Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
607
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY:
... ? ...
Pan Rzecki istotnie niedomagał; według własnej opinii z powodu braku zajęcia,
według Szumana z powodu sercowej choroby, która nagle rozwinęła się w nim i
szła dosyć szybko pod wpływem jakichś zmartwień.
Zajęć miał niewiele. Z rana przychodził do sklepu niegdyś Wokulskiego,
obecnie Szlangbauma, lecz bawił tam, dopóki nie zaczęli się schodzić subiekci,
a nade wszystko goście. Goście bowiem, nie wiadomo nawet dlaczego,
przypatrywali mu się ze zdziwieniem, a subiekci, dziś z wyjątkiem pana Zięby
starozakonni, nie tylko nie okazywali mu szacunku, do którego przywykł, ale
nawet wbrew upomnieniom Szlangbauma traktowali go w sposób lekceważący.
W tym stanie rzeczy pan Ignacy coraz częściej myślał o Wokulskim. Nie z racji,
ażeby lękał się jakiegoś nieszczęścia, ale - ot tak sobie.
Z rana około szóstej myślał: czy Wokulski wstaje, czy śpi o tej porze i gdzie
jest? W Moskwie czy może już wyjechał z Moskwy i dąży do Warszawy? W
południe przypominał sobie te czasy, kiedy prawie nie było dnia, ażeby Stach
nie jadł z nim obiadu, wieczorem zaś, szczególniej kładąc się do łóżka, mówił:
„Zapewne Stach jest u Suzina... To dopiero używają!... A może wraca w tej
chwili do Warszawy i w wagonie zabiera się do spania?...”
Ilekroć zaś wszedł do sklepu, a robił to po kilka razy na dzień, mimo niechęci
subiektów i drażniącej grzeczności Szlangbauma, zawsze myślał, że jednak za
czasów Wokulskiego było tu inaczej.
Martwiło go, ale tylko trochę, że Wokulski nie dawał znać o sobie. Uważał to
przecież za zwykłe dziwactwo.
„Nie bardzo rwał się on do pisania, kiedy był zdrów, więc cóż dopiero teraz,
kiedy jest tak rozbity - myślał. - Oj, te baby, te baby!...”
W dniu nabycia przez Szlangbauma sprzętów i powozu Wokulskiego pan
Ignacy położył się do łóżka. Nie dlatego, ażeby miało mu to robić przykrość, bo
przecie powóz i zbytkowne sprzęty były rzeczami wcale niepotrzebnymi, ale
dlatego, że podobne sprawunki robią się tylko po ludziach już umarłych.
„No, a Stach, dzięki Bogu, jest zdrów!...” - mówił do siebie.
Pewnego wieczora, kiedy pan Ignacy siedząc w szlafroku rozmyślał, jak to on
urządzi sklep Mraczewskiemu, ażeby zakasować Szlangbauma, usłyszał
gwałtowne dzwonienie do przedpokoju i szczególny hałas w sieni.
Służący, który już zabierał się do spania, otworzył drzwi.
- Jest pan? - zapytał głos znany Rzeckiemu.
- Pan chory.
- Co to chory!... Kryje się przed ludźmi.
- Może, panie radco, zrobimy subiekcję... - odezwał się inny głos.
- Co to subiekcję!... Kto nie chce mieć subiekcji w domu, niech przychodzi do
knajpy...
608
Rzecki podniósł się z fotelu, a jednocześnie ukazał się we drzwiach jego
sypialni radca Węgrowicz i ajent Szprot... Spoza nich wychylała się jakaś
kudłata głowa i oblicze nie pierwszej czystości.
- Nie chciała przyjść góra do Mahometów, więc Mahomeci przyszli do góry!... -
zawołał radca. - Panie Rzecki... panie Ignacy!... co pan najlepszego
wyrabiasz?... Przecież od czasu jakeśmy pana ostatni raz widzieli, odkryliśmy
nowy gatunek piwa... Postaw tu, kochanku, i zgłoś się jutro - dodał zwracając
się do zasmolonego kudłacza.
Na to wezwanie kudłaty człowiek, ubrany w wielki fartuch, postawił na
umywalni kosz wysmukłych butelek i trzy kufle. Potem zniknął, jak gdyby był
istotą złożoną ze mgły i powietrza, nie zaś z dwustu funtów ciała.
Pan Ignacy zdziwił się na widok wysmukłych butelek; uczucie to jednak nie
łączyło się z żadną przykrością.
- Na miłość boską, cóż się z panem dzieje? - zaczął znowu radca rozkładając
ręce, jakby cały świat chciał ogarnąć w jednym uścisku.- Tak dawno nie byłeś
pan między nami, że Szprot nawet zapomniał, jak wyglądasz, a ja pomyślałem,
że zaraziłeś się od swego przyjaciela, co to ma bzika...
Rzecki sposępniał.
- Więc właśnie dziś - prawił radca - kiedy na pańskim przyjacielu wygrałem od
Deklewskiego kosz piwa nowej marki, mówię do Szprota: wiesz pan co,
zabierzmy piwo i chodźmy do starego, a może się chłop rozrusza... Cóż to,
nawet nie prosisz nas, ażebyśmy usiedli?...
- Ależ bardzo proszę - odpowiedział Rzecki.
- I stolik jest... - mówił radca oglądając się po pokoju - i miejsce, widzę,
zaciszne. Ehe, he!... my tu będziem mogli złazić się do chorego na partyjkę co
wieczór... Szprot, dobądź, synu, trybuszonik i zabierz się do szkliwa... Niech
poczciwiec zaznajomi się z nową marką...
- Jakiż to zakład wygrał radca? - zapytał Rzecki, któremu znowu fizjognomia
zaczęła się wyjaśniać.
- Zakład o Wokulskiego. Widzisz pan, było tak. Jeszcze w styczniu roku
zeszłego, kiedy to Wokulski awanturował się po Bułgarii, ja powiedziałem do
Szprota, że pan Stanisław jest wariat, że zbankrutuje i źle skończy... Tymczasem
dzisiaj, wyobraź sobie, Deklewski utrzymuje, że to on to powiedział...
Naturalnie, założyliśmy się o kosz piwa, Szprot rozstrzygnął na moją stronę i
jesteśmy u ciebie...
W ciągu tego wyjaśnienia pan Szprot ustawił na stole trzy kufle i odkorkował
trzy butelki.
- No, tylko spojrzyj, panie Ignacy - mówił radca podnosząc napełniony kufel. -
Kolor starego miodu, piana jak śmietana, a smak szesnastoletniej dziewczyny.
Skosztujże... Co to za smak i co to za posmak?... Gdybyś zamknął oczy,
przysiągłbyś, że to jest A l e... O! uważasz?... Ja powiadam, że przed takim
piwem należałoby płukać usta. Powiedzże sam: piłeś kiedy coś podobnego?...
Rzecki wypił pół kufla.
609
- Dobre - rzekł. - Skądże jednak przyszło radcy do głowy, że Wokulski
zbankrutował?
- Bo nikt w mieście nie mówi inaczej. Przecież człowiek, który ma pieniądze,
sens w głowie i nikogo nie zarwał, nie ucieka z miasta Bóg wie gdzie...
- Wokulski wyjechał do Moskwy.
- Tere, fere!... Tak wam powiedział, ażeby zmylić ślady. Ale sam się złapał,
skoro wyrzekł się nawet swoich pieniędzy...
- Czego się wyrzekł?... - spytał już rozgniewany pan Ignacy.
- Tych pieniędzy, które ma w banku, a nade wszystko u Szlangbauma... Przecież
to razem wyniesie ze dwakroć sto tysięcy rubli... Kto więc taką sumę zostawia
bez dyspozycji, po prostu rzuca ją w błoto, ten jest albo wariat, albo...
zmajstrował coś takiego, że już nie czeka na wypłatę... W całym mieście rozlega
się tylko jeden głos oburzenia przeciw temu... temu... że go nie nazwę
właściwym imieniem...
- Radco, zapominasz się!... - zawołał Rzecki.
- Rozum tracisz, panie Ignacy, ujmując się za takim człowiekiem - odparł
gwałtownie radca. - Bo tylko pomyśl. Pojechał po majątek, gdzie?... na wojnę
turecką... Na wojnę turecką!... czy rozumiesz doniosłość tych słów?... Tam
zrobił majątek, ale w jaki sposób?... Jakim sposobem można w pół roku zrobić
pół miliona rubli?..
- Bo obracał dziesięcioma milionami rubli - odparł Rzecki - więc nawet zrobił
mniej, niżby mógł...
- Ale czyje to były miliony?
- Suzina... kupca... jego przyjaciela...
- Otóż to!... Ale mniejsza; przypuśćmy, że w tym razie nie zrobił żadnego
świństwa... Co to jednakże za interesa prowadził on w Paryżu, a później w
Moskwie, na czym również grubo zarobił?... A godziło się to zabijać krajowy
przemysł, ażeby dać osiemnaście procent dywidendy kilku arystokratom dla
wkręcenia się pomiędzy nich?... A pięknie to sprzedawać całą spółkę Żydom i
nareszcie uciekać zostawiając setki ludzi w nędzy lub w niepewności?... To tak
robi dobry obywatel i człowiek uczciwy?... No, pijże, panie Ignacy!... - zawołał
trącając jego kufel swoim. - Nasze kawalerskie!... Panie Szprot, pokaż, co