Dom Na Klifie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dom Na Klifie, Szwaja Monika-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dom Na Klifie
Название: Dom Na Klifie
Автор: Szwaja Monika
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 354
Читать онлайн

Dom Na Klifie читать книгу онлайн

Dom Na Klifie - читать бесплатно онлайн , автор Szwaja Monika

W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On J?), potem si? zakochuj?, co? im przeszkadza, ale w ko?cu odbywa si? wesele i "?yj? d?ugo i szcz??liwie". W "Domu na klifie" zawarcie ma??e?stwa jest potrzebne ze wzgl?d?w praktycznych: m?oda kobieta chce za?o?y? rodzinny dom dziecka, a do tego musi mie? m??a. Kandydatem staje si? sympatyczny prawie czterdziestolatek, z wykszta?cenia psycholog, kt?ry do tej pory nie uprawia? ?adnego zawodu d?u?ej ni? trzy lata. Poznajemy go jako dziennikarza szczeci?skiej telewizji. Czy jest co?, co mo?e po??czy? tych dwoje? Czy ma??e?stwo zawarte w konkretnym celu, jak sp??ka handlowa, ma sens? Czy rodzinny dom dziecka Zosi i Adama w og?le powstanie… i czy zdo?a przetrwa??

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Władza rodzicielska jest rzeczą świętą – powiedziała bardzo z siebie zadowolona Arleta do słuchawki. – Pani się może wydaje, że pani zdanie jest najważniejsze na świecie. Pani w ogóle się za dużo wydaje. Cyryl i Metody pozostaną tam, gdzie są, bo ja wiem, że tam im będzie najlepiej. I bardzo dobrze, że pani się stamtąd wynosi, bo nie uważam, żeby pani była odpowiednią osobą do opiekowania się dziećmi. To nie są łatwe dzieci i trzeba mieć kwafi… kwalifikacje, a kwafi… kwalifikacje to wcale nie to samo, że się zjadło wszystkie rozumy, jak pani. No. Rozumiemy się?

Zosia przez wzgląd na Cycka i Mycka policzyła w myślach do dziesięciu, wywołała na twarz promienny uśmiech (taki uśmiech słychać w telefonie) i przemówiła głosem słodkim jak landrynka:

– Pani Arleto, proszę, niech pani nie podejmuje pochopnej decyzji. Tam, gdzie będziemy mieszkać, są o wiele lepsze warunki niż w „Magnoliach”…

– Proszę pani, pani Czerwonka. Lepsze warunki do wychowania moich chłopców to będą tam, gdzie pani nie będzie. Ja nie wiem, czemu pani tak na nich zależy. Proszę pani, gdybym nie czuła się zobowiązana wobec pani dyrektor Hajnrychowej, to bym zgłosiła gdzie trzeba podejrzenie o pedofilię. Tak to się nazywa, co? Pedofilia?

Zosia zgrzytnęła, ale się opanowała.

– Pedofilia to jest zboczenie. Nie jestem zboczona, mam świeżutkie opinie psychiatrów i wszystkich świętych od dawania licencji na prowadzenie takiego domu. Słyszy pani, pani Arleto? Mam świadectwo lekarskie. Mąż też ma.

– Za pieniądze można mieć wszystkie świadectwa na świecie, pani Czerwonkowa. I niech mi pani nie zawraca głowy, nie mam czasu i nie mam przyjemności z panią rozmawiać.

– Jest pani pewna, że się nie rozmyśli?

– No, raczej. Do widzenia, a właściwie żegnam się z panią. Kamień mi spadnie z serca, bo powiem pani jeszcze, że nie byłam spokojna o Cyryla i Metodego. Teraz wreszcie zasnę spokojnie. Rozłanczam się, pani Czerwonkowa!

To rzekłszy, istotnie się rozłączyła. Zosia, od jakiegoś czasu purpurowa, rzuciła słuchawkę na tapczan, rzuciła bardzo grubym słowem, walnęła pięścią w ścianę i rozpłakała się serdecznie.

Myśl o pozostawieniu Cycka i Mycka na opiece Stasia Jończyka, starego prymitywa, chama i brutala, napełniała ją rozpaczą. No i jak ona im to powie? Jak im powie?

– Co ty mówisz, Zośka, bliźniaków nam nie chcą dać?

– Ta ich cholerna mać – bladź… Jezu, Adam, przepraszam, że ja tak przeklinam, ale nie mogę, no nie mogę wytrzymać, jak sobie pomyślę, że oni tam zostaną sami, bez grupy, wszyscy chłopcy się nimi tak trochę opiekowali, oni są jeszcze tacy mali…

– Nie płacz. Proszę, nie płacz. – Adam odruchowo przytulił zapłakaną znowu Zosię do piersi, a ona objęła go w pasie i rozryczała się na dobre. – Nie płacz, będziemy o nich walczyć. Nie wiem jak, ale coś wymyślę. Kolegów z redakcji zaangażuję, w zęby komuś dam, przekupię. Ta mać da się przekupić?

– Nie wiem, pewnie tak…

– No to nie becz już, nie trzeba. Zaradzimy. Bo ci oczy spuchną…

– Już mi pewnie spuchły. – Zosia z niejakim trudem oderwała się od niego. – Nie patrz na mnie lepiej teraz, pójdę na chwilę do łazienki, a ty się rozgość, zrób sobie herbaty, mnie też możesz. Albo kawy, jeśli wolisz. Za dziesięć minut będę gotowa.

Krokiem stuletniej staruszki poczłapała w stronę miniaturowej łazienki, a Adam zabrał się do robienia kawy w miniaturowej kuchence. Przyjechał do „Magnolii”, żeby zabrać Zosię do Lubina – czas było zacząć konkretne rozplanowywanie domu w związku z jego nowym przeznaczeniem. No i potem remont. Na razie Adam nie wiedział jeszcze, skąd weźmie na ten remont fundusze, ale z właściwą sobie beztroską uznał, że skądś je w porę wytrzaśnie. Może naciągnie gminę, może starostwo, może własną matkę. Sam, niestety, nie dysponował potrzebną sumą. Nie miał pojęcia, jaka ona będzie, ta suma, ale ponieważ nie dysponował żadną, więc było mu wszystko jedno. Sprawą na dziś był projekt, potem trzeba się zająć bliźniakami.

Czyżby zdążył się do nich przywiązać? W ciągu dwóch dni, kiedy hasali po domu na klifie?

No, to by znaczyło, że sam siebie nie zna do końca. Może nie zjadł sam z sobą tej beczki soli, co to ją trzeba…

– Zosiu – zawołał w kierunku łazienki. – A co z Adolfikiem?

Wyszła z łazienki, roztaczając wokół siebie świeży zapach. Jego dotychczasowe panie pachniały raczej zmysłowo i orientalnie, taki już miał gust. Ale to, czym pachniała Zosia, też mu się spodobało.

– Z Adolfem nie będzie problemu. Przynajmniej jeśli chodzi o jego ojca, starego gazownika. Rozmawiałam z nim nieoficjalnie, powiedział mi w słowach wytwornych, że właśnie niebawem zacznie nowe życie przy nowej, fascynującej pani, więc Adolfik tylko by mu przeszkadzał w tym nowym życiu. Wiesz, dlaczego on go nie lubi?

– Pojęcia nie mam.

– Bo mu kieliszki ze stołu strącał. Tak mówił, kiedyś słyszałam. I jeszcze mówił, że Adolfik ma za długie ręce. A poza tym jest zdania, że posiadanie dzieci nie jest korzystne dla kogoś, kto posiada umiejętność i zamiar – uważaj, cytuję go dosłownie – i zamiar smakowania życia do końca.

– On się zbliża do końca życia?

– Raczej nie, ma jakieś czterdzieści pięć, ale jest zaawansowanym alkoholikiem, więc kto wie tak naprawdę. To paskudny wałkoń i wszystko na ten temat. Chla wódę i dorabia ideologię. Ciekawe, jaka też jest ta fascynująca pani?

– Pewnie tak samo fascynująca, jak i on. A twoja dyrekcja Adolfa puści? On nie jest z twojej grupy?

– Nie jest. Nie wiem, czy puści, tak naprawdę bałam się z nią rozmawiać na ten temat. Ona go nienawidzi, ale mnie też. Nie mam pojęcia, co zrobić. Zostawię to sobie na ostatnią chwilę, wezmę babę z zaskoczenia. Niech lepiej nie ma czasu na wymyślanie powodów, dla których mi go nie da. Mądrze myślę twoim zdaniem?

– Chyba tak. Masz tu kawę, wypij i pojedziemy, dobrze?

Fundusze na remont znalazły się całkiem niespodziewanie i to jeszcze tego samego dnia.

– Mam nadzieję, Adasiu, a właściwie to nie Adasiu, tylko dzieci moje, oboje, bo i ty, Zosiu – zapętliła się nieco ciotka Lena. – No więc mam nadzieję, że nie chcecie robić remontu żadną firmą? Co? To strasznie podraża koszty.

– Koszty kosztami, kochana ciociu, ale ja się przecież nie znam na budownictwie ani na remontach, potrzebuję kogoś w rodzaju kierownika budowy, żeby pilnował, dysponował i w ogóle.

– I w ogóle to ja popilnuję. A w szczególe to niech ci się nie wydaje, że zatrudnienie kierownika budowy coś ci da. I tak będziesz musiał wszystkiego sam pilnować, z kierownikiem budowy włącznie. I tylko szlag cię z tego powodu trafi dodatkowy. Ja proponuję zatrudnić pana Joska.

– A któż to jest pan Josek?

– Pan Josek to jest tutejszy fachowiec, tutejszy, znaczy z wyspy. Mieszka w Trzciągowie, to jest ta wiocha, przez którą jedziesz, jak skręcasz w lesie, a nie dopiero na krzyżówce…

– No, wiem, gdzie jest Trzciągowo…

– No właśnie. I pan Josek umie wszystko, co się tyczy budowlanki. On jest trochę stary, ale nie bardzo, koło sześćdziesiątki i to on swojego czasu pomagał Biance i Poldziowi w odbudowywaniu tego domu. On wszystko tu zna i wie. Będzie umiał zrobić, co trzeba. Tu instalacji poprawiać nie musisz, tylko malowanie, tapety i tak dalej.

– Trochę bym rozbudowała kuchnię – zauważyła Zosia. – Teraz się tu będzie gotowało na piętnaście osób, nie na dwie.

– Masz rację, dziecko. Pan Josek też tak mówił…

– Aaaa, to ciocia już pana Joska ugadała!

– Ugadałam… wstępnie. To już wam powiem, myśmy tu wszystko obejrzeli i mamy dla was plan całego remontu. Wy się nie dziwcie, przecież ja tu nie mam nic do roboty, więc mnie pchało do czynu.

– Pchało ciocię…

– No, pchało. Jakby co, to możemy od jutra zaczynać. To może ja zadzwonię do pana Joska, niech przyjeżdża, wszystko omówimy konkretnie, z terminami!

– Chwila, cioteczko. Myśmy nie byli przygotowani na konkrety, tylko na wstępne planowanie. Na razie nie mam nawet forsy na ten remont, muszę dopiero zaplanować, ocenić, wiedzieć, jakiej sumy mam szukać…

– Nie musisz szukać żadnej sumy, chłopcze. W każdym razie na remont.

Adam spojrzał uważnie w błyszczące zadowoleniem oczka starszej pani.

– Co ciocia kombinuje?

– Nic nie muszę kombinować. Bianka kombinowała, świeć Panie nad jej duszą. Dwa miesiące temu przyszły tantiemy, czy jak się to nazywa, za ten jej podręcznik żeglarstwa. W funtach, nawiasem mówiąc, za angielskie wydanie. Dużo tego nie jest, ale na materiały i pana Joska wystarczy jak raz w sam raz.

– Przecież te pieniądze miały być dla cioci!

– No i są dla mnie. A ja mogę mieć taką fanaberię, żeby wam postawić pana Joska i remont. Mogę? Co się gapisz, dziecko?

– Naprawdę ciocia nam stawia remont?

– To chyba dobry pomysł, nie? Ty się teraz lepiej, Adasiu, zastanów, skąd weźmiesz tyle łóżek! Szafek. Stolików do odrabiania lekcji. I musicie iść do szkoły, załatwić wszystkim przyjęcie do właściwych klas. Macie jeszcze mnóstwo roboty. Starsi będą jeździć do Międzyzdrojów, bo Cycuś i Mycuś to tu, do podstawówki pójdą. Ja wam powiem, dzieci, ja się doczekać nie mogę, kiedy wszystkich was tu zobaczę…

– Tylko jest jeden problem, ciociu. Cycka i Mycka matka nie chce nam dać.

– Jezus Maria! Dlaczego?! Gdzież im będzie lepiej niż tutaj? Przekonajcie ją jakoś, przywieźcie tu! Ja ją przekonam!

– Ale ona nie chce ze mną w ogóle gadać, ciociu – powiedziała Zosia ponuro.

– Jak to nie chce? Nie kocha własnych dzieci?

– Pewnie, że nie – zaśmiała się gorzko Zosia. – Moich dzieci przeważnie rodzice nie kochają. Przecież w ogóle by nie trafiły do domu dziecka, gdyby były komuś potrzebne.

– No tak, no tak… ale czekaj, dziecko, to u was nie są sieroty?

– Są, owszem, ale w mniejszości. Na cały dom może z siedem sztuk. Reszta ma rodziców albo opiekunów, tylko że im to wisi, tym opiekunom, że dzieci są u nas.

– Mój Boże, mój Boże, nie myślałam, że tak jest. Ten dom bez Cycka i Mycka… wiecie, ja tak naprawdę zawsze chciałam mieć dużo dzieci, ale nie mogliśmy z moim mężem, coś nam nie wychodziło, staraliśmy się całe lata na próżno. A jeszcze wtedy nie było takich chytrych metod probówkowych jak teraz. No, trudno, było, minęło, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ja tylko mam nadzieję, że wy planujecie jakieś własne? Co?

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название