Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Ten, że samobójcom nie należy przeszkadzać - odpowiedział doktór.
Wokulski poleżał jeszeze z kwadrans, potem podniósł się, postawił w kącie
fajkę i schyliwszy się nad doktorem ucałował go.
- Bywaj zdrów, Michale.
Doktór zerwał się od stołu.
- No?..
- Wyjeżdżam do Bułgarii.
- Po co?
65
- Zostanę wojskowym dostawcą. .Muszę zrobić duży majątek!... - odparł
Wokulski.
- Albo?...
- Albo... nie wrócę.
Doktór popatrzył mu w oczy i mocno ścisnął go za rękę.
- Sit tibi terra levis- rzekł spokojnie. Odprowadził go do drzwi i znowu wziął
się do swojej roboty.
Już Wokulski był na schodach, gdy doktór wybiegł za nim i zawołał wychylając
się przez poręcz:
- Gdybyś jednak wrócił, nie zapomnij przywieźć mi włosów: bułgarskich,
tureckich i tak dalej, od obu płci. Tylko pamiętaj: w oddzielnych pakietach z
notatkami. Wiesz przecie, jak to robić...
...Wokulski ocknął się z tych dawnych wspomnień. Nie ma doktora ani jego
mieszkania i nawet ich od dziesięciu miesięcy nie widział. Tu jest błotnista ulica
Radna, tam Browarna. Na górze spoza nagich drzew wyglądają żółte gmachy
uniwersyteckie; na dole parterowe domki, puste place i parkany, a niżej - Wisła.
Obok niego stał jakiś człowiek w wypłowiałej kapocie z rudawym zarostem.
Zdjął czapkę i pocałował Wokulskiego w rękę. Wokulski przypatrzył mu się
uważniej.
- Wysocki?... - rzekł - Co ty tu robisz?
- Tu mieszkamy, wielmożny panie, w tym domu - odpowiedział człowiek
wskazując na niską lepiankę.
- Dlaczego nie przyjeżdżasz po transporta? - pytał Wokulski.
- Czym przyjadę, panie, kiedy jeszcze na Nowy Rok koń mi padł.
- Cóż robisz?
- A ot tak - razem nic. Zimowaliśmy u brata, co jest dróżnikiem na Wiedeńskiej
Kolei. Ale i jemu bieda, bo go ze Skierniewic przenieśli pod Częstochowę. W
Skierniewicach ma trzy morgi i żył jak bogacz, a dzisiaj i on kiepski, i grunt
wynędznieje bez dozoru.
- No, a z wami co teraz?
- Kobieta niby trochę pierze, ale takim, co nie bardzo mają czym płacić, a ja - ot
tak... Marniejemy, panie... nie pierwsi i nie ostatni. Jeszcze póki wielkiego
postu, to człowiek krzepi się mówiący: dzisiaj pościsz za dusze zmarłe, jutro -
na pamiątkę, że Chrystus Pan nic nie jadł, pojutrze na intencję, ażeby Bóg złe
odmienił. Zaś po świętach nie będzie nawet sposobu i dzieciom wytłumaczyć,
na jaką intencję nie jedzą...
Ale i wielmożny pan coś markotnie wygląda? Taki już widać czas nastał, że
wszyscy muszą zginąć - westchnął ubogi człowiek.
Wokulski zamyślił się.
- Komorne wasze zapłacone? - spytał.
- Nawet nie ma, panie, co płacić, bo nas i tak wypędzą.
- A dlaczego nie przyszedłeś do sklepu, do pana Rzeckiego? - spytał Wokulski.
66
- Nie śmiałem, panie. Koń odszedł, wóz u Żyda, kubrak na mnie jak na
dziadzie... Z czymże było przyjść i jeszcze ludziom głowę zaprzątać?...
Wokulski wydobył portmonetkę.
Masz tu - rzekł - dziesięć rubli na święta. Jutro w południe przyjdziesz do sklepu
i dostaniesz kartkę na Pragę. Tam u handlarza wybierzesz sobie konia, a po
świętach przyjeżdżaj do roboty. U mnie zarobisz ze trzy ruble na dzień, więc
dług spłacisz łatwo. Zresztą dasz sobie radę.
Ubogi człowiek dotknąwszy pieniędzy zaczął się trząść. Uważnie słuchał
Wokulskiego, a łzy spływały mu po wychudzonej twarzy.
- Czy panu powiedział kto - zapytał po chwili - że z nami jest... ot tak?... Bo już
nam ktoś - dodał szeptem - przysyłał siostrę miłosierdzia, będzie z miesiąc.
Mówiła, że muszę być ladaco, i dała nam kartkę na pud węgla z Żelaznej ulicy.
Czy może pan tak sam z siebie?...
- Idź do domu, a jutro bądź w sklepie - odparł Wokulski.
- Idę, panie - odpowiedział człowiek kłaniając się do ziemi.
Odszedł, lecz przystawał na drodze; widocznie rozmyślał nad niespodziewanym
szezęściem.
W tej chwili Wokulskiego tknęło szczególne przeczucie.
- Wysocki!... - zawołał. - A twemu bratu jak na imię?
- Kasper - odpowiedział człowiek wracając pędem.
- Przy jakiej mieszka stacji?
- Przy Częstochowie, panie.
- Idź do domu. Może Kaspra przeniosą do Skierniewic.
Ale ten zamiast iść, zbliżył się.
- Przepraszam, wielmożny panie - rzekł nieśmiało - ale jak mnie kto zaczepi:
skąd mam tyle pieniędzy?...
- Powiedz, że na rachunek wziąłeś ode mnie.
- Rozumiem, panie... Bóg... niech Bóg...
Ale Wokulski już nie słuchał; szedł w stronę Wisły myśląc:
„ Jakże oni szczęśliwi, ci wszyscy, w których tylko głód wywołuje apatię, a
jedynym cierpieniem jest zimno. I jak łatwo ich uszczęśliwić!.. Nawet moim
skromnym majątkiem mógłbym wydźwignąć parę tysięcy rodzin.
Nieprawdopodobne, a przecież - tak jest.”
Wokulski doszedł do brzegu Wisły i zdumiał się. Na kilkumorgowej przestrzeni
wznosił się tu pagórek najobrzydliwszych śmieci, cuchnących, nieomal
ruszających się pod słońcem, a o kilkadziesiąt kroków dalej leżały zbiorniki
wody, którą piła Warszawa.
„ O, tutaj - myślał - jest ognisko wszelkiej zarazy. Co człowiek dziś wyrzuci ze
swego mieszkania, jutro wypije; później przenosi się na Powązki i z drugiej
znowu strony miasta razi bliźnich pozostalych przy życiu.
Bulwar tutaj, kanały i woda źródlana na górze i - można by ocalić rokrocznie
kilka tysięcy ludzi od śmierci, a kilkadziesiąt tysięcy od chorób... Niewielka
praca, a zysk nieobliczony; natura umie wynagradzać.”
67
Na stoku i w szczelinach obmierzłego wzgórza spostrzegł niby postacie ludzkie.
Było tu kilku drzemiących na słońcu pijaków czy złodziei, dwie śmieciarki i
jedna kochająca się para, złożona z trędowatej kobiety i suchotniczego
mężczyzny, który nie miał nosa. Zdawało się, że to nie ludzie, ale widma
ukrytych tutaj chorób, które odziały się w wykopane w tym miejscu szmaty.
Wszystkie te indywidua zwietrzyły obcego człowieka; nawet śpiący podnieśli
głowy i z wyrazem zdziczałych psów przypatrywali się gościowi.
Wokulski uśmiechnął się.
„ Gdybm tu przyszedł w nocy, na pewno wyleczyliby mnie z melancholii Jutro
już spoczywałbym pod tymi śmieciami, które - wreszcie - są tak wygodnym
grobem jak każdy inny. Na górze zrobiłby się wrzask, ścigano by i wyklinano
tych poczciwców, a oni - może wyświadczyliby mi łaskę.
O, bo nie znają, w snach mogilnych
Drzemiący, ciężkich trosk żywota
I duch się ich już nie szamota
W pragnieniach - tęsknych a bezsilnych...
Ależ ja zaczynam być naprawdę sentymentalny?... muszę mieć nerwy dobrze
rozbite. Bulwar jednak nie wytępiłby takich oto Mohikanów; przenieśliby się na
Pragę albo za Pragę, uprawialiby w dalszym ciągu swoje rzemiosło, kochaliby
się jak ta dwójeczka, ba, nawet mnożyliby się. Co za piękne, ojczyzno, będziesz
miała potomstwo, urodzone i wychowane na tym śmietniku, z matki okrytej
wysypką i beznosego ojca!...
Moje dzieci byłyby inne; po niej wzięłyby piękność, po mnie siłę... No, ale ich
nie będzie. W tym kraju tylko choroba, nędza i zbrodnia znajdują weselne
łożnice, nawet przytułki dla potomstwa.
Strach, co się tu stanie za kilka generacji... A przecie jest proste lekarstwo: praca
obowiązkowa - słusznie wynagradzana. Ona jedna może wzmocnić lepsze
indywidua, a bez krzyku wytępić złe i... mielibyśmy ludność dzielną, jak dziś
mamy zagłodzoną lub chorą.”
A potem, nie wiadomo z jakiej racji, pomyślał:
„ Cóż z tego, że trochę kokietuje?... Kokieteria u kobiet jest jak barwa i zapach u
kwiatów. Taka już ich natura, że każdemu chcą się podobać, nawet
Mraczewskim...
Dla wszystkich kokieteria, a dla mnie: 'zapłać temu panu!...' Może ona myśli, że