-->

Maszenka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Maszenka, Nabokov Vladimir-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Maszenka
Название: Maszenka
Автор: Nabokov Vladimir
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 264
Читать онлайн

Maszenka читать книгу онлайн

Maszenka - читать бесплатно онлайн , автор Nabokov Vladimir

"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Maszeńka, Maszeńka – wyszeptał Ganin. – Maszeńka… – i zaczerpnął powietrza, a potem zamarł, wsłuchując się w bicie serca. Było około trzeciej w nocy, pociągi nie przejeżdżały, wydawało się więc, że dom się zatrzymał. Na krześle, rozrzuciwszy ręce, niczym znieruchomiały w modlitwie człowiek, niewyraźnie bielała w ciemności koszula.

– Maszeńka – powtórzył znów Ganin, usiłując włożyć w te trzy sylaby wszystko, co w nich dawniej śpiewało – wiatr, huczenie słupów telegraficznych, szczęście – i jakiś jeszcze potajemny dźwięk, stanowiący życie tego słowa. Leżał na wznak, wsłuchując się w swoją przeszłość. Nagle za ścianą rozległo się delikatne, bardzo ciche i natrętne: tuu… tu… tu-tu… To Ałfierow myślał o sobocie.

7

Rankiem następnego dnia, w środę, rude łapsko Eriki wsunęło się do pokoju drugiego kwietnia i upuściło na podłogę podłużną kopertę koloru bzu. Na kopercie Ganin rozpoznał bez wzruszenia pochyłe, duże, bardzo równe pismo. Znaczek nalepiony był do góry nogami, w rogu zaś gruby palec Eriki zostawił tłusty ślad. Koperta była mocno uperfumowana i Ganin pomyślał mimochodem, że perfumować list to jakby opryskać perfumami buty po to, by w nich przejść przez ulicę. Wydął policzki, wypuścił powietrze i wsunął nie rozpieczętowany list do kieszeni. Po kilku minutach znów go wyjął, chwilę obracał w dłoniach i rzucił na stół. Potem przeszedł się ze dwa razy po pokoju.

Wszystkie drzwi pensjonatu były otwarte. Odgłosy porannego sprzątania mieszały się z hałasem pociągów, które korzystając z powietrznych zawirowań przetaczały się przez wszystkie pokoje. Ganin, który poranki spędzał w domu, sam zazwyczaj wymiatał śmieci i słał łóżko. Uprzytomnił sobie, że już drugi dzień nie sprzątał pokoju, i wyszedł na korytarz w poszukiwaniu szczotki i ścierki. Pani Lidia z wiadrem w ręku przemknęła koło niego jak mysz i w biegu spytała:

– Czy Erika oddała panu list?

Ganin skinął w milczeniu i wziął szczotkę do podłogi leżącą na dębowym kufrze. W lustrze zobaczył wnętrze pokoju Ałfierowa, którego drzwi otwarte były na oścież. W tej słonecznej głębi – dzień był niezwykle pogodny – skośny stożek rozświetlonego pyłu przechodził przez róg biurka i Ganin z dręczącą wyrazistością wyobraził sobie fotografie, które Ałfierow najpierw mu pokazywał i które z takim wzruszeniem oglądał on sam, gdy przeszkodziła mu Klara. Na tych zdjęciach Maszeńka była dokładnie taka, jaką ją pamiętał, i teraz strach było pomyśleć, że jego przeszłość leży w cudzym biurku.

Odbicie w lustrze zatrzasnęło się: to pani Lidia, przemknąwszy mysimi kroczkami przez korytarz, pchnęła otwarte drzwi.

Ganin ze szczotką w ręku wrócił do swego pokoju. Na stole widniała plama koloru bzu. Przypomniał sobie – jako że myśli wzbudzone przez tę plamę i odbicie biurka w lustrze szybko to skojarzyły – inne, bardzo stare listy, które przechowywał w czarnym portfelu, leżącym na dnie walizki krymskiego browninga.

Zgarnął podłużną kopertę ze stołu, łokciem otworzył szerzej skrzydło okna i silnymi palcami rozerwał list wzdłuż i w szerz, potem jeszcze każdą jego cząstkę, puścił strzępy na wiatr i papierowe śnieżynki pomknęły, lśniące, w słoneczną przepaść. Jeden strzęp frunął na parapet i Ganin przeczytał na nim kilka okaleczonych linijek:

wiście, zdołam Ci

iłość. O tym jed

yś Ty był szczę

Prztyknięciem strącił go z parapetu w przepaść, skąd wiało zapachem węgla, wiosenną przestrzenią i, z ulgą poruszywszy ramionami zabrał się do sprzątania pokoju.

Potem słyszał, jak kolejno wracali na obiad sąsiedzi, jak Ałfierow śmiał się głośno, jak Podtiagin coś mamrotał. Trochę później Erika wyszła na korytarz i ponuro załomotała w gong.

Przy drzwiach jadalni dogonił Klarę, która spojrzała na niego z przestrachem. Uśmiechnął się do niej, i to tak mile i serdecznie, że Klara pomyślała: “Niechby nawet sobie był złodziejem, ale drugiego takiego nie ma." Ganin otworzył drzwi, a ona pochyliła głowę i przeszła obok niego do jadalni. Wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, a pani Lidia, trzymając w drobnej starczej dłoni olbrzymią łyżkę, smętnie nalewała zupę.

Podtiagin znów nic dziś nie załatwił. Starszemu panu rzeczywiście się nie wiodło. Francuzi udzielili mu zgody na wjazd, a Niemcy z jakiegoś powodu nie wypuszczali go. Tymczasem pieniędzy miał akurat tyle, żeby wyjechać, gdyby jednak ta mitręga potrwała jeszcze tydzień, pieniądze rozeszłyby się na życie i o Paryżu wtedy ani marzyć. Jedząc zupę, opowiadał z jakimś smutnym, marudnym humorem, jak go przepędzano z jednego wydziału do drugiego, jak nie był w stanie wyjaśnić, o co mu chodzi, i jak wreszcie skrzyczał go zmęczony i poirytowany urzędnik.

Ganin spojrzał na niego i powiedział:

– Jutro, panie Antoni, pojedziemy tam razem. Mam dość czasu. Pomogę panu dogadać się z nim.

Ganin rzeczywiście dobrze mówił po niemiecku.

– No cóż, dziękuję – odpowiedział Podtiagin i znów, jak wczoraj, spostrzegł, że twarz Ganina promienieje. – Bo to, proszę pana, aż się płakać chce. Znowu stałem w kolejce dwie godziny i wróciłem z niczym. Dziękuję, Lowuszka.

– Moja żona też będzie miała podobne kłopoty… – zaczął Ałfierow. Ganinowi zaś przydarzyło się to, co mu się nigdy nie zdarzało. Poczuł, że nieznośny war powoli zalewa mu twarz, że gorąco łaskocze mu czoło, jakby napił się octu.

Idąc na obiad nie pomyślał o tym, że ci ludzie, cienie jego wygnańczego snu, będą rozmawiać o jego prawdziwym życiu – o Maszeńce. I ze zgrozą, ze wstydem przypomniał sobie, że przedwczoraj, nie wiedząc jeszcze, o kim mówi, sam kpił wraz z innymi z żony Ałfierowa. Dziś też ktoś mógł uśmiechnąć się drwiąco.

– O, ona jest rezolutna – mówił tymczasem Ałfierow. – Nie pozwoli się skrzywdzić. Moja żoneczka nie pozwoli się skrzywdzić.

Kolin i Gornocwietow spojrzeli po sobie porozumiewawczo i zachichotali… Ganin, przygryzając wargi, z opuszczonymi oczyma toczył kulkę z chleba. Naszła go chęć, żeby wstać i odejść, ale się przemógł. Uniósłszy głowę zmusił się, by spojrzeć na Ałfierowa, i spojrzawszy zdumiał się, że Maszeńka mogła wyjść za tego jegomościa z rzadką bródką i świecącym grubym nosem. Myśl, że siedzi obok mężczyzny, który dotykał Maszeńki, zna jej wargi, jej osobliwe słówka, śmiech, ruchy i teraz na nią czeka – myśl ta była okropna, zarazem jednak czuł jakąś przejmującą dumę, wspominając, że to jemu, a nie mężowi, oddała Maszeńka porę swego niepowtarzalnego kwitnienia.

Po obiedzie wyszedł, żeby się przejść, a potem wspiął się na imperiał autobusu. W dole płynęły ulice, po słonecznych lustrach asfaltu rozbiegały się czarne figurki, autobus kołysał się, dudnił – i Ganinowi wydawało się, że przesuwające się przed nim obce miasto to tylko ruchoma fotografia. Potem, wróciwszy do domu, widział, jak Podtiagin puka do pokoju Klary, i Podtiagin też wydał mu się przypadkowym i niepotrzebnym cieniem.

– A ten znów jest w kimś zakochany – kiwnął w stronę drzwi Podtiagin, popijając herbatę u Klary. – Może w pani?

Klara odwróciła się, jej obfite piersi uniosły się i opuściły, nie wierzyła, że to możliwe; lękała się tego, lękała się Ganina, myszkującego w cudzym biurku, ale pytanie Podtiagina sprawiło jej przyjemność.

– Może w pani, Klaruniu? – powtórzył dmuchając na herbatę i z ukosa spoglądając na Klarę przez pince-nez.

– On wczoraj zerwał z Ludmiłą – powiedziała nagle Klara, czując, że Podtiaginowi można powierzyć sekret.

– Tak też sobie myślałem – skinął starszy pan, z przyjemnością pociągając herbatę. – Dlatego tak promienieje. Żegnaj, co stare, witaj, co nowe. Czy słyszała pani, co mi dziś zaproponował? Że jutro pójdzie razem ze mną na policję.

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название