-->

Maszenka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Maszenka, Nabokov Vladimir-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Maszenka
Название: Maszenka
Автор: Nabokov Vladimir
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 264
Читать онлайн

Maszenka читать книгу онлайн

Maszenka - читать бесплатно онлайн , автор Nabokov Vladimir

"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

5

Tego wieczoru do Antoniego Siergiejewicza przyszedł gość. Był to starszy pan o żółtawych wąsach, przystrzyżonych z angielska, poważny, ubrany bardzo schludnie, w surducie i sztuczkowych spodniach. Gdy Ganin wszedł, Podtiagin częstował go właśnie bulionem z maggi. Powietrze było błękitne od dymu z papierosów.

– Pan Ganin, pan Kunicyn. – I Antoni Siergiejewicz, pobłyskując szkłami pince-nez i posapując, miękką dłonią wtłoczył Ganina w fotel.

– To jest, panie Lwie, mój dawny kolega szkolny, kiedyś pisał dla mnie ściągawki.

Kunicyn odsłonił zęby w uśmiechu.

– Zdarzało się – przytaknął niskim, modulowanym głosem. – Czy mogę, panie Antoni, zapytać o godzinę?

– Ależ godzina jest doprawdy dziecinna, możemy jeszcze posiedzieć.

Kunicyn wstał obciągając kamizelkę.

– Małżonka czeka na mnie, nie mogę.

– Wobec tego nie śmiem zatrzymywać – rozłożył ręce Antoni Siergiejewicz i z ukosa, przez pince-nez, popatrzył na gościa. – Proszę przekazać ukłony żonie. Nie mam zaszczytu jej znać, ale proszę przekazać.

– Dziękuję – powiedział Kunicyn. – Bardzo mi miło. Życzę wszystkiego dobrego. Płaszcz, zdaje się, zostawiłem w przedpokoju.

– Odprowadzę pana – rzekł Podtiagin. – Przepraszam bardzo, panie Lwie, zaraz wrócę.

Zostawszy sam, Ganin rozsiadł się wygodnie w starym zielonym fotelu i uśmiechnął się w zamyśleniu. Wstąpił do starego poety dlatego, że był to chyba jedyny człowiek zdolny zrozumieć jego wzruszenie. Chciał mu opowiedzieć o wielu sprawach – o zachodach słońca nad rosyjską szosą, o brzozowych zagajnikach. W oprawnych kompletach starych czasopism “Wsiemirnaja Illustracyja" i “Żywopisnoje Obozrienije" pojawiały się pod winietami właśnie wiersze Podtiagina. Podtiagin wrócił, ponuro kręcąc głową.

– Obraził mnie – powiedział siadając przy stole i bębniąc palcami. – Bardzo mnie obraził…

– O co chodzi? – uśmiechnął się Ganin.

Antoni Siergiejewicz zdjął pince-nez i przetarł je skrajem obrusa.

– On mną gardzi, ot co. Wie pan, co mi niedawno powiedział? Spojrzał z takim zimnym uśmieszkiem. Pan, powiada, pisał sobie wiersze, a ja ich nie czytałem. A gdybym czytał, traciłbym czas przeznaczony na pracę. To mi właśnie powiedział, panie Lwie; pytam pana, czy to rozsądne.

– A kto to w ogóle jest? – zapytał Ganin.

– Diabli go wiedzą. Robi pieniądze. Ech… To, widzi pan, człowiek…

– Cóż w tym obraźliwego, panie Antoni? On ma swoje sprawy, a pan swoje. Przecież pan pewnie też nim gardzi.

– Ach, panie Lwie – powiedział poruszony Podtiagin – czy nie mam racji, że nim gardzę? Przecież nie to jest okropne, ale to, że taki człowiek śmie proponować mi pieniądze…

Rozwarł zaciśniętą dłoń i rzucił na stół zwinięty papierek.

– …to okropne, że je przyjąłem. Proszę, niech pan popatrzy – dwadzieścia marek, żeby je diabli.

Stary zupełnie się rozkleił, poruszał ustami, szczotka pod jego dolną wargą drgała, grube palce bębniły po stole. Potem westchnął z ciężkim przyświstem i pokręcił głową.

– Pietka Kunicyn… A jakże, wszystko pamiętam… Dobrze się drań uczył. Taki był systematyczny, miał zegarek. Podczas lekcji pokazywał na palcach, ile zostało do dzwonka. Ukończył z wyróżnieniem gimnazjum nr l.

– Dziwnie pewno panu o tym wspominać – zauważył w zamyśleniu Ganin. – Dziwnie jest w ogóle wspominać, choćby o tym, co wydarzyło się kilka godzin temu, o codziennych, a przecież niecodziennych drobiazgach.

Podtiagin spojrzał na niego uważnie i łagodnie.

– Co się z panem dzieje, panie Lwie? Twarz panu jakoś pojaśniała. Może się pan znów zakochał? A jeśli już mówimy o dziwności wspominania… Do licha, ładnie się pan uśmiechnął…

– Wstąpiłem do pana nie bez powodu, panie Antoni…

– No proszę, a ja tu pana częstuję Kunicynem. Proszę brać z niego przykład. Jak się pan uczył?

– Tak sobie – uśmiechnął się znowu Ganin. – Czy zna pan szkołę Bałaszowa w Petersburgu? – ciągnął dalej, dostosowując się trochę do tonu Podtiagina, jak się to często zdarza, gdy rozmawiamy ze starcem. – No właśnie. Pamiętam dziedziniec tej szkoły. Graliśmy w piłkę nożną. W łukowej bramie złożone były drwa. Piłka strącała czasem polano.

– Myśmy częściej grali w palanta i w rozbójników – powiedział Podtiagin. – Tak przeminęło życie – dodał niespodzianie.

– A ja, panie Antoni, wspominałem dziś stare pisma, w których były pańskie wiersze. I brzozowe gaje.

– Doprawdy, pamięta je pan? – z łagodną ironią zwrócił się do niego starzec. – Głupia ja, głupia – przecież przez te brzozy przegapiłem całe swoje życie, całą Rosję. Teraz, Bogu dzięki, nie piszę wierszy. Basta. Wstyd nawet wpisywać do papierów: “poeta". Dziś zresztą znowu nic nie zrozumiałem. Aż się urzędnik obruszył. Jutro znów tam pojadę.

– W szkole, w ostatnich klasach, koledzy myśleli, że mam kochankę, i to jeszcze jaką: prawdziwą damę. Szanowali mnie za to. Nie zaprzeczałem, bo sam rozpuściłem tę plotkę.

– Tak, tak – kiwał głową Podtiagin. – Jest w panu jakaś chytrość, Lowuszka… To dobrze…

– A w gruncie rzeczy byłem tak czysty, że aż śmiech bierze. I wcale przez to nie cierpiałem. Byłem z tego dumny niby ze szczególnej tajemnicy, a innym wydawałem się bardzo doświadczony. Nie byłem, co prawda, wstydliwy ani nieśmiały. Ot, żyłem sobie po prostu bardzo wygodnie i czekałem. A moi koledzy, którzy używali najgorszych słów i którym dech zapierało przy słowie “kobieta", byli wszyscy pryszczaci, brudni, ręce im się pociły. Gardziłem nimi za te pryszcze. Oni tak obrzydliwie kłamali o swoich miłosnych sprawach.

– Nie będę ukrywał przed panem – powiedział matowym głosem Podtiagin – że zacząłem z pokojówką. Była cudowna, cicha, szarooka. Miała na imię Głasza. Takie to były sprawy.

– Nie, ja czekałem – cicho powiedział Ganin. – Od trzynastego do szesnastego roku życia, to znaczy przez trzy lata. Kiedy miałem trzynaście lat, bawiliśmy się raz w chowanego i znalazłem się ze swoim rówieśnikiem w szafie z ubraniami. Opowiedział mi po ciemku, że na świecie istnieją cudowne kobiety, które pozwalają rozbierać się za pieniądze. Nie usłyszałem dokładnie, jak je nazwał, zdawało mi się, że “prinstytutka". Połączenie princessy i instytutki *. Dlatego, kiedy o nich myślałem, wydawały mi się takie cudowne, takie tajemnicze. Wkrótce, rzecz jasna, zrozumiałem, że się omyliłem, bo te kobiety, które rozkołysanym krokiem przechadzały się po Newskim, i nas, gimnazjalistów, nazywały “szczawikami", wcale mnie nie pociągały. No i po trzech latach takiej dumy i niewinności doczekałem się. To się stało latem, w naszej wsi…

– Tak, tak – powiedział Podtiagin. – Rozumiem to wszystko. Tyle że to trochę nudne. Szesnaście lat, zagajnik, miłość…

Ganin spojrzał na niego z zaciekawieniem.

– Cóż może być lepszego, panie Antoni?

– Nie wiem, niech mnie pan nie pyta, mój drogi. Wyjałowiłem życie poezją, a teraz za późno, żeby zaczynać je od nowa. Myślę tylko, że ostatecznie lepiej być sangwinikiem, człowiekiem działania – a jeśli już się bawić, to tak, żeby lustra trzaskały.

– To się też zdarzało – uśmiechnął się Ganin.

Podtiagin zamyślił się chwilę.

– Mówił pan o rosyjskiej wsi, panie Lwie. Pan ją pewnie znowu kiedyś zobaczy. A ja złożę kości tutaj. Albo w Paryżu. Całkiem się dziś rozkleiłem, przepraszam pana.

Obaj zamilkli. Przejechał pociąg. Parowóz skądś z oddali zawołał rozpaczliwie i niezależnie. W odsłoniętym oknie chłodno granatowiała noc, odbijając abażur lampy i skraj oświetlonego stołu. Podtiagin siedział przygarbiony, z opuszczoną siwą głową, obracając w dłoniach skórzaną papierośnicę. Nikt nie zdołałby zgadnąć, o czym rozmyślał. Czy o bezbarwnie przeminionym życiu, czy też o starości, chorobie, nędzy, które stawały przed nim z posępną oczywistością nocnego widma, czy o paszporcie, Paryżu, czy też po prostu o tym, że we wzorze dywanika dokładnie mieści się czubek buta, że warto by napić się zimnego piwa, że gość zasiedział się i nie wychodzi – Bóg to raczy wiedzieć; Ganin jednak, spoglądając na jego dużą, pochyloną głowę, na starczy meszek w uszach, na ramiona, zgarbione od literackich utrudzeń, poczuł nagle taki smutek, że stracił ochotę do opowieści o rosyjskim lecie, o ścieżkach w parku, a zwłaszcza o wczorajszym zdumiewającym zdarzeniu.

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название