Maszenka
Maszenka читать книгу онлайн
"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Doszedłszy do końca alei, gdzie w ciemnej zieleni iglastych drzew lśniła biała ławka, zawrócił i daleko przed sobą, w prześwicie między lipami, dojrzał pomarańczowy piasek parkowego placyku i połyskujące szyby werandy.
Pielęgniarka odjechała do Petersburga – długo wychylała się z powozu, machała krótką ręką, a wiatr targał jej chustką. Nadeszły teraz radosne, rześkie dni. We dworze było chłodno, na parkiecie leżały płaszcze słońca. A po dwóch tygodniach uganiał już do ogłupienia na rowerze i grał w słupki z synem dojarki. W tydzień później zaś stało się to, na co tak czekał. “Gdzież się to wszystko podziało – westchnął Ganin. – Gdzie jest teraz tamto słońce, słupki, które tak wesoło brzęczały i podskakiwały, mój rower z nisko osadzoną kierownicą i wielką przekładnią?… Istnieje podobno zasada, zgodnie z którą nic nie ginie, nie sposób zniszczyć materii, a więc do tej pory istnieją gdzieś drzazgi od moich kijków i szprychy od roweru. Cały kłopot w tym, że nigdy nie da się ich znowu zespolić w całość. Czytałem o «nieustającym nawrocie»… A jeśli ten skomplikowany pasjans nigdy nie wyjdzie po raz drugi? No właśnie… Czegoś tu w żaden sposób nie potrafię zrozumieć… Czy naprawdę to wszystko umrze razem ze mną? Jestem teraz sam w obcym mieście. Jestem pijany. Łeb mi pęka od koniaku i piwa. Nogi nawłóczyły się, ile mogły. A zaraz przecież może mi pęknąć serce, razem z nim zaś pęknie mój świat… Nie potrafię tego zrozumieć…"
Znalazł się znowu na tym samym skwerze, ale teraz było bardzo zimno, niebo powlokło się pod wieczór bladością omdlenia.
“Zostały cztery dni: środa, czwartek, piątek, sobota. A ja mogę zaraz umrzeć…"
– Trzeba wziąć się w garść – wymamrotał nagle, marszcząc ciemne brwi. – Dosyć tego. Czas do domu.
Na podeście schodów spotkał Ałfierowa, który przygarbiony trochę w swym niezwykle szerokim palcie, wydymając wargi, uważnie wsuwał klucz do zamka windy.
– Idę po gazetę, panie Lwie. Przejdzie się pan ze mną?
– Dziękuję – odpowiedział Ganin i skierował się do pokoju.
Ująwszy jednak klamkę zatrzymał się. Owładnęła nim błyskawiczna pokusa. Usłyszał, jak Ałfierow wsiadł do windy, jak maszyneria ze żmudnym, głuchym łoskotem zjechała w dół i tam zgrzytnęła.
“Wyniósł się… – pomyślał, przygryzając wargi. – Do diabła… zaryzykuję."
Los zrządził, że w pięć minut później Klara zapukała do Ałfierowa, aby zapytać, czy nie ma znaczka pocztowego. W górnej matowej szybie drzwi żółciło się światło, więc pomyślała, że Ałfierow jest u siebie.
– Panie Aleksieju – zaczęła Klara, pukając i jednocześnie ostrożnie otwierając drzwi – czy nie ma pan…
Zdumiona, urwała nagle. Przy biurku stał Ganin i pośpiesznie zasuwał szufladę. Obejrzał się, błysnął zębami, pchnął szufladę biodrem i wyprostował się.
– O mój Boże – cicho powiedziała Klara i wycofała się z pokoju.
Ganin szybko zrobił krok w jej stronę, gasząc po drodze światło i zamykając drzwi. Klara oparła się plecami o ścianę w ciemnawym korytarzu i patrzyła na niego ze zgrozą, przyciskając pulchne ręce do skroni.
– Mój Boże – powtórzyła równie cicho. – Jak pan mógł…
Z pełnym znużenia łoskotem, jakby z zadyszką, winda wzbiła się w górę.
– Wraca… – tajemniczo szepnął Ganin.
– O, nie zdradzę pana! – z goryczą wykrzyknęła Klara, nie spuszczając z niego błyszczących wilgotnych oczu. – Ale jak pan mógł? Przecież on nie jest bogatszy niż pan… Nie, to jakiś koszmar.
– Chodźmy do pani – powiedział z uśmiechem Ganin. – Chyba uda mi się pani wytłumaczyć…
Powoli oderwała się od ściany i z pochyloną głową ruszyła do swego pokoju. Było tam ciepło, pachniało dobrymi perfumami, na ścianie wisiała kopia Wyspy umarłych Boecklina, na stoliku stało zdjęcie – mocno wyretuszowana twarz Ludmiły.
– Pokłóciliśmy się – skinął Ganin w stronę zdjęcia. – Niech mnie pani nie zaprasza, kiedy ona przyjdzie do pani. Wszystko skończone.
Klara usiadła na kanapce, podwijając nogi, i otulona w czarną chustę, patrzyła spode łba na Ganina.
– To wszystko bzdury, Klaro – powiedział siadając przy niej i podpierając się wyprostowaną ręką. – Czy pani myśli, że ja rzeczywiście kradłem pieniądze? Oczywiście będzie mi przykro, jeśli Ałfierow dowie się, że szperałem w jego biurku.
– Więc co pan robił? Co to mogło być innego? – wyszeptała Klara. – Nie spodziewałam się tego po panu, panie Lwie.
– Doprawdy, jest pani zabawna – powiedział Ganin i spostrzegł, że jej duże, czułe, lekko wypukłe oczy trochę zanadto błyszczą, że w zbyt wielkim poruszeniu unoszą się i opadają ramiona okryte czarną chustą.
– Dajmy temu spokój – uśmiechnął się. – No dobrze, przypuśćmy, że jestem złodziejem i włamywaczem, ale dlaczego pani tak bardzo się tym przejmuje?
– Proszę, niech pan odejdzie – powiedziała cicho Klara i odwróciła głowę.
Roześmiał się i wzruszył ramionami…
Kiedy zaś drzwi zamknęły się za nim, Klara rozpłakała się i płakała długo ciężkimi, błyszczącymi łzami, które równomiernie pojawiały się na jej rzęsach i podłużnymi kroplami spełzały po rozognionej od płaczu twarzy.
– Biedaczysko – mamrotała – do czego życie go doprowadziło. I co ja mu mogę powiedzieć…
Rozległo się lekkie uderzenie w ścianę z pokoju tancerzy. Klara energicznie wytarła nos, przysłuchała się. Uderzenie powtórzyło się, po kobiecemu aksamitne. Stukał pewnie Kolin. Potem przetoczył się śmiech, ktoś wykrzyknął: “Alek, och, Alek, przestań…" I dwa głosy zaczęły paplać czule przytłumionym szeptem.
Klara pomyślała o tym, że jutro jak zawsze trzeba jechać do pracy, do szóstej uderzać w klawisze, śledząc wzrokiem fioletową linijkę liter, które ziarniście potrzaskując wysypywać się będą na arkusz, albo, jeśli nie będzie nic do roboty, czytać oparłszy o czarnego remingtona pożyczoną, bezwstydnie wystrzępioną książkę. Zaparzyła sobie herbaty, apatycznie zjadła kolację, potem długo, ospale się rozbierała i wzdychała. Leżąc w łóżku słyszała obok w pokoju Podtiagina jakieś głosy, ktoś wchodził i wychodził, nieoczekiwanie głośno powiedział coś Ganin, Podtiagin zaś odpowiedział cicho i z żalem. Przypomniała sobie, że stary znów jeździł dziś w sprawie paszportu, że jest ciężko chory na serce, że życie przemija, a ona w piątek skończy dwadzieścia sześć lat. Głosy rozlegały się przez cały czas i Klarze wydawało się, że mieszka w szklanym domu, który chwieje się i dokądś płynie. Hałas pociągów, szczególnie wyraźnie słyszalny po drugiej stronie domu, docierał także tutaj i łóżko zdawało się unosić i kołysać. Mignęły jej przed oczami plecy Ganina, gdy pochylał się nad biurkiem i odwracał przez ramię, odsłaniając ostre, błyszczące zęby. Potem usnęła i śniły się jej jakieś bzdury: oto wsiadła do tramwaju, a obok niej staruszka, niezwykle podobna do jej ciotki mieszkającej w Łodzi, szybko mówi po niemiecku, i stopniowo okazuje się, że to wcale nie jej ciotka, ale ta życzliwa handlarka, u której Klara w drodze do biura kupuje pomarańcze.