszony?

– Nie, ja nie…

– Nie przejmuj się. Dobrze jest, mały. Dasz radę z tą miotłą?

– No.

Adolfik westchnął, ujął miotłę w dłonie i zmierzył się z naturą. Zmiatanie śniegu wydało mu się początkowo po prostu niemożliwie ciężkie, ale po trzech machnięciach miotłą zmienił zdanie. Nie było tak źle. Po jedenastym machnięciu został przez naturę nagrodzony. Coś kazało mu podnieść głowę. Podniósł ją więc i zobaczył sarnę na skraju lasu. Nie więcej niż sto metrów od miejsca, gdzie sam stał. Ona też stała jak przymurowana, nawet uszami nie zastrzygła. Była nieprawdopodobnie piękna. Adofik stał i podziwiał, i zastanawiał się, dość mętnie, jak to on, czy przypadkiem sarna nie pokazała się pod lasem po to, żeby mu coś ważnego powiedzieć. Ostatecznie nic nie powiedziała, tylko odwróciła się spokojnie i odeszła.

– Fajna, nie? – Okazało się, że Darek też ją widział. – Ona tu chyba mieszka w tym lesie. Wcale się nas nie bała.

Tak, Adolfowi też się wydawało, że ona się nie boi.

Może w takim razie on też mógłby ostatecznie przestać się bać?

Podczas kiedy Adolf przyglądał się sarnie, Zosia i Adam zastanawiali się, skąd, do licha, wziąć dla wszystkich prezenty pod choinkę. W szale załatwiania spraw związanych z powstaniem domu, zapomnieli zupełnie o tym szczególe. Przed chwilą właśnie uznali, że to ważny szczegół. Pod pierwszą choinką rodzinną powinny się znaleźć prezenty.

– Boże, a choinka?

– Choinka będzie, przywiezie pan Josek i oprawi – wtrąciła Lena, która właśnie weszła do salonu. – A po prezenty musicie jechać do miasta. Do Wolina albo do Świnoujścia. Chłopcy chyba mogą zostać ze mną na parę godzin? Ja z Julką i Januszkiem zrobimy im jakiś obiad, a wy jedźcie. I tak trzeba kupić trochę talerzy. Patrzcie, że też ja nie pomyślałam o talerzach!

– Ja nie wiem, czy oni mogą zostać tylko z ciocią… Adam, jak to właściwie jest? Czy któreś z nas musi zawsze być w domu?

– Bez przesady. To nie są niemowlęta. Kurczę, tak naprawdę sam nie wiem. A w ogóle to gdzie się kupuje talerze?

– W Świnoujściu i Wolinie nie mam pojęcia. W Szczecinie prędzej. Ty, słuchaj, jak wczoraj wyjeżdżaliśmy, to widziałam taki wielki billboard o świątecznej przecenie i chyba tam były namalowane jakieś talerze. Artykuły gospodarstwa domowego. Za grosze. Tylko czy to nie za długo potrwa?

– Parę godzin. Nie, Zośka, nie możemy dać się zwariować. Tatuś i mamusia wyjeżdżają na zakupy, a dzieci starsze opiekują się dziećmi młodszymi. Wołam wszystkich, robimy odprawę i spadamy. Gdzie Darek?

– No przecież odśnieżają. On i Adolfik!

– Racja. Pójdę po nich, a ty wołaj resztę.

Po trzech minutach w salonie zebrała się cała liczna gromadka.

– Słuchajcie mnie uważnie, chłopcy i ty, dziewczynko – zaczął Adam. – Okazuje się, że z panią Zosią… kurczaki, chyba z ciocią Zosią? Zośka, zanim pojedziemy, musimy ustalić, jak właściwie teraz się do siebie zwracamy!

– Ciekawa jestem, o czym jeszcze zapomnieliśmy – zaśmiała się Zosia. – Może niech oni sami zdecydują, co? Kto tam pierwszy z brzegu, Alan? Jak chcesz do nas mówić?

– A jak mogę? – spytał ostrożnie Alan.

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название