Bohun
Bohun читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
A potem ogromna ława jeźdźców wpadła na przednią ścianę zaporoskiego taboru.
Konie z kwikiem rzuciły się na boki, gdy wyrósł przed nimi rząd wozów, kiedy ledwie nie nadziały się na sterczące hołoble i spisy. Lecz tabor nie był jeszcze złożony do końca. Pomiędzy wozami, ustawionymi w dwie linie, ziały szerokie przerwy i ulice, przez które bez trudu można było dostać się do wnętrza warownego obozu.
Uciekający semeni rzucili się w te właśnie rozstępy. Wpadli do wnętrza gigantycznego czworoboku kolas, schronili się pomiędzy wozy, szukając ratunku i obrony. Niektórzy pozeskakiwali z koni, kryjąc się pod osiami, w taborowych ulicach.
Sobieski wrzasnął z przerażenia, ściągnął wodze Złotogrzywego, odchylił się w kulbace, próbując rozpaczliwie wstrzymać wierzchowca.
– Do odwrotu! Trąbić do odwrotu! – ryknął do towarzyszących mu trębaczy.
Za późno!
Niby skrzydlaty wicher, jak morska fala niosąca na swym czele rozbitych i zakrwawionych Zaporożców, tak husarze i pancerni wpadli do wnętrza taboru, tnąc uciekinierów. Pierwsza runęła między wozy własna chorągiew Sobieskiego, za nią kozacka Czaplińskiego, husarze Odrzywolskiego, potem duża, stupięćdziesicciokonna rota Kalińskiego... Cały pułk wpadł do środka niedomkniętego czworoboku wozów. Tłum ludzi i koni porwał poczet pułkownika, przeniósł obok powywracanych kolas, poniósł ku tylnej, zamkniętej ścianie taboru!
Przed oczyma Sobieskiego mignęła na krótką chwilę zaporoska chorągiew z archaniołem Michałem i zgromadzony wokół niej tłum pieszych mołojców. Na wspaniałym dzianecie siedział tam wysoki Kozak o wykrzywionym boleścią obliczu.
To był Bohun!
Marek Sobieski zdębiał, widząc go w bitwie. Nie spodziewał się nigdy, że kiedyś dojdzie do spotkania na polu walki przed podpisaniem ugody; nie pomyślał, że mogą stanąć twarzą w twarz na czele swych chorągwi...
Bohun skłonił się lekko i zdjął kołpak. Przycisnął go do piersi i stał milczący na wprost pędzącej nań nawały husarii. A potem opuścił wzrok na stojące przed nim armaty i puszkarzy z zapalonymi lontami.
Pop uczynił znak krzyża nad ćwierćkartauną, pokłonił się, kończąc modlitwę.
– ...Molisia za mia ko Hospodu, da utwierdit mia w strasie Swojem, i dostojna pokażet mia raba Swojeja błahosti. Amin.
– Poczynajcie, bracia! – zakrzyknął Bohun.
Działa ryknęły niskim basem, szarpnęły się w tył od odrzutów. Świszczące kule i granaty wpadły w szeregi polskich jeźdźców, masakrując ludzi i konie, wyrzucając w powietrze wierzchowce, wybijając w ziemi wielkie wyrwy. Pęd jazdy wstrzymany został w jednej chwili. Chmura kurzu spowiła szeregi żołnierzy Sobieskiego, rozległy się krzyki, jęki, przeraźliwy kwik i rżenie koni. A potem pułkownik kalnicki machnął buławą i wydał rozkaz, od którego zadrżeli polscy porucznicy i rotmistrzowie:
– Zamykać tabor!
Z tryumfującym rykiem, z tatarskim hałłakowaniem, wypadły z rowów, spod wozów za plecami jazdy polskiej, ukryte przed wzrokiem Lachów kurenie zaporoskich czumaków, zbrojne w samopały, kosy, cepy i kiścienie. Mołojcy rzucili się ku tylnej ścianie taboru, dopadli kolas, a potem jęli popychać je, zamykając przejścia. Zagrzechotały łańcuchy przeplatane przez koła, skrzypnęły hołoble obracane w stronę wroga. Ogromna ściana wozów poczęła odcinać w środku taboru stłoczonych husarzy i pancernych.
– To koniec! – wrzasnął Odrzywolski do Sobieskiego. – Zaraz tabor zewrą i wybiją nas co do nogi! Zawracajmy!
– Przebijemy się! – odkrzyknął Sobieski, przekrzykując gwizd kul, krzyki ludzi i rżenie koni. – Zawracać!
Machnął buzdyganem, a trębacze zagrali sygnał do odwrotu. Chorągwie husarskie poczęły zawracać ku zachodniej ścianie taboru.
– Bij, kto w Boga wierzy! – krzyknął Sobieski. – Naprzód, panowie bracia!
– Bij! Morduj!
Husarie i pancerni runęli jak jeden mąż ku rzędom zaporoskich kolas, przy których kłębił się tłum mołojców. Dopadli wozów i rydwanów, a rozszalałe konie uderzyły o nie piersiami. Zabrzęczała stal, krew polała się gęściej, gdy skoczyli ku nim Zaporożcy z kosami i spisami, zaś jeźdźcy starli się w morderczym szale z mołojcami broniącymi rozerwania wozów.
A potem zza kolas rozległy się strzały. Zaporożcy odpowiadali morderczym ogniem z rusznic i półmuszkietów. Kule gwizdały Lachom koło uszu, zabijały konie, wyrywały z kulbak jeźdźców, którzy rozpaczliwie chcieli wyrąbać sobie drogę do wolności.
– Naprzód, psie krwie! – krzyknął Sobieski. – Bij, morduj! Rąbać wozy!
* * *
Bohun miotał się między kolasami na swym pięknym koniu. Nie wiedział, co robić. Oto zasadzka, którą zastawił, udała się zbyt dobrze. Prawie cały pułk jazdy polskiej zamknięty był w strasznej pułapce z wozów. Oto miał w ręku... głowę Sobieskiego.
Co jednak miał czynić? Przerwać to wszystko? Otworzyć bramy taborowe? Bił się z myślami, nie wiedząc, jak powinien postąpić, szarpał osełedec, gryzł wąsy, walił się buławą po udzie...
A potem przechylił się w siodle do Fyłypa.
– Otwórzcie bramy! – ryknął. – Lachy i tak się przebiją! Za wielu ich! Wyreżą naszych w taborze!
Fyłyp zdrętwiał. Lecz bynajmniej nie od słów Bohuna. Spoglądał ponad jego ramieniem, na coś, co działo się za plecami atamana.
Bohun odwrócił się i skamieniał. Tuż za nim stał Chmielnicki na swym przepysznym bułanym koniu wziętym ze stadniny Sanguszków, z hetmańską buławą w ręku.
– Ot i udał się znowu figiel Bohunowy! – zawołał wesoło, szczerząc żółte kły. – I kto by to pomyślał, cztery chorągwie lackie w naszym ręku. Dalejże, wystrzelaj Lachów, mości pułkowniku! Kończ waść z nimi! Wstydu Lachom oszczędź!
– Mołojcy nie strzymają! Stracimy piechotę, mości panie hetmanie!
– Od kiedy ty taki wrażliwy, Iwanko? Azaliż mdli cię widok krwi mołojeckiej, jak pludraka? Mało jej widziałeś? Piechota wytrzyma, ja to mówię. A jakby nie strzymała, to w sukurs posiłki przyślemy. Zacnieś się sprawił, panie Bohun. Tymofiej z mołojcami i orda Nuradyna są już pod Ładyżynem. Ściągnąłeś na siebie uwagę i złość Lachów, tedy można by rzec, że wygraliśmy całą bitwę, bo inne nasze pułki podejdą pod obóz niezauważone.
Bohun zmełł w ustach przekleństwo.
* * *
– Herr Oberstlejtnant! Kozacy tabor zawarli! Zamknęli w środku Herr Sobieskiego!
Dantez przygryzł wargi. Sam widział, co się stało. Marek Sobieski był w paści bez wyjścia. Nawet z tego miejsca Bertrand słyszał strzały, krzyki mordowanych, jęki rannych i brzęk zderzających się szabel. W taborze bito się na śmierć i życie, mordowano o każdą wolną piędź miejsca. Kozackie cepy, kiścienie i kosy zbierały godną daninę z polskiej krwi.
– Herr oberstlejtnant, nie pomożemy Polakom? Nie poratujemy kamratów?!
– Sobieski zapędził się za daleko. Nie przebijemy się przez tabor! Stać w miejscu!
– Herr Gott! – wykrztusił zmieszany wachmistrz. – Jawohl!
Dantez milczał. Wszystko układało się świetnie. Oto miał jednego wroga mniej.
* * *
– Mości panie hetmanie, husaria gotowa do szarży na tabor! – zakrzyknął Zygmunt Druszkiewicz.
Kalinowski spojrzał w stronę zakrwawionego kosza kozackiego, w którym wrzała walka.
– Czekać! – zakomenderował. – Nikt nie ruszy bez mojego rozkazu.
– Tam giną nasi! – krzyknął Druszkiewicz.
– Wasza miłość nie zostawi Sobieskiego na rzeź czerni! – rzekł Przedwojeński. – Jesteśmy gotowi do ataku.
– To podstęp Chmielnickiego.
– Sobieski i Odrzywolski zginą!
– Żołnierska rzecz.
– Mości panie hetmanie, ja proszę, nie ostawiajmy ich bez pomocy!
Kalinowski zmrużył swe krótkowzroczne, złe oczy.
– Pierwszemu, który da rozkaz do ataku – wysyczał – rozwalę łeb buławą. Do szeregów!
* * *
Chorągwie husarskie i pancerne odbiły się bezsilnie od ściany wozów, pozostawiając ludzkie trupy i ścierwa koni, plamy krwi, pocięte, porąbane kolasy. Kozacy kryli się za kołami i pod osiami – pojawiali na chwilę, aby oddać strzał, a potem znikali, aby zabrać od swych kompanów nabitą broń.