-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Co się dzieje?! – wykrzyknął Przyjemski. – Gdzie Chmielnicki? Gdzie Tatarzy?!

– Osaczyli nas! – jęknął Górski. Na jego bandażu pojawiły się nowe plamy krwi. – Orda Karaczy-beja przeszła Boh pod Czetwertynówką!

– Jakże to? Przecież pod Ładyżynem przeprawa zdobyta! Bohun pobit. Cofnął się? Nie może to być!

– Fortel to był! Figiel Bohunowy! Kiedyśmy Kozaków zabawiali, reszta kosza razem z ordą przeszli brody pod Czetwertynówką i Soroką! Gorze nam!

Podnieśli głowy, słysząc łoskot kopyt ciężkich, rajtarskich fryzów, szum końskiej kity na szczycie buńczuka i łopot chorągwi koronnej. To nadciągał Kalinowski w otoczeniu rajtarów z regimentu Bogusława Radziwiłła.

– Mości panie hetmanie – rzekł Przyjemski. – Kozacy przeprawili się przez Boh powyżej obozu!

Kalinowski zbladł. Osadził konia tuż przy rannym Górskim, podtrzymywanym przez zakrwawionych towarzyszy i trącił go buławą w ramię.

– Pójdziesz pod sąd, panie poruczniku, za sianie zamętu! Za podżeganie do buntu! – wycedził przez zęby. – Wracać do chorągwi! Gotujemy się do boju!

– Nie utrzymamy się w obozie – odezwał się Przyjemski. – Mamy za mało wojska, aby obsadzić wały. Umknij z jazdą, mości panie hetmanie! Zachowaj dla Rzeczypospolitej rycerstwo koronne. Ja zostanę w redutach z piechotą i wezmę na siebie impet nieprzyjacielski. W tym czasie zdążysz zebrać resztę chorągwi i przyjść mi z odsieczą.

Pomruk rozszedł się między starszyzną.

– Jego mość pan generał ma rację – rzekł sędziwy Jan Odrzywolski. – Obrona w obozie to klęska. Uchodząc, ocalimy husarię i chorągwie pancerne. A gdy nadejdą posiłki i wojska z Kamieńca, wrócimy popróbować szczęścia z Chmielnickim!

Kalinowski popatrzył na oficerów. Przesuwał wzrok od jednego spalonego słońcem, poznaczonego bliznami oblicza do drugiego. Wyczytał w nich klęskę.

– Zostajemy w obozie i przyjmujemy bitwę! Do chorągwi! – warknął Kalinowski.

Nikt się nie poruszył.

– Danteeeeez! – krzyknął hetman. – Danteeeeez!

– Nie masz go przy nas, miłościwy panie!

– Sprowadzić go! – wykrzyknął Kalinowski. – Natychmiast!

* * *

Kim był pan Śmierć? Jakie oblicze skrywał człowiek, w imię którego Dantez posłać miał na śmierć tysiące ludzi? Dlaczego chciał doprowadzić do tak strasznej nemezis?

Francuz pił w swoim namiocie otoczony strażami. Sam dolewał sobie wina i ciągle myślał nad swym niewesołym losem. Zastanawiał się, czy Śmierć był magnatem, jednym z ukrainnych królewiąt, czy też dworaków z otoczenia Jana Kazimierza? Jeśli pod maską krył się polityczny statysta, to Dantez mógłby od biedy założyć, że był którymś z senatorów Rzeczypospolitej. Chociaż miał wątpliwości. Do diabła, który kasztelan czy wojewoda poważyłby się na taki czyn? Janusz Radziwiłł, hetman polny litewski, który zerwał ostatni sejm? A może jego krewny, krajczy litewski Bogusław, którego regimentem dowodził Dantez? Czyżby któryś z Lanckorońskich? Ba, być może nawet sam podkanclerzy Radziejowski, skazany w styczniu na wieczystą banicję za zajazd na pałac Kazanowskich, dokonany w obecności króla. Gdyby żył stary kanclerz Ossoliński, Francuz podejrzewałby jego. Jednak Ossoliński dawno już oddał ducha Bogu, podobnie jak jego zaprzysięgły wróg, Jeremi Wiśniowiecki.

Do diabła, skoro nie był to Jarema, to kto? Przecież nie poczciwy wojewoda bracławski Kisiel ani hetman Kalinowski!

Tylko który magnat polski nosił na szyi złotą kollanę z symbolem baranka? Baranka... Dantez chwycił się za głowę. Oto czuł, że jest o krok od odkrycia wielkiej tajemnicy. Wiedział, że Śmierć popełnił błąd, pozostawiając przy swoim stroju ten strojny łańcuch, bo – Bertrand był tego pewien – tak zacnego i kosztownego klejnotu nie nosiłby na szyi byle posesjonat czy magnat na dorobku, mający w swym ręku zaledwie kilka wsi.

– Wasza miłość! Wasza miłość...

Dantez był pijany, więc nie od razu zorientował się, co się święci. Do namiotu wpadł jego wachmistrz i pozostawieni na straży rajtarzy. Wszyscy z dobytymi pałaszami i pistoletami.

– Wasza miłość, co czynić?! Bunt w obozie!

– Co?!

– Polacy koło ogłosili. Nie chcą słuchać hetmana. Bunt, wasza miłość!

Wachmistrz przypadł do jego ręki, zerwał kapelusz z głowy i skłonił się nisko.

– Łaski, miłościwy panie! – zakrzyknął. – Toż nas Polacy rozsiekają na dzwona! Uchodźmy, pókiśmy żywi!

– Składaliśmy przysięgę Najjaśniejszemu Panu! Sprowadźcie konie! Jedziemy do hetmana! Podsypać panewki, broń w pogotowiu! Ogłosić alarm na kwaterach! Regiment na koń!

Dantez sam pierwszy skoczył ku wyjściu. Szybko podano mu jego dzianeta; rajtarzy w skórzanych koletach otoczyli go ze wszystkich stron.

– W skok! Do hetmana!

Pomknęli jak burza obozową ulicą pomiędzy rzędami wozów i namiotów. W obozie panował zamęt i wrzawa. Słyszeli łoskot werbli, tętent kopyt dochodzący z majdanu. A potem doszedł do nich ryk z tysięcy ludzkich gardzieli. Gdzieś z prawej, między namiotami huknęły strzały.

Dantez osadził konia tuż przed hetmańskim namiotem, budząc popłoch wśród strzegących go hajduków. Czeladź Kalinowskiego miała rusznice na podorędziu, kryła się za ostrokołem, jakby za chwilę miała zwalić się tutaj połowa chorągwi koronnych z całego obozu.

– Gdzie hetman?!

– Jego mość do pułkowników pojechał! Na majdan! Tam bunt!

Dantez już chciał uderzyć konia ostrogami, już chciał popędzić śladem Kalinowskiego, gdy nagle jego wzrok padł na coś, co powiewało przed hetmańskim namiotem.

Francuz zamarł. Zesztywniał w kulbace, a potem zbladł, osunął się wstecz. Byłby spadł, ale wachmistrz pochwycił go za rękę, a potem z obu stron podtrzymali go rajtarzy.

Dantez nie mówił nic. Nie poruszał się nawet, wpatrzony w łopocącą na wietrze chorągiew Rzeczypospolitej, karmazynowo-biało-karmazynową, zwieńczoną trzema ostrymi językami, z godłem przedstawiającym tarczę dzieloną w krzyż z herbami królewskimi Wazów polskich, a na kolejnej tarczy Orła i Pogoń. Złotą koronę klejnotu i samą tarczę herbową podziurawioną otworami po armatnich kulach otaczał złoty łańcuch z barankiem. Skrząca się kollana podtrzymująca skórę baranka była prawie taka sama, jak ozdoba zwieszająca się z szyi pana Śmierci.

Dantez przymknął oczy. Tak... Wiedział już wszystko. Już zdawał sobie sprawę, co takiego zrobił i czyim sługą został. Zwiesił głowę i dał się prowadzić rajtarom. Broń niemal sama wypadła mu z ręki.

– Do hetmana... – warknął. – Prowadźcie, szelmy, psie krwie...

– O Boże – wyszeptał zbielałymi ze strachu wargami. – Com ja uczynił...

* * *

Dopadli do Kalinowskiego w ostatniej chwili. Pułkownicy stali przed hetmanem z dobytą bronią. Milczeli, a ich zacięte, zagniewane twarze mówiły same za siebie.

– Panie Dantez... – jęknął hetman. – Bunt!

Dantez zrozumiał w lot, co się święci.

– Do broni! – huknął.

Pięćdziesięciu rajtarów jednocześnie pochyliło się w siodłach. Pięćdziesiąt rąk w rękawicach chwyciło rękojeści pistoletów i pufferów. Pięćdziesiąt kurków opadło z chrzęstem na panewki nakręconych zamków. Pół setki luf spojrzało w twarze polskich rycerzy.

– Ja was... – wycharczał hetman. – Ja was w dyby... Danteeeez!

Stali na wprost siebie na błoniach przed bramą. Z jednej strony Polacy i Rusini, w karmazynowych i żółtych deliach, w giermakach i żupanach, w pysznych kołpakach ozdobionych czaplimi piórami. Z drugiej sześć szeregów czarnej rajtarii. Zagończycy ze stepowych stanic mierzyli się wzrokiem z najemnikami cesarskiej wojny.

A między nimi była śmierć!

– Dantez! Wystrzelaj tych skurwychsynów!

– Feuer! – huknął oberstlejtnant na swoich ludzi. Żaden strzał jednak nie padł. Nikt nie zginął. Ziemia zadrżała pod kopytami. Oczy rajtarów rozszerzały się coraz bardziej. Niektórym zaczęły drżeć ręce trzymające broń, a ociężałe fryzy poczęły chrapać i tulić uszy. Za plecami polskich pułkowników narastał szum piór, łopot proporców. A potem wolno, majestatycznie wyłonił się za nimi las srebrzystych skrzydeł, mur lśniących zbroic i trzy rzędy końskich pysków zdobionych kitami i pióropuszami. To chorągwie husarskie, Sobieskiego i Odrzywolskiego, wyszły z krańców majdanu i szły rysią do swych pułkowników. Rajtarzy rozpierzchli się jak wystraszone kaczki. Kalinowski zawrócił konia i pomknął w stronę redut obsadzonych przez piechotę.

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название