Bohun
Bohun читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Szlachcice i możni panowie. Pułkownicy i posesjonaci, ostatni rycerze Starego Świata, dziedzice herbów i klejnotów Sarmatów, którzy przybywszy nad Vistulę przed wiekami, uczynili mieszkających tam Słowian swymi poddanymi, mierzyli się wzrokiem z mołojcami ze stepów, którzy zrodziwszy się z bitwy i rzezi, z nieśmiertelnej chwały wojska zaporoskiego, sięgali teraz po najwyższy laur – po herby i przywileje szlacheckie. Po wolności zdobyte krwią i polskim mieczem na wojnach z Krzyżakami, Brandenburami, Moskwą, Turkami i Tatarami, wydarte królom tyranom i własnym władcom w zamian za wierną służbę, za miłość, honor i oddanie, za brak trucizny w kielichu i plecy bezpieczne od skrytobójczego ciosu. Przywileje szlacheckie przeniesione potem na pogańskich Litwinów w ugodach i uniach: krewskiej, horodelskiej i lubelskiej. I oto po wiekach wnukowie i prawnukowie tamtych wielkich rycerzy, panowie polscy przenieść mieli swą wolność jedyną w Europie na Kozaków zaporoskich. Darować swe starodawne herby i klejnoty ludowi prostemu i nieuczonemu, lecz przecież dzielnemu, który w rozlicznych bitwach i przewagach pokazał siłę, moc i męstwo. Od czterech lat panom polskim przyszło wszak srodze zaznajomić się z kozackim orężem pod Żółtymi Wodami, pod Korsuniem, Piławcami, Zbarażem i Zborowem.
Bohun zacharczał. Rozkasłał się, plując krwią. Był blady, słaby, Baran i Groicki podtrzymywali go z dwóch stron, aby nie upadł.
– Wa... Waszmościowie. Sarmaci polscy – rzekł cicho, zanosząc się kaszlem. – Mniemam, że przywieźliście nam odpowiedź na nasze punkta ugody z wojskiem zaporoskim. Jeśli tak, to jak brzmi wasze ostatnie słowo...?
Przyjemski zmiął w ręku pismo z odpowiedzią. Zamierzał zrazu odczytać ją wszystkim obecnym, ale nie miał siły. Wziął głęboki oddech.
– Mości panowie pułkownicy wojska zaporoskiego. Odpowiedź nasza... Brzmi...
Spuścił głowę i położył doń na rękojeści rapiera.
– Brzmi: nie. Nie damy wam naszych przywilejów szlacheckich. Nie przypuścimy Kozaków do herbów.
Pomiędzy Zaporożcami nastała straszna, przejmująca cisza.
– Nie ujmując wam rycerskiej waleczności i dzielności, nie możemy przypuścić do przywilejów ludzi, którzy nie urodzili się szlachtą, ale są generationis plebeorum, w chłopy obróconym pospólstwem. Wolność szlachecka nasza została dana nam od Boga za cnoty i męstwo herbowych panów braci. I jako taka nie może być przeniesiona na stany niższe: na łyków miejskich, a nade wszystko na stan plebejski, chłopski, z którego większość z was się wywodzi.
Bohun zacharczał, o mało nie upadł, ale podtrzymali go Kozacy. Pomruk rozszedł się między kozackimi pułkownikami; wąsy, brwi i brody zjeżyły się, ręce porwały za szable i pistolety. Już, już Groicki i Baran chcieli rzucić się na deputatów polskich, już ktoś okrzyknął Kozaków przed cerkwią; zwada wisiała w powietrzu.
Spokój uratował Bohun. Uderzył po ramieniu Groickiego, odepchnął Barana, walnął buławą w stół. I zbladł, omal nie padłszy na złożone tam papiery.
– A więc tak to – wykrztusił z trudem. – Jak my byli wam... potrzebni, to wy nam sukno dawali, na morze pozwalali, to Lachy Kozaków za braci rodzonych mieli. Jak było potrzeba pod Chocim, poszli my pod Chocim. Jak była zwada pod Smoleńskiem, poszliśmy pod Smoleńsk. Jak cara było łupić, tak i łupiliśmy. Jak Władysława pana wspierać, tedy szablami drogę do prestoła carskiego rąbaliśmy. A jak już niepotrzebny był Kozak, to go nahajem od pańskiego stołu popędzić, ochłapa nawet nie rzuciwszy. To go przycinać jak paznokcie albo włosy. To mu futor odebrać, dzieci na śmierć zbić, to go w stepy wypędzić, niechaj zdycha jak sobaka.
Umilkł. Krew puściła mu się z ust.
– Jedno wam powiem, panowie Lachy – wyjęczał. – Niewarci jesteście swej wielkiej Rzeczypospolitej. I to wam mówię, przepowiadam, że kiedyś ją stracicie... Utracicie swój dwór, swoją spuściznę, co ją ojcowie wasi diabłu, Moskwie i pohańcom z gardła wydarli. Detyny wasze będą jej po świecie szukać; tułać się i ręce załamywać. Ale nigdy jej nie znajdą. I dopiero wtedy poznacie, coście utracili, zaprzepaścili na wieki, kiedy was Moskwicin batogiem wolności uczyć będzie. Kiedy Niemce z psami was równać będą. Nam to już za jedno będzie. Po Siczy trawa wtedy porośnie, stratują nas bachmaty tatarskie, wyreże Moskwa i Turcy. Ale wy będziecie trwać... Pokolenia całe pójdą w ogień, wrogowie morze krwi z was wytoczą i przepadną wam wasze herby, pierścienie, delie i konie, zamki i miasta. A koronę królestwa niebiańskiego Rzeczypospolitej trzy czarne orły rozdziobią. Tyle wam zostanie z waszej lackiej chwały.
Przez chwilę rzęził i spluwał krwią.
– Groicki – rzekł wreszcie. – Podaj nam one piśma, które Wyhowski w kancelaryi przepisał.
– Jak to! – żachnął się pułkownik. – A po co?! Nie dam!
– Daj, psi synu! – warknął Bohun. – Bo ci łeb, jako ten dzbanek rozbiję!
Huknął buławą w stół i od jednego zamachu rozwalił na szczątki gliniany dzban z palanką.
– Gadacie, żeśmy chamy, plebeje, że nam przywilejów szlacheckich nie lzia. Tedy pokażę ja panom Lachom, jaki u nas honor. Dawaj papiery!
Groicki niechętnie wyciągnął z zanadrza złożony na czworo plik dokumentów. Bohun ujął go drżącą dłonią, a potem palnął nimi w stół, tuż przed Przyjemskim. Urażony generał chwycił za broń, ale kiedy tylko rzucił okiem na papiery, skamieniał. Zamarł. I zaraz chwycił się za głowę.
– Jezus, Mario!
Sobieski spojrzał mu przez ramię i poczuł się tak, jakoby ktoś zdzielił go w łeb obuszkiem.
Na kracie odmalowany był plan obozu armii koronnej pod Batohem. Sprawną ręką widniały odrysowane zarysy bastionów i kurtyn, ostrogów i redut. Długimi liniami i czworobokami zaznaczono stanowiska wozów taborowych i artylerii, namioty hetmana i pułkowników.
Przyjemski wyciągnął leżące pod spodem papiery i aż jęknął. To był komput całego wojska koronnego pod Batohem, począwszy od wołoskiego znaku Jerzego Ruszczyca, a skończywszy na chorągwiach husarskich, arkebuzerskich, dragonach i piechocie cudzoziemskiego autoramentu. Osobno dodano nawet prywatny regiment dragonów Czarnieckich. Wojska opisane były szczegółowo, podano też ile koni oraz porcji liczyły kolejne chorągwie i regimenty.
– Skąd to... – wykrztusił z trudem Przyjemski. – Skąd to... macie?
– Chmielnicki mi to pokazał, a korzystając ze sposobności, gdy leżał pijany, kazałem Wyhowskiemu zrobić kopie. Macie, Lachy. Poznajcie nasz chłopski honor i godność. Oto ja, pułkownik kalnicki mógłbym papiery te zatrzymać i wiedząc, jak obóz wygląda, wybrać was niby ryby z saka; szyje wasze we śnie urezać. Ale, jak sami mówicie, jako zwykły chłop, a nie szlachetnie urodzony, oddaję wam z dobroci serca te papiery w imieniu wojska zaporoskiego, abyście widzieli, jak zatwardziałe i plugawe są serca kozackie. I jak wielce nami pogardzać winniście.
Polacy pospuszczali głowy.
– Kto wam to dał?
– Stawiam całą moją mołojecką sławę i garniec horyłki nad to, że jeno od Chmielnickiego możecie dowiedzieć się prawdy. On widać w układ wszedł z jakimś zdrajcą, który mu plany obozu sporządził. Wy... baczcie. Ja prosty Kozak jestem, nieuczony. Ale to jedno wam rzeknę: zdradzono was, panowie Lachy. Ktoś, kto pragnie waszej śmierci, wydał nam na rzeź całą armię koronną. Całe rycerstwo Rzeczypospolitej. A ja, prosty Kozak, szczob mnie trastia, zamiast wasze lackie gardła rezaty, oto pergamenta te wam pokazuję. Bom głupi.
– To i drwijcie z nas, panowie Lachy – rzekł Baran. – No, dalejże, mówcie, jacy to głupi jesteśmy, że zamiast rzecz zataić, po kawalersku z podniesionym kirysem, po rycersku w pole występujemy.
– Z otwartą przyłbicą, stary kpie – poprawił go Groicki. – Jedno jest pewne. Ktoś w Rzeczypospolitej, może nawet jeden z was, chciał wam, Lachy, chwałę i sławę zapewnić. Jeno że pośmiertną.
– Zdrada! – rzekł posępnie Odrzywolski. – Co teraz poczniemy?
– Mości panie Bohun – odezwał się Sobieski. – To, co nam pokazaliście, zmienia postać rzeczy. Ze szczerego serca doceniamy to, co uczyniliście i takie też będzie zdanie całego wojska koronnego. Pozwólcie nam tedy ostatni raz naradzić się nad waszymi kondycjami przed cerkwią.