Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
niebie i ziemi...
- Hum!... hum!... - odpowiada adwokat i obaj panowie wchodzą w pierwsze
drzwi gmachu. „Chwała Bogu! - myślał pan Ignacy. - Jeżeli Łęcki weźmie sto
dwadzieścia tysięcy za swój dom, to znaczy, że Stach nie zapłaci za niego
dziewięćdziesięciu tysięcy rubli.”
Wtem ktoś lekko dotyka jego ramienia. Pan Ignacy ogląda się i widzi za sobą
starego Szlangbauma.
- Czy może pan mnie szuka.? - pyta sędziwy Żyd, bystro patrząc mu w oczy.
- Nie, nie... - odpowiada zmieszany pan Ignacy.
- Pan nie ma do mnie żaden interes?. - powtarza Szlangbaum mrugając
czerwonymi powiekami.
- Nie, nie...
- Git! - mruczy Szlangbaum i odchodzi między swoich współwyznawców.
Panu Ignacemu robi się zimno: obecność Szlangbauma w tym miejscu budzi w
nim nowe podejrzenie. Aby je rozproszyć, pan Ignacy pyta stojącego przy
drzwiach woźnego, gdzie odbywają się licytacje. Woźny wskazuje mu schody.
Pan Ignacy biegnie na górę i wpada do jednej sali. Uderza go tłum
starozakonnych, słuchających z największym skupieniem jakiejś mowy. Rzecki
poznaje, że w tej chwili toczy się tu sprawa przed sądem, że przemawia
prokurator i że chodzi o grube oszustwo. W sali jest duszno; mowę prokuratora
tłumi nieco hałas dorożek. Sędziowie wyglądają, jakby drzemali, adwokat
ziewa, oskarżony ma minę, jakby chciał oszukać sąd najwyższej instancji,
starozakonni przypatrują mu się ze współczuciem, a oskarżenia słuchają z
uwagą. Niektórzy przy każdym silniejszym zarzucie prokuratora krzywią się i
syczą: „aj-waj!...”
Pan Ignacy opuszcza salę; nie dla tej sprawy tu przyszedł.
Znalazłszy się w przedsionku, pan Ignacy chce iść na drugie piętro;
jednocześnie omija go schodząca stamtąd baronowa Krzeszowska w
towarzystwie mężczyzny, który ma powierzchowność znudzonego nauczyciela
języków starożytnych. Jest to jednak adwokat; o czym świadczy srebrny
znaczek przypięty do klapy bardzo wytartego fraka; szaraczkowe zaś spodnie
kapłana sprawiedliwości są na kolanach tak wytłoczone, jak gdyby ich
właściciel, zamiast bronić swoich klientów, nieustannie oświadczał się bogini
Temidzie.
- Więc jeżeli dopiero za godzinę - mówi jękliwym głosem pani Krzeszowska - w
takim razie pójdę teraz do Kapucynów... Nie sądzi pan.
- Nie sądzę, ażeby wizyta pani u Kapucynów wpłynęła na przebieg licytacji -
odpowiada znudzony adwokat.
- Gdyby jednak pan mecenas szczerze chciał, gdyby pobiegał...
Mecenas w wytłoczonych spodniach niecierpliwie potrząsa ręką.
- Ach, pani dobrodziejko - mówi - ja już tyle nabiegałem się w sprawie tej
licytacji, że choćby dzisiaj należy mi się spoczynek. W dodatku mam za kilka
243
minut urzędówkę o zabójstwo... Widzi pani te piękne damy?... Wszystkie idą
słuchać mojej obrony... Efektowna sprawa!...
- Więc pan mecenas opuszcza mnie? - wykrzykuje baronowa.
- Ależ będę... będę na sali - przerywa jej adwokat - będę przy licytacji, tylko
niech mi pani zostawi choć parę minut do pomyślenia o moim zabójcy...
I wpada w otwarte drzwi, nakazując woźnemu, ażeby nikogo nie wpuszczał.
- O Boże! - mówi baronowa na cały głos - nędzny zabójca ma obrońcę, ale
biedna, samotna kobieta na próżno szuka człowieka, któryby ujął się za jej
honorem, za jej spokojem, za jej mieniem...
Ponieważ pan Ignacy nie chce być tym człowiekiem, więc śpiesznie ucieka na
dół, potrącając młode, piękne i eleganckie kobiety, które przypędziła tu żądza
wysłuchania sławnego procesu o zabójstwo. To lepsze aniżeli teatr; aktorzy
bowiem urzędowego widowiska grają jeżeli nie lepiej, to z pewnością celniej od
dramatycznych.
Na schodach wciąż rozlegają się lamentacje pani Krzeszowskiej i śmiechy
młodych, pięknych i eleganckich kobiet, śpieszących na oglądanie zabójcy,
pokrwawionej odzieży, siekiery, którą zabił swoją ofiarę, i spoconych sędziów.
Pan Ignacy ucieka z sieni aż na drugą stronę ulicy; na rogu Kapitulnej i
Miodowej wpada do cukierni i kryje się w tak ciemnym kącie, w którym nie
mogłaby już poznać go nawet pani Krzeszowska.
Każe sobie podać filiżankę pienistej czekolady, zasłania się podartą gazetą i
widzi, że w tym małym pokoiku znajduje się drugi, jeszcze ciemniejszy kąt, w
którym mieści się pewien okazałej tuszy jegomość i jakiś zgarbiony Żyd. Pan
Ignacy myśli, że okazały jegomość jest co najmniej hrabią i właścicielem
wielkich dóbr na Ukrainie, a Żyd jego faktorem; tymczasem zaś słucha toczącej
się między nimi rozmowy
- Panie dobrodzieju - mówi zgarbiony Żyd - żeby nie to, że pana dobrodzieja
nikt nie zna w Warszawie, to ja bym panu za ten interes nie dał nawet dziesięć
rubli. A tak zarobi pan dobrodziej dwadzieścia pięć...
- I wystoję się z godzinę w dusznej sali! - odmrukuje jegomość.
- Prawda - ciągnie dalej Żyd - że w naszym wieku ciężko stoić, no, ale takie
pieniądze to też nie chodzą piechotą... A jaką pan będzie miał reputację, kiedy
się dowiedzą, że pan dobrodziej chciał kupić kamienicę za osiemdziesiąt tysięcy
rubli?...
- Niech będzie. Ale dwadzieścia pięć rubli gotówką na stół...
- Niech Bóg zabroni! - odpowiada Żyd. - Pan dobrodziej dostanie do ręki pięć
rubli, a dwadzieścia pójdzie na dług tego nieszczęśliwego Seliga Kupferman, co
już przez dwa lata grosza od pana nie widział, choć ma wyrok.
Okazały pan uderza ręką w stół marmurowy i chce wychodzić. Zgarbiony Żyd
chwyta go za połę surduta, znowu sadza na krześle i ofiaruje sześć rubli
gotówką.
244
Po kilkuminutowym targu strony godzą się na osiem rubli, z których siedem
będą wypłacone po licytacji, a rubel natychmiast. Żyd opiera się, ale
majestatyczny pan jednym argumentem rozcina jego wahania:
- Przecież, do diabła, muszę oddać za herbatę i ciastka!
Żyd wzdycha, z zatłuszczonej portmonetki wydobywa najbardziej podarty
papierek i wyprostowawszy go kładzie na marmurowym stole. Następnie wstaje
i leniwie opuszcza ciemny pokoik, a pan Ignacy przez dziurkę gazety poznaje w
nim starego Szlangbauma.
Pan Ignacy śpiesznie dopija czekoladę i ucieka z cukierni na ulicę. Już obrzydła
mu licytacja, której ma pełne uszy i pełną głowę. Chce w jakiś sposób
przepędzić zbywający mu czas i spostrzegłszy otwarty kościół Kapucynów
kieruje się do niego będąc pewnym, że w świątyni znajdzie spokój, przyjemny
chłodek, a nade wszystko, że tam przynajmniej nie usłyszy o licytacji.
Wchodzi do kościoła i istotnie znajduje ciszę i chłód, a nadto nieboszczyka na
katafalku otoczonego świecami, które się jeszcze nie palą, i kwiatami, które już
nie pachną. Od pewnego czasu pan Ignacy nie lubi widoku trumny, więc skręca
na lewo i widzi klęczącą na posadzce w czarnym stroju kobietę. Jest to
baronowa Krzeszowska, kornie zgięta ku ziemi; bije się w piersi i co chwilę
podnosi chustkę do oczu.
„Jestem pewny, iż modli się o to, ażeby dom Łęckiego poszedł za sześćdziesiąt
tysięcy rubli” - myśli pan Ignacy. Lecz że i widok pani Krzeszowskiej nie
wydaje mu się ponętnym, więc cofa się na palcach i przechodzi na prawą stronę
kościoła.
Tu znajduje się tylko parę kobiet: jedna półgłosem odmawia różaniec, druga śpi.
Zresztą nikogo więcej, tylko spoza filaru wychyla się średniego wzrostu
mężczyzna energicznie wyprostowany, pomimo siwych włosów, i szepczący
modlitwę z zadartą głową.
Rzecki poznaje w nim pana Łęckiego i myśli:
„Jestem pewny, że ten prosi Boga, ażeby jego dom poszedł za sto dwadzieścia
tysięcy rubli...” Potem śpiesznie opuszcza kościół zastanawiając się, w jaki też
sposób dobry Bóg zadowoli sprzeczne żądania pani baronowej Krzeszowskiej i