Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 233
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

- Tym lepiej dla was. Nie mam wprawdzie pretensji do Prusaków, choć zabrali

nam Alzację i spory kawał Lotaryngii, ale zawsze nie lubię mieć Niemca za

kołnierzem. Skądże jesteście, obywatelu?

- Z Warszawy.

- Ah, ca... Piękny kraj... bogaty kraj... Naprzód, Lizetka!... Więc pan jesteś

Polak?... Znam Polaków!... Oto plac Opery, obywatelu, a oto Grand Hôtel...

Wokulski rzucił trzy franki dorożkarzowi, pędem wbiegł do bramy, a z niej na

trzecie piętro. Ledwie stanął przed swoim numerem, już ukazał się uśmiechnięty

służący i oddał mu bilet Suzina i pakiet listów.

- Dużo interesantów... dużo interesantek! - rzekł służący patrząc na niego

figlarnie.

- Gdzież oni?

- Są w salonie przyjęć, są w czytelni, są w sali jadalnej... Pan Jumart

niecierpliwi się...

- Któż jest pan Jumart? - spytał Wokulski. - Marszałek dworu pańskiego i pana

Siuzę... Bardzo zdolny człowiek i duże mógłby panu oddać usługi, gdyby był

pewny tak... z tysiąc franków gratyfikacji... - mówił wciąż figlarnie służący.

- Gdzież on jest?

- Na pierwszym piętrze, w pańskim salonie przyjęć. Pan Jumart jest bardzo

zdolny człowiek, ale i ja może przydałbym się waszej ekscelencji, jakkolwiek

nazywam się Miler. Naprawdę jednak jestem Alzatczyk i na honor, zamiast brać

od pana, jeszcze płaciłbym dziesięć franków dziennie, byleśmy raz skończyli z

Prusakami.

Wokulski wszedł do numeru.

- Nade wszystko niech panowie strzegą się tej baronowej... która już czeka w

czytelni, a ma niby to przyjść dopiero o trzeciej... Przysięgnę, to Niemka...

Jestem przecie Alzatczyk!... Ostatnie zdania Miler wypowiedział zniżonym

głosem i cofnął się na korytarz.

Wokulski otworzył bilet Suzina i czytał: „Sesja dopiero o ósmej - pisał Suzin -

masz czasu dosyć, więc załatw się z tymi interesantami, a nade wszystko z

babami. Ja już, dalibóg, za stary, żeby im wszystkim dogodzić.”

Wokulski zaczął przeglądać listy. Po większej części były to reklamy kupców,

fryzjerów, dentystów, prośby o wsparcie, propozycje wyjawienia jakichś

tajemnic, jedna odezwa od Armii Zbawienia.

324

Z całego mnóstwa tych korespondencyj uderzyła Wokulskiego następna:

„Osoba młoda, elegancka i przystojna pragnie zwiedzać z panem Paryż na

wspólny koszt. Odpowiedź złożyć u szwajcara hotelu.”

„Oryginalne miasto!” - mruknął Wokulski.

Drugi, jeszcze ciekawszy list pochodził od owej baronowej... która od trzeciej

miała czekać na schadzkę w czytelni.

„To jeszcze pół godziny...”

Zadzwonił i kazał przynieść do numeru śniadanie. W kilka minut podano mu

szynkę, jaja, befsztyk, jakąś nieznaną rybę, kilka butelek rozmaitych trunków i

maszynkę kawy czarnej. Jadł z wilczym ąpetytem, pił nie gorzej, wreszcie kazał

Milerowi zaprowadzić się do owej sali przyjęć.

Służący wyszedł z nim na korytarz, dotknął dzwonka, coś powiedział przez tubę

i wprowadził Wokulskiego do windy. W minutę później Wokulski był na

pierwszym piętrze, a gdy opuszczał windę, zastąpił mu drogę jakiś

dystyngowany pan, z niedużymi wąsami, we fraku i białym krawacie.

- Jumart... - odezwał się ten pan z ukłonem.

Poszli kilkanaście kroków korytarzem i Jumart otworzył drzwi wspaniałego

salonu. Wokulski o mało nie cofnął się zobaczywszy złocone meble, olbrzymie

lustra i ściany ozdobione płaskorzeźbami. Na środku stał duży stół pokryty

kosztownym obrusem i przywalony stosem papierów.

- Mogę wprowadzić interesantów? - spytał Jumart. - Ci nie są, zdaje mi się,

niebezpieczni. Tylko na baronowę... ośmielę się zwrócić uwagę... Czeka w

czytelni.

Ukłonił się i wyszedł z powagą do innego salonu, który zdawał się być

poczekalnią.

„Czy ja, do licha, nie wpadłem w jaką awanturę?” - pomyślał Wokulski.

Ledwie Wokulski usiadł na fotelu i zaczął przeglądać papiery, wszedł lokaj w

błękitnym fraku ozdobionym złotymi haftami i podał mu bilet na tacy. Na

bilecie był napis: „Pułkownik”, i jakieś nic nie mówiące nazwisko.

- Prosić. Po chwili ukazał się mężczyzna pięknego wzrostu, z siwą hiszpanką,

takimiż wąsami i czerwoną wstążeczką przy klapie surduta:

- Wiem, że mało ma pan czasu - odezwał się gość, lekko kłaniając się. - Mój

interes jest krótki. Paryż - miasto wspaniałe pod każdym względem: czy chodzi

o zabawę, czy o naukę ; ale potrzebuje wytrawnego przewodnika. Ponieważ

znam wszystkie muzea, galerie, teatry, kluby, monumenta, instytucje rządowe i

prywatne, słowem wszystko...więc jeżeli pan życzy sobie...

- Niech pan raczy zostawić swój adres - odpowiedział Wokulski.

- Władam czterema językami, mam znajomości w świecie artystycznym,

literackim, naukowym i przemysłowym...

- W tej chwili nie mogę panu dać odpowiedzi - przerwał Wokulski

- Mam zgłosić się czy czekać na pańskie wezwanie? - spytał gość

- Tak, odpowiem panu listownie.

- Polecam się pamięci - odparł gość. Wstał z krzesła i ukłoniwszy się wyszedł.

325

Lokaj przyniósł drugi bilet i niebawem ukazał się drugi gość. Był to człowiek

pulchny i rumiany i wyglądał na właściciela sklepu bławatnego. Kłaniał się na

całej przestrzeni ode drzwi do stołu.

- Co pan każe? - spytał Wokulski.

- Jak to, nie odgadł pan przeczytawszy nazwisko Escabeau?..Hannibal

Escabeau?... - zdziwił się przybyły. - Karabin Escabeau daje siedemnaście

strzałów na minutę; ten zaś, który będę miał honor zaprezentować panu,

wyrzuca trzydzieści kul...

Wokulski miał tak zdziwioną minę, że Hannibal Escabeau sam począł się

dziwić.

- Sądzę, że nie omyliłem się? - spytał gość.

- Omylił się pan - odparł Wokulski. - Jestem kupcem galanteryjnym i karabiny

nic mnie nie obchodzą.

- Mówiono mi jednak... poufnie... - rzekł z naciskiem Escabeau - że panowie...

- Źle pana poinformowano.

- Ach, w takim razie przepraszam... To może być pod innym numerem... -

mówił gość cofając się i kłaniając.

Nowy występ błękitnego fraka i białych spodni i nowy gość; tym razem mały,

szczupły, czarny, z niespokojnym wejrzeniem. Ten prawie przybiegł do stołu,

padł na krzesło, obejrzał się na drzwi i przysunąwszy się do Wokulskiego zaczął

przyciszonym głosem:

- Pewnie dziwi to pana, ale... rzecz jest ważna... zbyt ważna...W tych dniach

zrobiłem olbrzymie odkrycie co do rulety... Trzeba tylko sześć do siedmiu razy

dublować stawkę...

- Wybaczy pan, ale ja się tym nie zajmuję - przerwał mu Wokulski:

- Nie ufa mi pan?... To całkiem naturalne... Ale mam właśnie przy sobie małą

ruletę... Możemy spróbować...

- Przepraszam pana, w tej chwili nie mam czasu.

- Trzy minuty, panie... minutkę... - Ani pół minuty.

- Więc kiedyż mam przyjść? - pytał gość z miną bardzo zdesperowaną.

- W każdym razie nieprędko.

- Niechże mi pan przynajmniej pożyczy sto franków na oficjalne próby...

- Mogę służyć pięcioma - odparł Wokulski sięgając do kieszeni.

- O nie, panie, dziękuję... Nie jestem awanturnikiem... Zresztą...niech pan da...

jutro odniosę... Pan może się tymczasem namyśli...

Następny gość, człowiek okazałej tuszy, ze sznurem miniaturowych orderów na

klapie surduta, proponował Wokulskiemu: dyplom doktora filozofii, order lub

tytuł, i wydawał się bardzo zdziwionym, gdy propozycji nie przyjęto. Odszedł,

nawet nie pożegnawszy się.

Po nim nastąpiła paru minutowa przerwa. Wokulskiemu zdawało się, że w

poczekalni słyszy szelest kobiecej sukni. Wytężył ucho... W tej chwili lokaj

zameldował baronowę...

326

Znowu długa pauza i ukazała się w salonie kobieta tak piękna i dystyngowana,

że Wokulski mimo woli powstał z fotelu. Mogła mieć około czterdziestu lat;

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название