Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
chmury otaczające jej głowę rozsunęły się na chwilę. Zobaczył surową twarz,
rozwiane włosy, a pod spiżowym czołem żywe, lwie oczy, które wpatrywały się
w niego z wyrazem przygniatającej potęgi. Wytrzymał to spojrzenie i nagle
uczuł, że rośnie... rośnie... że już przenosi głową najwyższe drzewa parku i sięga
prawie do obnażonych stóp bogini.
Teraz zrozumiał, że tą czystą i wieczną pięknością jest Sława i że na jej
szczytach nie ma innej uciechy nad pracę i niebezpieczeństwa.
Wrócił do domu smutniejszy, ale wciąż spokojny. Zdawało mu się, że podczas
tej przechadzki nawiązał się jakiś węzeł między jego przyszłością a ową odległą
epoką, kiedy jeszcze jako subiekt i student budował machiny o wiecznym ruchu
albo dające się kierować balony. Kilkanaście zaś ostatnich lat były tylko
przerwą i stratą czasu.
„Muszę gdzieś wyjechać - rzekł do siebie - muszę odpocząć, a później...
zobaczymy...”
Po południu wysłał długą depeszę do Suzina do Moskwy.
Na drugi dzień, około pierwszej, kiedy Wokulski jadł śniadanie, wszedł lokaj
pani Wąsowskiej i oświadczył, że pani czeka w powozie.
Gdy wybiegł na ulicę, pani Wąsowska kazała mu wsiąść.
- Zabieram pana - rzekła.
- Czy na obiad?...
- O nie, tylko do Łazienek. Bezpieczniej mi będzie rozmawiać z panem przy
świadkach i na wolnym powietrzu.
Ale Wokulski był pochmurny i milczał.
599
W Łazienkach wysiedli z powozu, minęli pałacowy taras i zaczęli spacerować
po alei dotykającej amfiteatru.
- Musi pan wejść między ludzi, panie Wokulski - zaczęła pani Wąsowska. -
Musi ocknąć się pan ze swej apatii, bo inaczej minie pana słodka nagroda...
- Och?... aż tak...
- Niezawodnie. Wszystkie damy są zainteresowane pańskimi cierpieniami i
założę się, że niejedna chciałaby odegrać rolę pocieszycielki.
- Albo pobawić się moim rzekomym cierpieniem jak kot poranioną
myszą?...Nie, pani, ja nie potrzebuję pocieszycielek, ponieważ wcale nie cierpię,
a już najmniej z winy dam...
- Proszę?... - zawołała pani Wąsowska. - Myślałby kto, że naprawdę nie
otrzymałeś pan ciosu z małych rączek...
- I dobrze by myślał - odparł Wokulski. - Jeżeli zadał mi kto ciosy, to
bynajmniej nie płeć piękna, ale... czy ja wiem co?... może fatalność.
- Zawsze jednak za pośrednictwem kobiety...
- A nade wszystko mojej własnej naiwności. Prawie od dzieciństwa szukałem
jakiejś rzeczy wielkiej i nieznanej; a ponieważ kobiety widywałem tylko przez
okulary poetów, którzy im przesadnie pochlebiają, więc myślałem, że kobieta
jest ową rzeczą wielką i nieznaną. Omyliłem się i w tym leży sekret mego
chwilowego zachwiania, na którym zresztą udało mi się zrobić majątek.
Pani Wąsowska zatrzymała się w alei.
- No, wie pan co, że jestem zdumiona!... Nie widzieliśmy się od onegdaj, a dziś
przedstawia mi się pan jako całkiem inny człowiek, coś w rodzaju starego
dziada, który lekceważy kobiety...
- To nie lekceważenie, to spostrzeżenie.
- Mianowicie?... - zapytała pani Wąsowska.
- Że jest gatunek kobiet, które po to tylko żyją na świecie, ażeby drażnić i
podniecać namiętności mężczyzn. Tym sposobem ogłupiają ludzi rozumnych,
upadlają uczciwych i utrzymują w równowadze głupców Mają licznych
wielbicieli i dzięki temu wywierają na nas taki wpływ jak haremy na Turcję.
Widzi więc pani, że damy nic mają powodu roztkliwiać się nad moimi
cierpieniami ani prawa bawić się mną. Nic należę do ich referatu.
- I nawet zrywasz pan z miłością?... - zapytała ironicznie pani Wąsowska.
W Wokulskim zakipiał gniew...
- Nie, pani - odparł - tylko mam przyjaciela pesymistę, który mi wytłumaczył, że
nierównie korzystniej jest kupić miłość za cztery tysiące rubli rocznie, a
wierność za pięć tysięcy aniżeli za to, co nazywamy uczuciem.
- Piękna wierność!... - szepnęła pani Wąsowska.
- Przynajmniej z góry zapowiada, czego się mamy od niej spodziewać.
Pani Wąsowska przygryzła wargi i skręciła w stronę powozu.
- Powinien by pan zacząć apostołować swoje nowe poglądy.
- Ja myślę, proszę pani, że na to szkoda czasu, bo jedni nigdy ich nie
zrozumieją, a inni nic uwierzą bez osobistego doświadczenia.
600
- Dziękuję panu za prelekcję - rzekła po chwili. - Zrobiła na mnie tak silne
wrażenie, że nawet nie proszę pana, ażebyś mnie odwiózł do domu... Jesteś pan
dziś w wyjątkowo złym humorze, sądzę jednak, że to minie... Ale... ale... Oto
list - dodała wsuwając mu w rękę kopertę - który niech pan przeczyta.
Popełniam niedyskrecję, ale wiem, że mnie pan nie zdradzi, a postanowiłam
sobie ostatecznie rozwikłać nieporozumienie między panem i Belą. Jeżeli mi się
zamiar uda, niech pan spali, jeżeli nie... niech mi pan ten list przywiezie na
wieś... Adieu!
Siadła do powozu i zostawiła Wokulskiego na ogrodowej szosie.
„Do licha, czyżbym ją obraził?... - rzekł do siebie. - A szkoda, bo warta
grzechu!...”
Szedł powoli w stronę Alei Ujazdowskiej i myślał o pani Wąsowskiej.
„Głupstwo!... przecież jej nie oświadczę, że mam na nią apetyt... A zresztą,
choćbym trafił na dobrą chwilę, co bym dał jej w zamian?.. Nawet nie mógłbym
powiedzieć, że ją kocham.”
Dopiero w domu Wokulski otworzył list panny Izabeli.
Na widok drogiego niegdyś pisma przeleciała po nim błyskawica żalu; ale
zapach papieru przypomniał mu te dawne, bardzo dawne czasy, kiedy jeszcze
zachęcała go do urządzania owacyj Rossiemu.
„To był jeden paciorek z różańca, na którym panna Izabela odprawiała
nabożeństwo!...” - szepnął z uśmiechem.
Zaczął czytać.
„Moja droga Kaziu! Jestem tak zniechęcona do wszystkiego i tak jeszcze nie
mogę zebrać myśli, że dziś dopiero zdobywam się na opowiedzenie ci
wydarzeń, jakie u nas zaszły od twego wyjazdu.
Już wiem, ile mi zapisała ciotka Hortensja: oto sześćdziesiąt tysięcy rubli; razem
więc mamy dziewięćdziesiąt tysięcy rubli, które poczciwy baron obiecuje
umieścić na siedem procent, co wyniesie około sześciu tysięcy rubli rocznie. Ale
trudno, trzeba nauczyć się oszczędności.
Nie umiem ci opowiedzieć, jak się nudzę, a może tylko tęsknię... Ale i to
przejdzie. Ten młody inżynier ciągle u nas bywa, co parę dni. Z początku bawił
mnie rozmową o mostach żelaznych, a obecnie opowiada, jak się kochał w
osobie, która wyszła za innego, jak za nią rozpaczał, jak stracił nadzieję
zakochania się po raz drugi i jak by pragnął uzdrowić się przez nową, lepszą
miłość. Wyznał mi jeszcze, że niekiedy pisuje wiersze, w których jednak opiewa
tylko wdzięki natury... Czasami płakać mi się chce z nudów, ale że bez
towarzystwa umarłabym, więc udaję, że słucham, i niekiedy pozwalam mu
ucałować moją rączkę...”
Wokulskiemu żyły nabrzmiały na czole... Odpoczął i czytał dalej:
„Papo coraz słabszy. Płacze po kilka razy na dzień i byleśmy porozmawiali pięć
minut sami, robi mi wymówki, wiesz za kogo!... Nie uwierzysz, jak mnie to
rozstraja.
601
W ruinach zasławskich bywam co parę dni. Coś mnie tam ciągnie, nie wiem -
piękna natura czy samotność. Kiedy jestem bardzo nieszczęśliwa, piszę różne
rzeczy ołówkiem na spękanych ścianach i z radością myślę: jak dobrze, że to
wszystko pierwszy deszcz zmyje.
Ale, ale... Zapomniałam o najważniejszym! Wiesz: marszałek napisał do ojca
list, w którym najformalniej oświadcza się o moją rękę. Całą noc płakałam, nie
dlatego, że mogę zostać marszałkową, ale... że się to tak łatwo stać może!...
Pióro wypada mi z ręki. Bądź zdrowa i wspomnij czasami o twej nieszczęśliwej
Beli.”
Wokulski zmiął list.
„Tak pogardzam i... jeszcze ją kocham!” - szepnął.