Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
poplamione białymi obłokami.
- Gdzie jaśnie panienka rozkaże jechać? - spytał lokaj zatrzasnąwszy drzwiczki
powozu.
- Do sklepu Wokulskiego - Z nerwowym pośpiechem odpowiedziała panna
Izabela.
Lokaj skoczył na kozioł i spasione gniade konie ruszyły uroczystym kłusem
parskając i wyrzucając łbami.
- Dlaczego, Belciu, do Wokulskiego? - zapytała trochę zdziwiona panna
Florentyna.
- Chcę sobie kupić paryskie rękawiczki, kilka flakonów perfum...
- To samo dostaniemy gdzie indziej.
- Chcę tam - odpowiedziała sucho panna Izabela.
Od paru dni męczył ją osobliwy niepokój, jakiego już raz doznała w życiu.
Będąc przed laty za granicą w ogrodzie aklimatyzacyjnym, zobaczyła w jednej z
klatek ogromnego tygrysa, który spał oparty o kratę w taki sposób, że mu część
głowy i jedno ucho wysunęło się na zewnątrz.
Widząc to panna Izabela uczuła nieprzepartą chęć pochwycenia tygrysa za ucho.
Zapach klatki napełniał ją wstrętem, potężne łapy zwierzęcia nieopisaną trwogą,
lecz mimo to czuła, że - musi tygrysa przynajmniej dotknąć w ucho.
54
Dziwny ten pociąg wydał się jej samej niebezpiecznym i nawet śmiesznym.
Przemogła się więc i poszła dalej; lecz po paru minutach wróciła. Znowu
cofnęła się, przejrzała inne klatki, starała się o czym innym myśleć. Na próżno.
Wróciła się i choć tygrys już nie spał, tylko mrucząc lizał swoje straszliwe łapy,
panna Izabela podbiegła do klatki, wsunęła rękę i - drżąca i blada - dotknęła
tygrysiego ucha.
W chwilę później wstydziła się swego szaleństwa, lecz zarazem czuła to gorzkie
zadowolenie znane ludziom, którzy usłuchają w ważnej sprawie głosu instynktu.
Dziś zbudziło się w niej podobnego rodzaju pragnienie.
Gardziła Wokulskim, serce jej zamierało na samo przypuszczenie, że ten
człowiek mógł zapłacić za srebra więcej, niż były warte, a mimo to czuła
nieprzeparty pociąg - wejść do sklepu, spojrzeć w oczy Wokulskiemu i zapłacić
mu za parę drobiazgów tymi właśnie pieniędzmi, które pochodziły od niego.
Strach ją zdejmował na myśl spotkania, lecz niewytłumaczony instynkt
popychał.
Na Krakowskim już z daleka zobaczyła szyld z napisem: J. Mincel i S.
Wokulski, a o jeden dom bliżej nowy, jeszcze nie wykończony sklep o pięciu
oknach frontu, z lustrzanymi szybami. Z kilku pracujących przy nim
rzemieślników i robotników jedni od wewnątrz wycierali szyby, drudzy złocili i
malowali drzwi i futryny, inni umocowywali przed oknami ogromne mosiężne
bariery.
- Cóż to za sklep budują? - spytała panny Florentyny.
- Chyba dla Wokulskiego, bo słyszałam, że wziął obszerniejszy lokal.
„Dla mnie ten sklep!”- pomyślała panna Izabela szarpiąc rękawiczki.
Powóz stanął, lokaj zeskoczył z kozła i pomógł paniom wysiąść. Lecz gdy
następnie otworzył z łoskotem drzwi do sklepu Wokulskiego, panna Izabela tak
osłabła, że nogi zachwiały się pod nią. Przez chwilę chciała wrócić do powozu i
uciec stąd; wnet jednak opanowała się i z podniesioną głową weszła.
Pan Rzecki już stał na środku sklepu i zacierając ręce, witał ją niskimi ukłonami.
W głębi pan Lisiecki, podczesując piękną brodę, okrągłymi i pełnymi godności
ruchami prezentował brązowe kandelabry jakiejś damie, która siedziała na
krześle. Mizerny Klejn wybierał laski młodzieńcowi, który na widok panny
Izabeli szybko uzbroił się w binokle - a pachnący heliotropem Mraczewski palił
wzrokiem i sztyletował wąsikami dwie rumiane panienki, które towarzyszyły
damie i oglądały toaletowe cacka.
Na prawo ode drzwi, za kantorkiem, siedział Wokulski schylony nad
rachunkami.
Gdy panna Izabela weszła, młodzieniec oglądający laski poprawił kołnierzyk na
szyi, dwie panienki spojrzały na siebie, pan Lisiecki urwał w połowie swój
okrągły frazes o stylu kandelabrów, ale zatrzymał okrągłą pozę, a nawet dama
słuchająca jego wykładu ciężko odwróciła się na krześle. Przez chwilę sklep
zaległa cisza, którą dopiero panna Izabela przerwała odezwawszy się pięknym
kontraltem:
55
- Czy zastałyśmy pana Mraczewskiego?...
- Panie Mraczewski!... - pochwycił pan Ignacy.
Mraczewski już stał przy pannie Izabeli, zarumieniony jak wiśnia, pachnący jak
kadzielnica, z pochyloną głową, jak kita wodnej trzciny.
- Przyszłyśmy prosić pana o rękawiczki.
- Numerek pięć i pół - odparł Mraczewski i już trzymał pudełko, które mu nieco
drżało w rękach pod wpływem spojrzenia panny Izabeli.
- Otóż nie... - przerwała panna ze śmiechem. - Pięć i trzy czwarte... Już pan
zapomniał!...
- Pani, są rzeczy, których się nigdy nie zapomina. Jeżeli jednak rozkazuje pani
pięć i trzy czwarte, będę służył w nadziei, że niebawem znowu zaszczyci nas
pani swoją obecnością. Bo rękawiczki pięć i trzy czwarte - dodał z lekkim
westchnieniem, podsuwając jej kilka innych pudełek - stanowczo zsuną się z
rączek...
- Geniusz! - cicho szepnął pan Ignacy mrugając na Lisieckiego, który
pogardliwie ruszył ustami.
Dama siedząca na krześle zwróciła się do kandelabrów, dwie panny do toaletki z
oliwkowego drzewa, młodzieniec w binoklach począł znowu wybierać laski i -
rzeczy w sklepie przeszły do spokojnego trybu. Tylko rozgorączkowany
Mraczewski zeskakiwał i wbiegał na drabinkę, wysuwał szuflady i wydobywał
coraz nowe pudełka tłumacząc pannie Izabeli po polsku i po francusku, że nie
może nosić innych rękawiczek, tylko pięć i pół, ani używać innych perfum,
tylko oryginalnych Atkinsona, ani ozdabiać swego stolika innymi drobiazgami,
jak paryskimi.
Wokulski pochylił się nad kantorkiem tak, że żyły nabrzmiały mu na czole i -
wciąż rachował w myśli:
„ 29 a 36 - to 65, a 15 to 80, a 78 - to... to...”
Tu urwał i spod oka spojrzał w stronę panny Izabeli rozmawiającej z
Mraczewskim. Oboje stali zwróceni do niego profilem; dostrzegł więc pałający
wzrok subiekta przykuty do panny Izabeli, na co ona w sposób demonstracyjny
odpowiadała uśmiechem i spojrzeniami łagodnej zachęty
„ 29 a 36 - to 65, a 15...” - liczył w myśli Wokulski, lecz nagle pióro prysło mu
w ręku. Nie podnosząc głowy wydobył nową stalówkę z szuflady, a
jednocześnie, nie wiadomo jakim sposobem, z rachunku wypadło mu pytanie:
„ I ja mam niby to ją kochać?... Głupstwo! Przez rok cierpiałem na jakąś
chorobę mózgową, a zdawało mi się, że jestem zakochany...29 a 36... 29 a 36...
Nigdym nie przypuszczał, ażeby mogła mi być tak dalece obojętną... Jak ona
patrzy na tego osła... No, jest to widocznie osoba, która kokietuje nawet
subiektów, a czy tego samego nie robi z furmanami i lokajami!... Pierwszy raz
czuję spokój... o Boże... A tak go bardzo pragnąłem...”
Do sklepu weszło jeszcze parę osób, do których niechętnie zwrócił się
Mraczewski, powoli wiążąc paczki.
56
Panna Izabela zbliżyła się do Wokulskiego i wskazując w jego stronę parasolką
rzekła dobitnie:
- Floro, bądź łaskawa zapłacić temu panu. Wracamy do domu.
- Kasa jest tu - odezwał się Rzecki podbiegając do panny Florentyny. Wziął od
niej pieniądze i oboje cofnęli się w głąb sklepu.
Panna Izabela z wolna podsunęła się tuż do kantorka, za którym siedział
Wokulski. Była bardzo blada. Zdawało się, że widok tego człowieka wywiera na
nią wpływ magnetyczny.
- Czy mówię z panem Wokulskim?
Wokulski powstał z krzesła i odparł obojętnie:
- Jestem do usług.
- Wszakże to pan kupił nasz serwis i srebra? - mówiła zdławionym głosem.
- Ja, pani.
Teraz panna Izabela zawahała się. Po chwili jednak słaby rumieniec wrócił jej
na twarz. Ciągnęła dalej:
- Zapewne pan sprzeda te przedmioty?
- W tym celu je kupiłem.