Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ciemno w oczach.
621
- Wyobraź pan sobie - mówił zirytowany Szuman - że... to bydlę... to zwierzę...
wtedy w maju, kiedy jechał z Łęckimi do Krakowa, rzucił się w Skierniewicach
pod pociąg!... Wysocki go uratował...
- Ehl... - mruknął Rzecki.
- Nie: eh!... tylko tak jest. Z czego widzę, że kochany Stasieczek, obok
romantyzmu, miał jeszcze manię samobójstwa... Założyłbym się o cały mój
majątek, że on już nie żyje!...
Nagle umilkł spostrzegłszy straszną zmianę na twarzy pana Ignacego. Zmieszał
się niesłychanie, sam prawie zaniósł go na łóżko i przysiągł sobie, że już nigdy
nie będzie zaczepiać tych kwestyj.
Ale los zrządził inaczej.
W końcu października bryftrygier oddał Rzeckiemu list rekomendowany pod
adresem Wokulskiego.
List pochodził z Zasławia, pismo było niewprawne.
„Czyby od Węgiełka...” - pomyślał pan Ignacy i otworzył kopertę.
„Wielmożny panie ! - pisał Węgiełek. - Najpierwej dziękujemy wielmożnemu
panu za pamięć o nas i za te pięćset rubli, którymi nas wielmożny pan znowu
obdarzył, i za wszystkie dobrodziejstwa, które otrzymaliśmy z jego
szczodrobliwej ręki, dziękujemy: matka moja, żona moja i ja... Po drugie zaś
wszyscy troje zapytujemy się o zdrowie i życie wielmożnego pana i czy pan
szczęśliwie do dom powrócił. Pewno, że tak jest, bo inaczej nie wysłałby nam
pan swego wspaniałego daru. Tylko żona moja jest bardzo o wielmożnego pana
niespokojna i po nocach nie sypia, a nawet chciała, ażebym sam do Warszawy
pojechał, zwyczajnie jak kobieta.
Bo to u nas, wielmożny panie, we wrześniu, tego samego dnia, kiedy wielmożny
pan idąc na zamek spotkał moją matkę przy kartoflach, trafiło się wielkie
zdarzenie. Tylko co matka wróciła z pola i nastawiła wieczerzę, aż tu w zamku
dwa razy tak strasznie huknęło, jak pioruny, a w miasteczku szyby się zatrzęsły.
Matce garnczek wypadł z rąk i zaraz mówi do mnie:
<<Leć na zamek, bo tam może bawi się jeszcze pan Wokulski, więc żeby go
nieszczęście nie spotkało.>> I ja też zaraz poleciałem.
Chryste Panie! Ledwieżem poznał górę. Z czterech ścian zamku, co się jeszcze
mocno trzymały, została tylko jedna, a trzy zmielone prawie na mąkę. Kamień,
cośmy, na nim rok temu wycięli wiersze, rozbity na jakie dwadzieścia
kawałków, a w tym miejscu, gdzie była zawalona studnia, zrobił się dół i
gruzów nasypało w niego więcej niż na stodołę.
Ja myślę, że to mury same zawaliły się ze starości; ale matka mówi, że to może
kowal nieboszczyk, com o nim wielmożnemu państwu rozpowiadał, że on taką
psotę zrobił.
Nic nie mówiąc nikomu o tym, że wielmożny pan szedł wtedy na zamek, przez
cały tydzień grzebałem między gruzami, czy, broń Boże, nie stało się
nieszczęście. I dopiero, kiedym śladu nie znalazł, ucieszyłem się tak, że na tym
miejscu święty krzyż stawiam, cały z drzewa dębowego, nie malowany, ażeby
622
była pamiątka, jako wielmożny pan od nieszczęścia się ocalił. Ale moja żona,
kobiecym obyczajem, wciąż się niepokoi... Więc dlatego pokornie upraszam
wielmożnego pana, ażeby nam dał znać o sobie, że żyje i że zdrów jest...
Ksiądz proboszcz jegomość taki poradził mi wyciąć napis na krzyżu:
Non omnis moriar...
Ażeby ludzie wiedzieli, że choć stary zamek, pamiątka z czasów dawnych, w
gruzy się rozleciał, to przecie nie wszystek zginął i jeszcze niemało zostanie po
nim do widzenia nawet dla naszych wnuków...”
„A zatem Wokulski był w kraju!...” - zawołał ucieszony Rzecki i posłał po
doktora prosząc go, ażeby przyszedł natychmiast.
W niecały kwadrans zjawił się Szuman. Dwa razy przeczytał podany mu list i ze
zdziwieniem przypatrywał się ożywionej fizjognomii pana Ignacego.
- Cóż doktór na to?... - zapytał triumfalnie Rzecki.
Szuman zdziwił się jeszcze mocniej.
- Co ja na to?... - powtórzył. - Że stało się, co przepowiadałem Wokulskiemu
jeszcze przed jego wyjazdem do Bułgarii. Przecież to jasne, że Stach zabił się w
Zasławiu.
Rzecki uśmiechnął się.
- Ależ zastanów się, panie Ignacy - mówił doktór, z trudnością hamując
wzruszenie. -- Pomyśl tylko : widziano go w Dąbrowie, jak kupował naboje,
potem widziano go w okolicach Zasławka, a nareszcie w samym Zasławiu.
Myślę, że w zamku musiało coś kiedyś zajść między nim a tą... tą potępienicą.
Bo nawet mnie raz wspomniał, że chciałby zapaść się pod ziemię tak głęboko
jak studnia zasławska...
- Gdyby zechciał się zabić, mógłby to zrobić dawniej... Zresztą i pistolet by
wystarczył, nie dynamit - odparł Rzecki.
- Toteż zabijał się... Ale że w każdym calu była to wściekła bestia, więc mu
pistolet nie wystarczał... Jemu trzeba było lokomotywy, ażeby zginąć...
Samobójcy umieją być wybredni, wiem o tym!...
Rzecki kręcił głową i uśmiechał się.
- Więc co pan myślisz, u diabła?... - zawołał zniecierpliwiony Szuman. - Czy
masz jaką inną hipotezę.?...
- Mam. Stacha po prostu dręczyły wspomnienia tego zamku, więc chciał go
zniszczyć, jak Ochocki zniszczył grecką gramatykę, kiedy się na niej
przepracował. Jest to także odpowiedź dana tej pannie, która podobno co dzień
jeździła tęsknić do tych gruzów...
- Ależ to byłoby dzieciństwo!... Czterdziestoletni chłop nie może postępować
jak uczeń...
- Kwestia temperamentu - odparł Rzecki spokojnie. - Jedni odsyłają pamiątki, a
on swoją wysadził w powietrze... Szkoda tylko, że tej Dulcynei nie było między
gruzami.
Doktór zamyślił się.
- Wściekła bestia!... Ale gdzież by teraz się podział, jeżeliby żył?...
623
- Teraz właśnie podróżuje z lekkim sercem. A nie pisze, bośmy mu już widać
wszyscy obrzydli... - dokończył ciszej pan Ignacy.- Zresztą, gdyby tam zginął,
pozostałby jakiś ślad...
- Swoją drogą, nie przysiągłbym, że pan nie masz racji, chociaż... ja w to nie
wierzę - mruknął Szuman.
Kiwał smutnie głową i mówił:
- Romantycy muszą wyginąć, to darmo; dzisiejszy świat nie dla nich...
Powszechna jawność sprawia to, że już nie wierzymy ani w anielskość kobiet,
ani w możliwość ideałów. Kto tego nie rozumie, musi zginąć albo dobrowolnie
sam ustąpić...
Ale jaki to człowiek stylowy!... - zakończył. - Umarł przywalony resztkami
feudalizmu. Zginął, aż ziemia zadrżała... Ciekawy typ, ciekawy...
Nagle schwycił kapelusz i wybiegł z pokoju mrucząc:
- Wariaty!... wariaty!... cały świat mogliby zarazić swoim obłędem...
Rzecki wciąż uśmiechał się.
„Niech mnie diabli wezmą - mówił do siebie - jeżeli co do Stacha nie mam
racji!... Powiedział pannie: adieu! i pojechał... Oto cały sekret. Byle wrócił
Ochocki, dowiemy się prawdy...”
Był w tak dobrym usposobieniu, że wydobył spod łóżka gitarę, naciągnął struny
i przy jej akompaniamencie zaczął nucić:
Wiosna się budzi w całej naturze,
Witana nowym słowików pieniem...
W zielonym gaju, ponad strumieniem,
Kwitnęły dwie piękne róże...
Ostry ból w piersiach przypomniał mu, że nie powinien się męczyć.
Niemniej czuł w sobie ogromną energię.
„Stach - myślał - wziął się do jakiejś wielkiej roboty, Ochocki jedzie do niego,
więc muszę i ja pokazać, co umiem... Precz z marzeniami!... Napoleonidzi już
nie poprawią świata i nikt go nie poprawi, jeżeli i nadal będziemy postępować
jak lunatycy... Zawiążę spółkę z Mraczewskimi, sprowadzę Lisieckiego, znajdę
Klejna i spróbujemy, panie Szlangbaum, czy tylko ty masz rozum... Do licha, co
może być łatwiejszego aniżeli zrobienie pieniędzy, jeżeli chce się tego?
A jeszcze z takim kapitałem i takimi ludźmi!...”
W sobotę po rozejściu się subiektów wieczorem pan Ignacy wziął od