Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Kto mnie maltretuje? - krzyknął zrywając się.
- Wszyscy ci, którzy cię nie szanują tak, jakeś na to zasłużył.
Przestraszyłem się własnej śmiałości, ale Wokulski nic nie odpowiedział.
Położył się na kozetce i splótł ręce pod głową, co było objawem niezwykłego
wzruszenia. Potem zaczął mówić o interesach sklepowych głosem zupełnie
spokojnym.
Około dziewiątej otworzyły się drzwi i wszedł lokaj Wokulskiego.
- Jest list od księcia!... - zawołał.
Stach przygryzł wargi i nie podnosząc się wyciągnął rękę.
- Daj - rzekł - i idź spać.
Służący wyszedł. Stach powoli otworzył kopertę, przeczytał i - rozdarłszy list na
kilka kawałków, rzucił go pod piec.
- Cóż to jest? - spytałem.
- Zaproszenie na bal jutrzejszy - odparł sucho.
- Nie idziesz?
- Ani myślę.
Osłupiałem... I nagle w tym osłupieniu przyszła mi najgenialniejsza myśl pod
słońcem.
- Wiesz co? - rzekłem - a może byśmy jutro poszli do pani Stawskiej na
wieczór?...
Usiadł na kozetce i odparł z uśmiechem:
- A wiesz, że to będzie nieźle!... Wcale miła kobieta i dawnom już tam nie był.
Trzeba by przy okazji posłać parę zabawek tej małej.
Lodowata ściana, jaka utworzyła się między nami, pękła.
Obaj odzyskaliśmy dawną szczerość i do północy rozmawialiśmy o przeszłych
czasach. Na dobranoc powiedział mi Stach:
- Człowiek niekiedy głupieje, ale też niekiedy odzyskuje rozum... Bóg ci zapłać,
mój stary!
Złoty, kochany Stach!... Żebym miał pęknąć, ożenię go z panią Stawską!...
W dzień balu u księcia ani Stach, ani Szlangbaum nie byli w sklepie. Odgadłem,
że muszą układać się o sprzedaż naszego interesu.
W każdym innym razie podobny wypadek zatrułby mi humor na całą dobę. Ale
dziś ani myślałem o zniknięciu naszej firmy i zastąpieniu jej szyldem
żydowskim. Co mi tam sklep! byle Stach był szczęśliwy, a przynajmniej
wydobył się ze swoich zgryzot. Muszę go ożenić, ażeby pioruny biły!...
Z rana wysłałem do pani Stawskiej liścik donosząc, że przyjdziemy dziś na
herbatę obaj z Wokulskim. Do listu ośmieliłem się załączyć pudełko zabawek
478
dla Heluni. Był tam las ze zwierzętami, całe umeblowanie dla lalki, mały serwis
i mosiężny samowar. Razem za rs 13 kop. 60 towaru z opakowaniem.
Muszę jeszcze,coś wymyślić dla pani Misiewiczowej. Tym sposobem zrobię
obcążki z babuni i z wnuczki i tak nimi piękną mamę ścisnę za serce, że musi
kapitulować przed świętym Janem...
(Aj, do licha! a ten mąż za granicą?... No, co tam mąż, niechby się pilnował...
Zresztą, za jakiś dziesiątek tysięcy rubli dostaniemy rozwód z nieobecnym i
zapewne już nieżyjącym.)
Po zamknięciu sklepu idę do Stacha. Lokaj otwiera mi drzwi i trzyma w ręku
wykrochmaloną koszulę. Przechodząc przez pokój sypialni widzę na krześle
frak, kamizelkę... Oj, czy z naszej wizyty nie miałoby nic być?..
Stach w gabinecie czytał angielską książkę. (Czort wie, na co jemu ta
angielszczyzna? Przecie można ożenić się będąc nawet głuchoniemym...)
Przywitał mnie serdecznie, chociaż nie bez pewnego wahania. „Trzeba wziąć
byka za rogi!” - pomyślałem i nie kładąc czapki na stole mówię:
- No, chyba nie ma co czekać. Idźmy, bo te panie spać się pokładą.
Wokulski złożył książkę i zamyślił się.
- Brzydki wieczór - rzekł - śnieżyca.
- Innym ta śnieżyca nie przeszkodzi jechać na bal, więc dlaczegóż nam miałaby
psuć wieczorek - odpowiedziałem z głupia frant.
Jakbym kolnął Stacha. Zerwał się z krzesła i kazał podać futro. Służący
ubierając go mówił:
- Tylko niech pan żara wracza, bo już pora ubierać się i fryzjer przyjdzie.
- Nie potrzeba - odparł Stach.
- Przecie nie uczesany nie pójdzie pan tańczować...
- Nie idę na bal.
Służący rozłożył ze zdziwieniem ręce i rozstawił nogi.
- Czo pan dziś wyrabia? - zawołał. - Pan tak robi, jakby pan miał źle w głowie...
Pan Łęczki tak prosił...
Wokulski prędko wyszedł z pokoju i zatrzasnął drzwi pod nosem zuchwałemu
famulusowi.
„Aha! - myślę - więc książę spostrzegł, że Stach może nie przyjść, i na
przeprosiny wysłał tego niby teścia!... Szuman ma rację, że oni go nie zechcą
wypuścić, no, ale my wam go odbierzemy! „W kwadrans byliśmy u pani
Stawskiej. Rozkosz jak nas przyjęto!...
Marianna wysypała kuchnię piaskiem, pani Misiewiczowa ubrała się w
jedwabną suknię tabaczkowego koloru, a pani Stawka miała dziś takie śliczne
oczy, rumieńce i usta, że można się było na śmierć zacałować przy tej pięknej
kobiecie.
Nie chcę się uprzedzać, ale dalibóg! Stach spoglądał na nią z wielkim zajęciem
przez cały wieczór.. Nie miał nawet czasu spostrzec, że Helunia ubrała się w
nową szarfę.
479
Co to był za wieczór!... Jak pani Stawka dziękowała nam za zabawki, jak ona
osładzała Wokulskiemu herbatę, jak go parę razy trąciła brzegiem rękawa... Dziś
już jestem pewny, że Stach będzie tu przychodził jak najczęściej, z początku ze
mną, później beze mnie.
W środku kolacji zły czy dobry duch skierował oczy pani Misiewiczowej na
„Kurier”
- Widzisz, Helenko - rzekła do córki - że to dziś bal u księcia.
Wokulski sposępniał i zamiast w oczy pani Stawskiej zaczął patrzeć w talerz.
Wziąwszy na odwagę odezwałem się nie bez ironii:
- Piękne to musi być towarzystwo u takiego księcia! Stroje, elegancja...
- Nie tak piękne, jak się wydaje - odpowiedziała staruszka. - Stroje bardzo
często nie popłacone, a elegancja!... Zapewne, inna musi być w salonie z
hrabiami i książętami, a inna w garderobie z biednymi robotnicami.(O! jakże mi
staruszka w porę wystąpiła ze swoją krytyką. „Słuchajże, Stasiu” - pomyślałem i
pytam dalej:)
- Więc te wielkie damy nie bardzo są eleganckie w stosunkach z
pracownicami?...
- Proszę pana!... - odparła pani Misiewiczowa trzęsąc ręką. Znamy tu jedną
magazynierkę, której te panie dają roboty, bo jest bardzo zręczna i tania. Łzami
się nieraz zalewa, kiedy od nich wraca. Ile się trzeba naczekać z przymierzeniem
sukni, z poprawieniem, z rachunkiem... A jaki ton w rozmowie, jakie
impertynencje, jakie targi... Ta magazynierka mówi (jak dobrze życzę!), że woli
mieć do czynienia z czterema Żydówkami aniżeli z jedną wielką damą. Choć
teraz i Żydówki psują się: gdy która zbogaci się, zaraz zaczyna mówić tylko po
francusku, targować się i grymasić.
Chciałem spytać: czy panna Łęcka nie stroi się u tej magazynierki? ale żal mi
było Stacha. Tak mienił się na twarzy, biedaczysko!...
Po herbacie Helunia zaczęła ustawiać na dywanie dziś otrzymane zabawki, co
chwilę wykrzykując z radości; pani Misiewiczowa i ja usiedliśmy pod oknem
(staruszka nie może odzwyczaić się od tych okien!), a Wokulski i pani Stawska
uplacowali się na kanapie : ona z jakąś siatką, on z papierosem.
Ponieważ starowina z wielkim ogniem zaczęła mi opowiadać, jakim
doskonałym naczelnikiem powiatu był śp. jej mąż, więc nie bardzo słyszałem, o
czym rozmawiała pani Stawka z Wokulskim. A musiało to być interesujące,
gdyż mówili półgłosem:
„Ja panią widziałem w roku zeszłym u Karmelitów przy grobach.”
„A ja pana najlepiej zapamiętałam, kiedy pan w lecie był w tej kamienicy, gdzie
mieszkałyśmy. I nie wiem dlaczego, zdawało mi się...”
- A co to był za kłopot z tymi paszportami!... Bóg wie, kto brał, komu oddawał,
czyje wpisywał nazwisko... - opowiadała pani Misiewiczowa.
„...Owszem, ile tylko razy pan zechce...” - mówiła rumieniąc się pani Stawska.
„...I nie będę natrętny?...'
- Piękna para! - rzekłem półgłosem do pani Misiewiczowej.
480
Spojrzała na nich i wzdychając odparła:
- Cóż z tego, choćby nieszczęśliwy Ludwik już nawet nie żył?