Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
północy. A jak się wtedy ożywia, jak jej opowiada historie o Syberii, o
Moskwie, o Paryżu!... Wiem, bo choć nie bywam wieczorami, ażeby im nie
przeszkadzać, to zaraz na drugi dzień wszystko opowiada mi pani
Misiewiczowa, rozumie się pod najwiçkszym sekretem.
Jedno mi się tylko nie podobało.
483
Dowiedziawszy się, że Wirski załazi czasem do naszych pań i, naturalnie,
płoszy gruchającą parę, wybrałem się, ażeby go ostrzec.
Właśnie już ubrany wychodzę z domu, gdy wtem spotykam w sieni Wirskiego.
Naturalnie, zawracam się, zapalam światło, pogadaliśmy trochę o polityce...
Następnie zmieniam przedmiot rozmowy i zaczynam obcesowo :
- Chciałem też panu poufnie zakomunikować...
- Wiem już, wiem!... - on mówi śmiejąc się.
- Co pan wiesz?
- A że Wolkulski kocha się w pani Stawskiej.
- Rany boskie! - wołam. - A panu to kto powiedział?...
- No, przede wszystkim nie bój się pan zdradzenia sekretu mówi on poważnie. -
W naszym domu sekret to jak w studni...
- Ale kto panu powiedział?
- Mnie, widzisz pan, powiedziała żona, która dowiedziała się o tym od pani
Kolerowej...
- A ona skąd?
- Pani Kolerowej powiedziała pani Radzińska, a pani Radzińskiej pod
najświętszym słowem powierzyła tę tajemnicę pani Denowa, wiesz pan, ta
przyjaciółka pani Misiewiczowej.
- Jakaż nieostrożna pani Misiewiczowa!...
- Ale! - mówił Wirski - cóż miała robić, nieboga, jeżeli Denowa wpadła na nią z
góry, że Wokulski przesiaduje u nich do rana, że to jakieś nieczyste sprawy...
Naturalnie, zatrwożona staruszka powiedziała jej, że tu nie chodzi o figle, ale o
sakrament, i że może pobiorą się około świętego Jana.
Aż mnie głowa zabolała, ale cóż robić? Aj, te baby, te baby!...
- Cóż słychać na mieście? - pytam Wirskiego, ażeby raz skończyć kłopotliwą
rozmowę.
- Awantury - mówi - awantury z baronową! Ale daj mi pan cygaro, bo to dwie
duże historie.
Podałem mu cygaro, a on opowiedział rzeczy, które ostatecznie przekonały
mnie, że źli prędzej czy później muszą być ukarani, dobrzy wynagrodzeni i że w
najzakamienialszym sercu tli się przecież iskra sumienia.
- Dawnoś pan był u naszych dam? - zaczyna Wirski.- Ze cztery... z pięć dni... -
odparłem. - Pojmujesz pan, że nie chcę przeszkadzać Wokulskiemu, a... i panu
radzę to samo. Młoda z młodym prędzej porozumie się aniżeli z nami, starymi.
- Za pozwoleniem! - przerywa Wirski. - Mężczyzna pięćdziesięeioletni nie jest
starym; jest dopiero dojrzałym...
- Jak jabłko, które już spada.
- Masz pan rację: mężczyzna pięćdziesięcioletni jest bardzo skłonny do upadku.
I gdyby nie żona i dzieci... Panie Ignacy!... panie Rzecki!...
niech mnie diabli wezmą, jeżelibym się nie ścigał z młodymi. Ale, panie, żonaty
człowiek to kaleka: kobiety na niego nie patrzą, chociaż... panie Ignacy...
484
W tym miejscu oczy mu się zaiskrzyły i zrobił taką pantominę, że jeżeli jest
naprawdę pobożnym, jutro powinien iść do spowiedzi.
Już to w ogóle uważam, że ze szlachtą jest tak: do nauki ani do handlu nie ma
głowy, do roboty go nie napędzisz, ale do butelki, do wojaczki i do sprośności
zawsze gotów, choćby nawet trumną zalatywał. Paskudniki!
- Wszystko to dobrze - mówię - panie Wirski, ale cóżeś mi pan miał
opowiedzieć?
- Aha! właśnie o tym myślałem - mówi on, a dymi cygarem jak kocieł asfaltu. -
Otóż tedy, pamiętasz pan tych studentów z naszej kamienicy, co mieszkali nad
baronową?...
- Maleski, Patkiewicz i ten trzeci. Co nie miałbym pamiętać takich diabłów.
Jowialne chłopaki!
- Bardzo, bardzo! - potwierdza Wirski. - Niech mnie Bóg skarze, jeżeli przy tych
urwipołciach można było utrzymać młodą kucharkę dłużej jak osiem miesięcy.
Panie Rzecki! mówię ci, że oni we trzech zaludniliby wszystkie ochrony... Ich
tam, widać, w uniwersytecie uczą tego. Bo za moich czasów, na wsi, jeżeli
ojciec mający młodego syna dał trzy, a cztery krowy na rok... fiu!... fiu!... to już
zaraz obrażał się nawet ksiądz proboszcz, ażeby mu nie psuć owieczek. A ci,
panie...
- Miałeś pan mówić o baronowej - wtrąciłem, bo nie lubię, jeżeli głupstwa
trzymają się szpakowatej głowy.
- Właśnie... Otóż tedy... A najgorszy bestia to ten Patkiewicz, co trupa udaje. Jak
zapadł wieczór, a ten pokraka wylazł na schody, to mówię ci, taki był pisk,
jakby stado szczurów tamtędy przechodziło...
- Miałeś pan przecie o baronowej...
- Właśnie też... Otóż tedy, mości dobrodzieju... No i Maleskiemu nic nie brak!...
Otóż tedy, jak panu wiadomo, baronowa uzyskała wyrok na chłopaków, ażeby
się wyprowadzili ósmego. Tymczasem ci ani weź... Ósmy, dziewiąty,
dziesiąty... oni siedzą, a pani Krzeszowskiej rośnie wątróbka z irytacji. W
końcu, naradziwszy się z tym swoim niby adwokatem i z Maruszewiczem, na
dzień 15 lutego pchnęła im komornika z policją.
Drapie się tedy komornik z policją na trzecie piętro, stuk - puk! drzwi u
chłopców zamknięte, ale ze środka pytają się: „Kto tam?”- „W imieniu prawa
otwórzcie!” - mówi komornik. - „Prawo prawem - mówią mu ze środka - ale my
nie mamy klucza. Ktoś nas zamknął, pewnie pani baronowa.” - „Panowie żarty
robicie z władzy - mówi komornik - a panowie wiecie, że powinniście się
wyprowadzić.” - „Owszem - mówią ze środka - ale przecież dziurką od klucza
nie wyjdziemy. Chybaby...”
Naturalnie, komornik wysyła stróża po ślusarza i czeka na schodach z policją. W
jakie pół godziny przychodzi i ślusarz: otworzył ten zwyczajny zamek
wytrychem, ale angielskiemu zatrzaskowi nie może dać rady. Kręci, wierci - na
próżno... Dyma znowu po narzędzia, na co znowu schodzi mu z pół godziny, a
485
tymczasem w podwórzu zbiegowisko, wrzask, a na drugim piętrze pani
baronowa dostaje najstraszniejszych spazmów.
Komornik ciągle czeka na schodach, aż tu wpada do niego Maruszewicz.
„Panie! - wola - zobacz no, co ci dokazują...” Komornik wybiega na dziedziniec
i widzi taką scenę:
Okno na trzecim piętrze otwarte (miarkuj pan, w lutym!) i z owego okna lecą na
podwórze: sienniki, kołdry, książki, trupie główki i tam dalej. Niedługo
poczekawszy zjeżdża na sznurze kufer, a po nim łóżko.
No i cóż pan na to?” - woła Maruszewicz.
„Trzeba spisać protokół - mówi komornik. - Zresztą wyprowadzają się, więc
może nie warto im przeszkadzać.”
Wtem - nowa szopka. W otwartym oknie na trzecim piętrze ukazuje się krzesło,
na krześle siada Patkiewicz, dwaj koledzy spychają go i - mój Patkiewicz jedzie
z krzesłem na sznurach na dół!... To już i komornika zemdliło, a jeden stójkowy
przeżegnał się.
„Kark skręci... - mówią baby. - Jezus Maria! ratuj duszę jego...” Maruszewicz,
jako człowiek nerwowy, uciekł do pani Krzeszowskiej, a tymczasem krzesełko z
Patkiewiczem zatrzymuje się na wysokości drugiego piętra, przy oknie
baronowej.
„Skończcież, panowie, z tymi żartami!” - woła komornik do dwu kolegów
Patkiewicza, którzy go spuszczali.
„Ale ba! kiedy nam się sznur zerwał...” - mówią tamci.
„Ratuj się, Patkiewicz!” - woła z góry Maleski.
Na dziedzińcu awantura. Baby (ile, że niejedna mocno interesowała się
zdrowiem Patkiewicza) zaczynają wrzeszczeć, stójkowi osłupieli, a komornik
zupełnie stracił głowę.
„Stań pan na gzymsie!... Bij w okno...” - woła do Patkiewicza.
Memu Patkiewiczowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaczyna tedy pukać
do okna baronowej tak, że sam Maruszewicz nie tylko mu otworzył lufcik, ale
jeszcze własnoręcznie wciągnął chłopa do pokoju.
Nawet baronowa przybiegła zatrwożona i mówi do Patkiewicza:
„Boże miłosierny! potrzebne też to panu takie figle”