Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
wzrost okazały, rysy bardzo regularne, postawa wielkiej damy.
Milcząc wskazał jej fotel. Gdy zaś usiadła, spostrzegł, że jest wzburzona i
szarpie w rękach haftowaną chusteczkę. Nagle odezwała się, dumnie patrząc mu
w oczy:
- Pan mnie zna?
- Nie, pani.
- Nie widział pan nawet moich portretów?
- Nie.
- Więc chyba nigdy pan nie był ani w Berlinie, ani w Wiedniu.
- Nie byłem.
Dama głęboko odetchnęła.
- Tym lepiej - rzekła - będę śmielszą. Nie jestem baronowa...jestem zupełnie
kim innym. Ale o to mniejsza. Chwilowo znalazłam się w trudnym położeniu...
potrzebuję dwudziestu tysięcy franków... A ponieważ nie chcę w tutejszych
lombardach zastawiać moich klejnotów, więc... Pojmuje pan?
- Nie, pani.
- Więc... mam do zbycia ważną tajemnicę...
- Nie mam prawa nabywać tajemnic - odpowiedział już zmieszany Wokulski.
Dama poruszyła się na fotelu.
- Nie ma pan prawa?... Więc po cóż pan tu przyjechał?... - rzekła z lekkim
uśmiechem.
- A jednak nie mam...
Dama podniosła się.
- Tu - mówiła wzruszona - jest adres, pod którym można się zgłosić do mnie w
ciągu dwudziestu czterech godzin, a tu... notatka, która może panu da trochę do
myślenia... Żegnam. Wyszła z szelestem. Wokulski spojrzał na notatkę i znalazł
w niej szczegóły dotyczące osoby jego i Suzina, które zazwyczaj stanowią treść
paszportów.
„No tak!... - myślał. - Miler przeczytał mój paszport i zrobił z niego wyciąg,
nawet nie bez błędów... Woklusky... Cóż, u diabła czy oni mnie uważają za
dziecko?...”
Ponieważ nikt z gości już nie przychodził, Wokulski wezwał do siebie Jumarta.
- Co pan rozkaże? - spytał elegancki marszałek dworu.
- Chciałem z panem pomówić.
- Prywatnie?... W takim razie pozwoli pan, że usiądę. Przedstawienie skończone,
kostiumy idą do składu, aktorzy stają się równi sobie.
Mówił to nieco ironicznym tonem i zachowywał się, jak przystało na człowieka
bardzo dobrze wychowanego. Wokulski dziwił się coraz więcej.
- Powiedz mi pan - rzekł - co to są za ludzie?
- Ci, którzy byli u pana? - spytał Jumart. - Ludzie jak inni: przewodnicy,
wynalazcy, pośrednicy... Każdy pracuje, jak umie, i stara się swoją pracę zbyć
327
najkorzystniej. A że lubią zarobić, jeżeli się da, więcej niż warto, to już cecha
Francuzów:
- Pan nie jesteś Francuzem?
- Ja?... urodziłem się w Wiedniu, kształciłem się w Szwajcarii i w Niemczech,
długi czas mieszkałem we Włoszech, Anglii, Norwegii, Stanach
Zjednoczonych... Moje zaś nazwisko najlepiej streszcza narodowość: tym
jestem, w czyjej mieszkam oborze; wołem między wołami, koniem między
końmi. A że wiem, skąd mam pieniądze i na co je wydaję, i ludzie o mnie
wiedzą, więc zresztą nic mnie nie obchodzi.
Wokulski przypatrywał mu się z uwagą.
- Nie rozumiem pana - rzekł.
- Widzi pan - mówił Jumart przebierając palcami po stole - za dużo zwiedziłem
świata, ażebym miał troszczyć się o czyjąś narodowość. Dla mnie istnieją tylko
cztery narodowości bez względu na języki. Numer pierwszy mają ci, o których
wiem: - skąd biorą pieniądze i na co je wydają. Numer drugi - ci, o których
wiem, skąd biorą, ale nie wiem, na co wydają. Numer trzeci ma znane wydatki,
choć nieznane dochody, a numer czwarty noszą ci, których nie znam ani źródła
dochodów, ani wydatków. O panu Escabeau wiem, że ma dochody z fabryki
trykotaży, a wydaje pieniądze na zbudowanie jakiejś piekielnej broni, więc
szanuję go... zaś o pani baronowej:.. nie wiem, ani skąd bierze pieniądze, ani na
co je wydaje; i dlatego jej nie ufam.
- Ja jestem kupcem, panie Jumart - odpowiedział Wokulski, niemile draśnięty
wykładem powyższej teorii.
- Wiem o tym. I jeszcze jest pan przyjacielem pana Siuzę, co także daje pewien
procent. Nie do pana zresztą stosowały się moje uwagi; wypowiedziałem je jako
odczyt, który mam nadzieję, opłaci mi się.
- Jesteś pan filozofem - mruknął Wokulski.
- Nawet doktorem filozofii dwu uniwersytetów - odparł Jumart.
- I spełniasz pan rolę...
- Służącego?... chciałeś pan powiedzieć - przerwał śmiejąc się Jumart. - Pracuję,
panie, aby żyć i zabezpieczyć sobie rentę na starość. A o tytuł nie dbam: tyle ich
już miałem!... Świat podobny jest do amatorskiego teatru: więc nieprzyzwoicie
jest pchać się w nim do ról pierwszych, a odrzucać podrzędne. Wreszcie, każda
rola jest dobra, byle grać ją z artyzmem i nie brać jej zbyt poważnie.
Wokulski poruszył się. Jumart wstał z krzesła i ukłoniwszy się elegancko, rzekł:
- Polecam panu moje usługi. Następnie wyszedł z salonu.
„Mam gorączkę czy co?... - szepnął Wokulski ściskając głowę rękoma. -
Wiedziałem, że Paryż jest dziwny, ale żeby był aż tak dziwny...”
Kiedy Wokulski spojrzał na zegarek, było dopiero wpół do czwartej.
„Przeszło cztery godziny do sesji” - mruknął czując, że ogarnia go trwoga na
myśl: co robić z czasem? Widział tyle nowych rzeczy, rozmawiał z tyloma
nowymi ludźmi i jest dopiero wpół do czwartej!...
328
Trapił go nieokreślony niepokój, czuł brak czegoś... „Może by znowu co zjeść? -
nie. Może czytać? - nie. Może rozmawiać? - już mam dosyć tej rozmowy..”
Ludzie obrzydli mu; najmniej wstrętnymi byli ci chorzy na manię wynalazków i
ten Jumart ze swoją klasyfikacją człowieczego gatunku.
Nie miał odwagi wracać do swego numeru z wielkim lustrem; cóż mu więc
postało, jeżeli nie oglądanie paryskich osobliwości. Kazał zaprowadzić się do
sali jadalnej Grand Hôtel. Wszystko tu pyszne i ogromne, począwszy od ścian,
sufitu i okien, skończywszy na liczbie i długości stołów. Ale Wokulski nie
przypatrywał się; utkwił oczy w jednym z olbrzymich złoconych pająków i
myślał:
„Kiedy ona dosięgnie wieku baronowej... ona, przywykła do wydawania
dziesiątków tysięcy rubli rocznie, kto wie, czy nie pójdzie też drogami
baronowej?... Przecie i ta kobieta była młodą, i za nią mógł szaleć taki wariat jak
ja, i ona nie pytała, skąd się biorą pieniądze... Dziś już wie skąd: z handlu
tajemnicami ... Przeklęta sfera, która hoduje takie piękne i takie kobiety...”
W sali było mu ciasno, więc wybiegł przed hotel utopić się w ulicznym gwarze.
„Pierwej szedłem na lewo - myślał - teraz pójdę w prawo...”
Wędrówka na oślep w niezmiernym mieście była jedyną rzeczą mającą dla
niego jakiś gorzki powab.
„Gdybym między tymi tłumami mógł zgubić samego siebie...”-szepnął.
Skręcił tedy na prawo. Wyminął nieduży plac i wszedł na bardzo duży, obficie
zasadzony drzewami. Na środku jego stał gmach prostokątny, otoczony
kolumnami jak grecka świątynia; wielkie drzwi śpiżowe, okryte płaskorzeźbą,
na szczycie frontonu również płaskorzeźba przed-stawiająca, zdaje się, sąd
ostateczny.
Wkoło obszedł gmach myśląc o Warszawie. Z jakim trudem dźwigają się
tamtejsze budowle nieduże, nietrwałe i płaskie, gdy tu siła ludzka, jakby dla
rozrywki, wznosi olbrzymy i tak dalece jest niewyczerpana pracą, że jeszcze
zalewa je ozdobami.
Naprzeciw zobaczył niedługą ulicę, a za nią ogromny plac, na którym majaczyła
wysmukła kolumna. Poszedł w tamtą stronę. Im bardziej zbliżał się, tym wyżej
rosła kolumna i plac się rozszerzał. Przed i za kolumną biły duże wodotryski; na
prawo i na lewo ciągnęły się już żółknące kępy drzew jak ogrody; w głębi widać
było rzekę, nad którą co chwilę rozsnuwał się dym szybko przelatującego
parostatku.
Na placu kręciło się niewiele stosunkowo powozów; natomiast było dużo dzieci
z matkami i bonami. Krążyli wojskowi różnej broni i gdzieś grała orkiestra.
Wokulski zbliżył się do obelisku i ogarnęło go zdumienie. Znajdował się na
