-->

Dom Na Klifie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dom Na Klifie, Szwaja Monika-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dom Na Klifie
Название: Dom Na Klifie
Автор: Szwaja Monika
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 347
Читать онлайн

Dom Na Klifie читать книгу онлайн

Dom Na Klifie - читать бесплатно онлайн , автор Szwaja Monika

W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On J?), potem si? zakochuj?, co? im przeszkadza, ale w ko?cu odbywa si? wesele i "?yj? d?ugo i szcz??liwie". W "Domu na klifie" zawarcie ma??e?stwa jest potrzebne ze wzgl?d?w praktycznych: m?oda kobieta chce za?o?y? rodzinny dom dziecka, a do tego musi mie? m??a. Kandydatem staje si? sympatyczny prawie czterdziestolatek, z wykszta?cenia psycholog, kt?ry do tej pory nie uprawia? ?adnego zawodu d?u?ej ni? trzy lata. Poznajemy go jako dziennikarza szczeci?skiej telewizji. Czy jest co?, co mo?e po??czy? tych dwoje? Czy ma??e?stwo zawarte w konkretnym celu, jak sp??ka handlowa, ma sens? Czy rodzinny dom dziecka Zosi i Adama w og?le powstanie… i czy zdo?a przetrwa??

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Boże jedyny, to ty wtedy w Krakowie nakłamałaś i uciekłaś…

– Ty byś na moim miejscu wydała komunikat, że oświadczyłaś się facetowi, a on twoje oświadczyny odrzucił?

– No, prawda. Ale trzeba było mu się oświadczyć dzień później, fajne koncerty straciłaś.

– Nie miałam głowy do koncertów, Haneczka, coś ty… Ja wtedy o mało nie umarłam ze wstydu.

– To przecież mówię, było poczekać jeden dzień. Ty się w nim naprawdę wcale nie kochasz, czy tylko tak szklisz koleżance?

– Trochę naprawdę, a trochę chyba szklę. Ale bardziej naprawdę. Nie, nie wiem. Tak czy inaczej, dla niego to jest tylko układ handlowy, no, może nie handlowy, tylko taki… życiowy. Nie będę mu się przecież narzucać. On mnie na pewno lubi, bo inaczej by się w to nie pchał, ale faktem jest, że beze mnie nie dostałby tego domu.

– Nie będzie przecież w tym domu spoczywał na laurach! Jak na moje wyczucie, pakujecie się w niezły kocioł. A co ty jesteś taka zajadła na te dzieci? Nie możesz sobie wymyślić innej fuchy?

– Mogem, ale nie chcem. Powołanie mnie pcha, czy jak tam się to nazywa.

– Natręctwo…

– Myślisz, że to nerwicowe?

– A może niespełnienie? Z facetami ci nie wyszło i dobrowolnie pchasz się w kamieniołomy, żeby sobie zrekompensować?… Przepraszam, że ja tak dosłownie…

– Nic nie szkodzi. Możliwe, że masz rację, chociaż chyba nie do końca. Boże, ostatnio trudno mi wytrzymać samej z sobą. Dzieci coś zauważyły i mówią, że ciocia to chyba ma kłopoty. Powiedziałam im, że mam kłopoty egzystencjalne, nie zrozumiały i dały spokój. Twoim zdaniem jak ja się powinnam ubrać na ten ślub?

Ślub odbył się piątego czerwca w Urzędzie Stanu Cywilnego w Międzyzdrojach właściwie bezproblemowo. Zosia zawiadomiła swoich rodziców, ale, zgodnie z jej przewidywaniami, przysłali tylko list z życzeniami szczęścia. Z listu biło przekonanie, że żadnego szczęścia osiągniętego dzięki postępowaniu wbrew woli ojca i matki nie będzie i być nie może, a nawet byłoby niesłuszne, gdyby było. Zosia list przeczytała, podarła, wyrzuciła do kosza i tylko trochę zrobiło jej się przykro.

Gdyby Haneczka ze swoim zacięciem psychologa amatora to widziała, orzekłaby zapewne, że tu właśnie leży prawdziwa przyczyna Zosinej pasji do wychowywania cudzych dzieci. Skoro właśni rodzice jej się nie udali, to ciągnie ją do pracy z dziećmi, którym się rodzice nie udali o wiele bardziej.

Haneczka jednak przy tej scenie obecna nie była, dojechała dopiero na ślub. Zosia zaprosiła ją na wszelki wypadek, żeby mieć komu popłakać na ramieniu wieczorem.

Rodzice Adama zastanawiali się przez chwilę, jechać czy nie jechać, ostatecznie doszli do wniosku, że mogą nie mieć więcej takiej okazji… Izabela nawet uroniła kilka najprawdziwszych łez, kiedy Adam spokojnie krzywoprzysięgał przed urzędnikiem państwowym.

– Nie powiesz mi, Kostek, że to nie jest krzywoprzysięstwo – wyszeptała do męża, który o wiele lepiej maskował swoje prawdziwe uczucia i uśmiechał się łagodnie, chociaż w głębi duszy uważał, że Adam wiele traci, żeniąc się dla picu. Nie był też specjalnie pewien, czy jego kapryśny syn wytrzyma w postanowieniu bycia zawodowym ojcem wielodzietnej rodziny, bał się też trochę, że może kiedyś Adam skrzywdzi tę sympatyczną Zosię. A to by już było fatalne. Ta dziewczyna zasługuje na wszystko, co najlepsze, tak mu mówiło jego wyczucie ludzkiej natury. No a poza tym jest bardzo atrakcyjna, tak mu mówiła jego własna, męska natura. Oczywiście absolutnie nie trzyma obowiązujących standardów wagowych, ale obecnie obowiązujące standardy są idiotyczne. Ciekawe, czy Adam o tym wie? Do tej pory prowadzał się z panienkami i paniami w typie zdecydowanie anorektycznym. Młody osioł. Prawdę mówiąc, nie taki znowu młody, trzydzieści osiem lat… chyba. Konstanty nie miał głowy do cyfr. Izabela miała.

Na użytek trzech kapitanów, a właściwie czworga, skoro doliczymy Lenę, jednego mecenasa i jednego urzędnika państwowego oraz Haneczki (państwo Grzybowscy nie wiedzieli, czy jest wtajemniczona) odbyło się teraz małe przedstawienie pod tytułem „wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia”, z kwiatami i szampanem, po czym całe towarzystwo kilkoma samochodami udało się do Lubina, aby w domu na klifie spożyć weselny obiad przygotowany wspólnie przez starą ciotkę i pannę młodą oraz jej przyjaciółkę. Lena stanęła na wysokości zadania, zwłaszcza że odkąd zamieszkała w domu Bianki, miewała z Adamem dość częste kontakty – jeśli oczywiście był akurat w kraju – i pokochała go jak własnego syna. To znaczy – gdyby miała własnego syna. Być może dlatego, kiedy już przyjezdne towarzystwo wyjechało, odpracowawszy sumiennie wszystkie toasty i okrzyki, a państwo młodzi udali się na pięterko – starsza pani poczuła nadzwyczajne wzruszenie – oto noc poślubna kochanego Adasia i tej miłej Zosieńki, mój Boże, jakie to piękne, jakie urocze, chociaż na pewno już sypiają ze sobą od dawna, teraz taki zwyczaj, ale mimo wszystko… ona sama z nieboszczykiem Stefankiem też nie byli bez grzechu, a jednak ta noc po ślubie… no po prostu dobra ciocia Lena omal się nie popłakała!

Cóż, nie miała prawa wiedzieć, że świeżuteńko poślubieni małżonkowie rozeszli się do dwóch różnych pokoi i wprawdzie nie śpią sami, ale z Zosią jest jej przyjaciółka Haneczka, a Adamowi wiernie dotrzymuje towarzystwa sapiący przez nos Azor…

Następne miesiące oznaczały dla Zosi i Adama nieustanną bieganinę po urzędach, składanie różnych podań, zaświadczeń, potulne poddawanie się urzędniczym przesłuchaniom i badaniom psychologicznym – a wszędzie, ku ich zdumieniu, traktowano ich jak natrętów i nikt nie zamierzał rzucać im pod nogi czerwonego dywanu. W miarę sympatycznie znieśli oboje trzytygodniowe przeszkolenie w ośrodku adopcyjnym, aczkolwiek w pewnym momencie Adam miał już dosyć zapewniania o nienaruszalności swojego postanowienia co do założenia rodzinnego domu dziecka, jak również o tym, że nie jest świnią i nie zrezygnuje znienacka z fuchy, wyrzucając dzieci na bruk. Kiedy Zosia, która nieźle zdążyła go poznać w trakcie tych wspólnych szkoleń i załatwiań, zauważała, iż zaczyna mu latać szczęka, kopała go delikatnie pod stołem, a gdy brakowało stołu, kładła mu rękę na ramieniu. Szczęka przestawała latać, a Zosia zastanawiała się, czy to wpływ jej kojącej osobowości, czy Adam sam z siebie umie się miarkować, trzeba mu tylko przypomnieć.

Adam w zasadzie umiał się miarkować, ale z czasem zauważył, że owe delikatne przypomnienia ze strony Zosi sprawiają mu przyjemność. W ogóle przebywanie w towarzystwie Zosi sprawiało mu coraz większą przyjemność, aczkolwiek nie w sensie męsko – damskim, w tym sensie bowiem wciąż był zwolennikiem opcji anorektycznej i to chwilowo wyłącznie w teorii. Praktykę na razie zarzucił, zaabsorbowany łączeniem pracy dziennikarskiej z tym całym bałaganem mającym go doprowadzić do całkowitego przewartościowania dotychczasowego życia lekkoducha.

Czasami zastanawiał się, czy na pewno dobrze robi, zrywając z przyjemnym życiem lekkoducha, ale, jak sam siebie przekonywał – klamka zapadła, nie można całe życie być chłopcem, trzeba coś po sobie zostawić, a poza tym Zosia już nazywała się Grzybowska…

W „Magnoliach” nikt (oprócz Henia Krapsza) o tym nie wiedział – Zosia twardo postanowiła ogłosić epokowy fakt zamążpójścia i jeszcze bardziej epokowy – projektu nowego domu dziecka – dopiero kiedy będzie musiała donieść do stosownych urzędów opinię z zakładu pracy.

W końcu jednak tej opinii od niej zażądano.

Umówiła się z panią Hajnrych – Zombiszewską w dniu, kiedy nie pracowała, a grupą zajmował się Stasio Jończyk. Nie chciała, żeby jej dyrektorka wymawiała, że traci służbowy czas na prywatne sprawy.

Aldona odczuwała tego dnia wyjątkowe niezadowolenie z życia. Powodem tego stanu było świadectwo ukończenia czwartej klasy Adolfa Sety, które to świadectwo obrzydliwy Adolf przyniósł dzisiaj ze szkoły. Świadectwo też było obrzydliwe i nie zawierało ani jednej pały, i tylko dwie dwójki, spokojnie więc promowało Adolfa do klasy piątej… a taką miała nadzieję, że paskudny szczeniak okaże się kompletnym głąbem i będzie go można oddać do szkoły specjalnej, a najlepiej do ośrodka dla dzieci upośledzonych. Żeby już znikł jej wreszcie z oczu, nie przypominał obrzydliwego epizodu z panem Zombiszewskim odchodzącym w siną dal w ramionach tej tirówki Setowej i jeszcze obrzydliwszego epizodu z niedoszłym zabójstwem (jakim cudem obrzydliwa Czerwonka przekonała wtedy psychiatrów i psychologów, że paskudztwo jest normalne, nie mieściło jej się w głowie)… Gdyby Adolfik został wtedy w jej grupie, nie miałby dzisiaj takiego świadectwa, o nie.

Ktoś energicznie zapukał do drzwi dyrektorskiego gabinetu.

Obrzydliwa Czerwonka.

– Dzień dobry, pani dyrektor, można?

– Dzień dobry, pani Czerwonka. Skoro pani już jest…

– Jestem. Postaram się nie zająć pani wiele czasu, ale mam ważne sprawy.

Aldona uśmiechnęła się kwaśno.

– Może pani sobie tego nie wyobraża, pani Czerwonka, ale ja też mam ważne sprawy. O co chodzi?

– Po pierwsze, jeśli pani nadal chce zwracać się do mnie po nazwisku, to teraz nazywam się Grzybowska.

– Zmieniła pani? Wcale się nie dziwię. Czerwonka było wyjątkowo bez sensu. Ale dla mnie pani zawsze będzie Czerwonką, pani Czerwonka. Siła przyzwyczajenia.

– Rozumiem. Już niedługo będę dla pani Czerwonką, pani Zombiszewska. I w ogóle czymkolwiek. Zamierzam zmienić pracę. Potrzebna mi jest pani opinia. Czy mogę na nią liczyć w ciągu trzech dni?

– Coś takiego. A gdzież to pani zamierza się zatrudnić, jeśli wolno wiedzieć?

– Wolno, oczywiście. Zakładamy z mężem rodzinny dom dziecka.

– Z mężem?! A od kiedy ma pani męża?

– Od jakiegoś czasu. Dlatego właśnie teraz nazywam się inaczej, pani dyrektor. Poza tym bez męża nie mogłabym tego zrobić, jak pani wie, rodzinny dom dziecka może założyć rodzina. Chyba mogę też pani zdradzić, że zamierzam zabrać do tego domu całą moją grupę.

– Pani zwariowała, pani Czerwonka.

– Niestety, pani dyrektor, nie zwariowałam. Całą grupę plus Julkę Korn, bo nie wyobrażam sobie, że Januszek zostanie bez niej.

– To się jeszcze okaże!

– Czy widzi pani jakieś przeciwwskazania?

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 62 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название