-->

Maszenka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Maszenka, Nabokov Vladimir-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Maszenka
Название: Maszenka
Автор: Nabokov Vladimir
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 264
Читать онлайн

Maszenka читать книгу онлайн

Maszenka - читать бесплатно онлайн , автор Nabokov Vladimir

"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Gruba przesada, panie Antoni. To niezwykle kulturalny kraj. Nasz się do niego nawet nie umywa.

Podtiagin błysnął łagodnie szkłami prince-nez i zwrócił się do Ganina:

– Proszę mi pogratulować, przysłali mi dziś wizę. Teraz nic tylko przyjąć wstęgę orderu i złożyć wizytę prezydentowi.

Miał niezwykle przyjemny głos, bez wysokich tonów, o spokojnym, miękkim, matowym brzmieniu. Pełną, gładką twarz, z siwą szczecinką tuż pod dolną wargą i wystającym podbródkiem, pokrywała jakby czerwonawa opalenizna, a od jasnych, mądrych oczu rozchodziły się życzliwe zmarszczki. Z profilu podobny był do dużej, posiwiałej morskiej świnki.

– Bardzo się cieszę – powiedział Ganin. – Kiedy pan wyjeżdża?

Ałfierow jednak nie dopuścił starszego pana do głosu i ciągnął dalej, z nawyku szarpiąc co chwila chudą, porośniętą złotawymi włoskami szyją o ruchliwej, wydatnej grdyce:

– Radzę panu zostać tutaj. Czy tu jest źle? To jest, by tak rzec, linia prosta. Paryż to raczej zygzak, a nasza Rosja to zupełny zawijas. Bardzo mi się tu podoba; można pracować i po ulicach chodzi się z przyjemnością. Dowiodę panu matematycznie, że jeśli już człowiek musi gdzieś się osiedlić…

– Przecież właśnie mówię panu – łagodnie przerwał Podtiagin – stosy papierów, trumny z tektury, teczki, teczki w nieskończoność! Półki się pod nimi uginają. Zanim urzędnik policji odnalazł moje nazwisko, o mało nie padł z wysiłku. Nie możecie sobie państwo w ogóle wyobrazić (przy słowach “w ogóle wyobrazić" Podtiagin ciężko i z żałością pokręcił głową), ile trzeba się namordować, żeby otrzymać prawo wyjazdu stąd. Ileż ja wypełniłem blankietów!. Dziś myślałem, że przystawią mi wreszcie pieczątkę – proszę, wiza wyjazdowa… Gdzież tam… Kazali mi się sfotografować, a zdjęcia będą gotowe dopiero wieczorem.

– Wszystko jest jak należy – pokiwał głową Ałfierow – tak właśnie powinno być w przyzwoitym państwie. To nie to, co rosyjski bałagan. Czy zwróciliście na przykład uwagę, co jest napisane na frontowych drzwiach: “Nur für Damen und Herren". To znamienne. I w ogóle, różnicę między, powiedzmy, naszym krajem a tym, można określić tak: proszę najpierw wyobrazić sobie krzywą, a na niej…

Ganin, nie słuchając dalszego ciągu, zwrócił się do siedzącej naprzeciw niego Klary:

– Pani Ludmiła prosiła mnie o powtórzenie, żeby zadzwoniła pani do niej po powrocie z biura. Zdaje się, że chodzi o kino.

Klara w zakłopotaniu pomyślała: “Jak on może mówić o niej tak zwyczajnie… Przecież wie, że ja wiem…"

Zapytała dla przyzwoitości:

– Ach, więc widział się pan z nią wczoraj?

Ganin ze zdziwieniem poruszył brwiami i nie przerwał jedzenia.

– Niezupełnie rozumiem pańską geometrię – cicho mówił Podtiagin, ostrożnie zgarniając nożykiem okruchy na własną dłoń. Jak większość starzejących się poetów, skłaniał się ku prostej ludzkiej logice.

– Ale to przecież zupełnie oczywiste – obruszył się Ałfierow. – Proszę sobie wyobrazić…

– Nie rozumiem – stanowczo powtórzył Podtiagin, i odchyliwszy lekko głowę do tyłu, wsypał sobie do ust zgarnięte okruchy. Ałfierow gwałtownym ruchem rozłożył ręce i przewrócił szklankę Ganina.

– Och, przepraszam!…

– Jest pusta – powiedział Ganin.

– Nie jest pan matematykiem, panie Antoni – pośpiesznie ciągnął Ałfierow. – A ja przez całe życie huśtałem się na liczydłach jak na huśtawce. Mawiałem czasem do żony: jestem matematykiem, a więc ty jesteś mat'-i-maczecha… *

Gornocwietow i Kolin wybuchnęli piskliwym śmiechem. Pani Dorn wzdrygnęła się i z obawą spojrzała na obydwóch.

– Słowem: kwitek i kwiatek – ozięble zażartował Ganin.

Tylko Klara uśmiechnęła się. Ganin zaczął nalewać sobie wody; wszyscy patrzyli, jak to robi.

– Tak, ma pan rację, niezwykle delikatny kwiatek – wyrzekł przeciągle Ałfierow, obrzucając sąsiada roztargnionym spojrzeniem błyszczących oczu.

– To prawdziwy cud, że ona przeżyła te lata potworności. Jestem pewien, że przyjedzie tu kwitnąca, wesoła… Pan jest poetą, panie Antoni, niech więc pan opisze, jak kobiecość, cudowna rosyjska kobiecość mocniejsza jest od wszelkiej rewolucji, zdolna jest przetrwać wszystko – niedole, terror…

Kolin szepnął do Ganina:

– Znowu zaczyna… Wczoraj nie mówił o niczym, tylko o żonie…

“Co za pospolitak – pomyślał Ganin, spoglądając na poruszającą się bródkę Ałfierowa: – Z żony też pewnie spryciara… Nie zdradzać takiego to po prostu grzech…"

– Dziś mamy jagnię – oznajmiła nagle pani Lidia drewnianym głosikiem, obserwując chmurnie, jak jej lokatorzy bez szczególnego nabożeństwa pochłaniają pieczyste. Ałfierow skłonił się nie wiedzieć czemu i ciągnął:

– Powinien pan, mój drogi, podjąć ten temat. (Podtiagin łagodnie, ale stanowczo kręcił głową.) Może kiedy zobaczy pan moją żonę, zrozumie pan, co chcę powiedzieć… Ona zresztą bardzo lubiła poezję. Dogadacie się. Powiem panu jeszcze…

Kolin ukradkiem wybijał takt, z ukosa zerkając na Ałfierowa. Gornocwietow, spoglądając na palec swego przyjaciela, zaśmiewał się cicho.

– A co najważniejsze – trajkotał Ałfierow – Rosja przecież jest już skończona. Starto ją, jakby kto wilgotną gąbką przejechał po czarnej tablicy, po narysowanej tam gębie…

– Coś takiego… – powiedział z uśmiechem Ganin.

– Przykro panu tego słuchać, panie Lwie?

– Przykro, ale nie przeszkadzam, panie Aleksieju.

– Cóż, może uważa pan wobec tego, że…

– Ależ panowie – przerwał Podtiagin matowym głosem, lekko sepleniąc – dajmy spokój polityce. Po co politykować?

– A jednak monsieur Ałfierow nie ma racji – niespodziewanie wtrąciła Klara, szybkim ruchem poprawiając fryzurę.

– Czy pańska żona przyjeżdża w sobotę? – niewinnym tonem zapytał Kolin przez cały stół, a Gornocwietow parsknął, zasłaniając usta serwetką.

– W sobotę – przytaknął Ałfieraw, odstawiając talerz z nie dojedzoną baraniną, jego oczy, które na krótko zabłysły wojowniczo, od razu przygasiło zamyślenie.

– Czy pani wie, pani Lidio, że wczoraj z panem Glebem ugrzęźliśmy w windzie?

– Kompot – odpowiedziała pani Dorn – jest z gruszek.

Tancerze roześmieli się, Erika, potrącając biodrami o łokcie siedzących przy stole, zaczęła zbierać talerze. Ganin starannie zwinął serwetkę, wcisnął ją w kółko i wstał. Deserów nie jadał.

“Co za nuda… – myślał, wracając do swego pokoju. – I co mam teraz robić? Może warto by się przejść?…"

Ten dzień, podobnie jak poprzednie, upłynął mu mdło, na jakimś jałowym nieróbstwie, wyzutym z rozmarzonej nadziei, przydającej nieróbstwu tyle uroku. Podniósłszy kołnierz starego płaszcza, który kupił za funta od angielskiego porucznika w Konstantynopolu, i wcisnąwszy pięści w kieszenie, powolnym, rozkołysanym krokiem wałęsał się trochę po bladych kwietniowych ulicach, gdzie płynęły i chwiały się czarne kopuły parasoli, i długo stał przed wystawą towarzystwa okrętowego, patrząc na cudowny model “Mauretanii", na kolorowe sznury łączące na dużej mapie porty dwóch kontynentów. W głębi widniała fotografia przedstawiająca tropikalny gaj – czekoladowej barwy palmy na blado-brązowym niebie.

Chyba przez godzinę pił kawę, siedząc przy ogromnym, czystym oknie i przypatrując się przechodniom. Wróciwszy do domu próbował czytać, ale to, co zawierała książka, wydawało mu się tak obce i niestosowne, że rzucił ją w środku zdania podrzędnego. Naszło go to, co nazywał “roztargnieniem woli". Siedział bez ruchu przed biurkiem i nie mógł się zdecydować, co robić: zmienić pozycję, wstać, żeby pójść i umyć ręce, czy też otworzyć okno, za którym chmurny dzień przechodził już w zmierzch… Był to dręczący i przykry stan, nieco podobny do przygnębienia, które ogarnia nas, gdy wydobywszy się już ze snu, nie od razu możemy rozewrzeć jakby na zawsze zlepione powieki. Ganin też czuł, że mętny półmrok stopniowo nasycający pokój wypełnia go, przemieniając krew w mgłę, a on nie ma sił, by przemóc diabelstwo zmroku. Sił zaś nie miał, bo nie miał określonego pragnienia, a udręka polegała właśnie na tym, że daremnie tego pragnienia szukał. Nie mógł się zmusić, żeby wyciągnąć rękę ku lampie i zapalić światło. Proste przejście od zamiaru do jego spełnienia wydawało mu się niepojętym cudem. Nic nie ubarwiało jego mdłego smutku, myśli snuły się bez związku, serce biło spokojnie, bielizna nieznośnie lgnęła do ciała. To wydawało mu się, że powinien natychmiast napisać do Ludmiły list, wyjaśnić jej stanowczo, że czas już przerwać ten nijaki romans, to przypominał sobie, że wieczorem ma pójść z nią do kina, i z jakiegoś powodu o wiele trudniej było zdobyć się na telefon i odwołać dzisiejsze spotkanie niż napisać list – dlatego nie był w stanie zrobić ani jednego, ani drugiego.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название