Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 233
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

mającą zamiast drzwi ogromne lustro.

- Siadaj, Stanisławie Piotrowiczu. Chcesz jeść czy pić, tu czy w sali? No,

pięćdziesiąt tysięcy twoje... Bardzom kontent...

- Powiedz mi - po raz pierwszy odezwał się Wokulski - za cóż to ja mam dostać

pięćdziesiąt tysięcy?...

- Może i więcej.

-Dobrze, ale za co?

Suzin rzuca się na fotel, opiera ręce na brzuchu i wybucha śmiechem.

- Ot, za to samo, że się pytasz!... Inny nie pyta, za co weźmie pieniądze, tylko

dawaj... A ty jeden chcesz wiedzieć, za co zarobisz takie pieniądze. Ach, ty

gołąbku!...

- To nie jest odpowiedź.

318

- Zaraz ja tobie odpowiem - mówi Suzin. - Najpierw za to, żeś ty mnie jeszcze w

Irkucku przez cztery lata rozumu uczył. Żeby nie ty, ja nie byłbym ten Suzin co.

dziś. No, a ja, Stanisławie Piotrowiczu, ja nie wasz człowiek: za dobro daję

dobro...

- I to nie odpowiedź - wtrącił Wokulski.

Suzin wzruszył ramionami.

- Już ty w tej izbie nie chciej ode mnie objaśnienia; a tam na dole sam

zrozumiesz. Może być, kupię trochę galanterii paryskich, a może być,

kilkanaście statków kupieckich. Ja po francusku ani w ząb i po niemiecku też,

więc trzeba mi człowieka takiego jak ty...

- Nie znam się na statkach.

- Bądź spokojny. Znajdziem tu inżynierów kolejowych i morskich, i

wojskowych... Mnie nie o nich chodzi, ale o człowieka, który by gadał za mnie -

dla mnie. Zresztą, mówię tobie, jak zejdziemy tam na dół, miej ty dwie pary

oczów i dwie pary uszów, ale jak wyjdziemy stamtąd, nie miej ty nawet

pamięci. Ty to potrafisz, Stanisławie Piotrowiczu, a o resztę nie pytaj się. Ja

zarobię dziesięć procent, tobie dam dziesięć procent od mego zarobku i sprawa

skończona. A na co to, dla kogo i przeciw komu - nie pytaj.

Wokulski milczał.

- O czwartej przyjdą do mnie fabrykanci amerykańscy i francuscy. Możesz

zejść? - spytał Suzin.

- Dobrze.

- A teraz przejedziesz się po mieście?

- Nie. Teraz pójdę spać.

- No, to i dobrze. Chodźże do twego mieszkania.

Opuścili numer Suzina i o kilkanaście kroków dalej weszli do podobnego

zupełnie saloniku: Wokulski rzucił się na łóżko, Suzin wyszedł na palcach i

zamknął drzwi.

Po odejściu Suzina Wokulski przymknął oczy i usiłował zasnąć. Może nie tyle

zasnąć, ile odpędzić od siebie jakąś myśl natrętną, przed którą uciekł z

Warszawy. Przez pewien czas zdawało mu się, że jej niema, że została tam i że

dopiero szuka go stroskana, tułając się od Krakowskiego Przedmieścia do Alei

Ujazdowskiej.

„Gdzie on jest?... gdzie on jest?...” - szeptało widmo.

„A jeżeli poleci za mną?... - spytał samego siebie Wokulski. - No, już chyba tu

mnie nie znajdzie w tak wielkim mieście, w takim ogromnym hotelu...”

„A może mnie już szuka?...” - pomyślał.

Zamknął oczy jeszcze mocniej i począł huśtać się na materacu; który wydał mu

się nadzwyczajnie szerokim i wyjątkowo sprężystym. Był pogrążony w dwu

szmerach. Za drzwiami, na hotelowym korytarzu, ludzie rozmawiali i biegali,

jakby w tej chwili stało się coś; za oknem, na ulicy, rozlegał się nieokreślony

hałas, na który składają się turkoty licznych wozów, dźwięki dzwonów, głosy

ludzkie, trąbki, wystrzały i Bóg nie wie co, a wszystko przytłumione i odległe.

319

Potem przywidziało mu się, że jakiś cień zagląda do jego okna, a później, że po

długim korytarzu ktoś chodzi ode drzwi do drzwi, puka i pyta:

„Czy nie ma go tu?...”

Istotnie ktoś chodził, pukał i nawet zapukał do jego drzwi; lecz nie odebrawszy

odpowiedzi poszedł dalej.

„Nie znajdzie mnie!... nie znajdzie...” - myślał Wokulski.

Wtem otworzył oczy i włosy powstały mu na głowie. Naprzeciw siebie zobaczył

taki sam pokój jak jego, takie samo łóżko z baldachimem, a na nim... siebie!...

Było to jedno z najsilniejszych wstrząśnień, jakich doznał w życiu,

sprawdziwszy własnymi oczyma, że tu, gdzie uważał się za zupełnie samotnego,

towarzyszy mu nieodstępny świadek... on sam!...

„Co za oryginalne szpiegowanie... - mruknął. - Głupie te szafy z lustrami.”

Zerwał się z łóżka, jego sobowtór zerwał się równie szybko. Pobiegł do okna -

tamten także. Otworzył gorączkowo walizkę, ażeby przebrać się, i tamten

również zaczął przebierać się, widocznie z zamiarem wyjścia na miasto.

Wokulski czuł, że musi uciec z tego pokoju. Widmo, przed którym wyjechał z

Warszawy, było już tu i stało za progiem.

Umył się, włożył czystą bieliznę, przebrał się. Było ledwie wpół do pierwszej.

„Trzy i pół godziny - pomyślał. - Coś trzeba z nimi zrobić...”

Ledwie otworzył drzwi, już znalazł się służący z frazesem:

- Monsieur?...

Wokulski kazał zaprowadzić się do schodów, dał służącemu franka i zbiegł z

trzeciego piętra na dół, jak człowiek, którego ścigają.

Wyszedł przed bramę i zatrzymał się na chodniku. Ulica szeroka, wysadzona

drzewami. W jednej chwili przelatuje około niego ze sześć powozów i żółty

omnibus, naładowany podróżnymi wewnątrz i na dachu. Na prawo, gdzieś

bardzo daleko, widać plac, na lewo - pod hotelem - niedużą markizę, a pod nią

gromadę mężczyzn i kobiet, którzy siedzą przy okrągłych stoliczkach, prawie na

chodniku, i piją kawę. Panowie są jak wydekoltowani, mają w dziurkach od

guzików kwiaty lub wstążeczki i zakładają nogi na kolana akurat tak wysoko,

jak przystoi w sąsiedztwie pięciopiętrowych domów; kobiety szczupłe, małe,

śniade, z ognistymi spojrzeniami, lecz skromnie ubrane.

Wokulski idzie w lewo i za węgłem tego samego hotelu, w tymże samym

hotelu, widzi drugą markizę i drugą gromadę ludzi, pijących coś obok chodnika.

Tu siedzi ze sto osób, jeżeli nie więcej; panowie mają miny impertynentów,

damy są ożywione, przyjacielskie i pełne prostoty. Powozy jedno - i dwukonne

toczą się w dalszym ciągu, gromady pieszych pędzą co chwilę w jedną i drugą

stronę, przesuwa się żółty i zielony omnibus, tym zaś przecinają drogę

omnibusy brunatne, wszystkie napełnione wewnątrz, wszystkie obładowane

podróżnymi na dachach. Wokulski znajduje się na środku placu, z którego

rozchodzi się siedem ulic. Liczy raz i drugi - siedem ulic... Gdzie iść? Chyba w

kierunku drzew... Akurat dwie ulice, przecinające się pod kątem prostym, są

zadrzewione...

320

„Pójdę w kierunku ściany hotelu” - myśli Wokulski.

Robi pół obrotu w lewo i staje zdumiony.

W głębi na lewo widać jakiś potężny gmach.

Na parterze - szereg arkad i posągów, na pierwszym piętrze olbrzymie kolumny

kamienne i nieco mniejsze marmurowe, ze złoconymi kapitelami. Na wysokości

dachu w kątach orły i złocone posągi, unoszące się nad złoconymi figurami

rozhukanych koni. Dach bliżej płaski, dalej kopuła zakończona koroną, a

jeszcze dalej - dach trójkątny, również dźwigający na szczycie grupę figur.

Wszędzie marmur, brąz, złoto, wszędzie kolumny, posągi i medaliony...

„Opera?... - myśli Wokulski. - Ależ tu jest więcej marmurów i brązów aniżeli w

całej Warszawie!...”

Przypomina sobie swój sklep, ozdobę miasta, rumieni się i idzie dalej. Czuje, że

Paryż na pierwszym kroku przytłoczył go, i - jest kontent.

Ruch powozów, omnibusów i ludzi pieszych zwiększa się w zastraszający

sposób. Co kilka kroków werandy, okrągłe stoliki, ludzie siedzący przy

chodnikach. Za powozem, który ma z tyłu lokaja, toczy się wózek ciągniony

przez psa, mija go omnibus, potem dwaj ludzie z tragami, potem większy wóz

na dwu kołach, potem dama i mężczyzna konno i znowu nieskończony szereg

powozów. Bliżej chodnika - wózek z bukietami, drugi z owocami, naprzeciw

pasztetnik, roznosiciel gazet, handlarz starzyzny, szlifierz, roznosiciel książek...

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название