-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Sobieski ruszył w skok ku swoim oddziałom. Dopadł do poruczników i rotmistrzów, skupionych wokół wielkiego dębu.

– Do chorągwi! – rozkazał. – Trąbić przez munsztuk. Za pół kwatery ruszamy. Kto chce, waszmościowie, można przed bitwą na harc, byle nie na długo!

Porucznicy i rotmistrzowie rozjechali się do swoich rot. Wszystko było już ustalone, rozkazy wydane; chorągwie husarskie i pancerne poczęły tedy postępować przez las i brzezinę na wschód, ku niewielkim wzgórzom. Konie szły rysią i stępą, parskały dziarsko na dobrą wróżbę.

Sobieski wyprzedził znacznie swoich ludzi. Skoczył przed linie wojska, przebył brzezinę, strumień i jako pierwszy wjechał na wzgórze. Wiedział, że w ten sposób naraża się na odkrycie przez Kozaków, ale i tak bitwa miała rozpocząć się lada chwila, więc nie dbał o pozory. Wjechał galopem na pagór, który był właściwie starą, rozmytą od deszczy mogiłą.

Wstrzymał konia. Tu, na wzniesieniu, czuł się wolny jak ptak, spoglądając na otwarty, płaski step zamknięty na wschodzie linią dalekiego lasu, na południu wzgórzami, a na północy doliną niewielkiego, bagnistego strumienia. Osłonił oczy od słońca i spojrzał na wschód.

Kozacy nadciągali szybko. Wyraźnie widział idącą luźną ławą zaporoską konnicę i posuwającą się tuż obok ordę. Dalej szedł tabor – sześć, a może osiem rzędów wozów osłanianych przez piechotę – mołojcy z rusznicami maszerowali przy skrajnych rzędach kolas, osłaniając przede wszystkim konie. Tabor był już przygotowany do walki. Do wozów nasypano gnoju i ziemi, w przerwach między nimi prowadzono działa. Tyłów warownego obozu strzegła kozacka czerń – wśród traw i zarośli szarzały świty i kożuchy. Szybkim krokiem posuwała się tam zbrojna hałastra – chłopi i ubodzy Kozacy niosący kiścienie, spisy, cepy i kosy osadzone sztorcem na drągach.

Sobieski poczuł, jak serce poczyna bić mu coraz mocniej i mocniej. Wysunął się jeszcze bardziej do przodu – samotny jeździec wśród traw – wsparł się pod boki. Stał na tle nieba jakoby ostatni polski rycerz na stepie, jak wielki pan spoglądający na plebejską armię czeladzi i ciurów, której atak lada chwila miał rozbić się o polskie piersi. Lecz przecież nie były to tchórzliwe ciury i pachołkowie. Przez step szło wojsko, które od lat bijało chorągwie kwarciane Rzeczypospolitej pod Korsuniem, Piławcami i Zborowem.

Wnet dostrzeżono go na tle błękitnego nieba. Kozacy wskazywali go sobie, dwóch z nich zawróciło w stronę taboru. Kilku mołojców dosiadających dobrych, zdobycznych, polskich koni wysunęło się naprzód. Szybko spięli wierzchowce ostrogami i popędzili na spotkanie samotnego Lacha.

Sobieski nawet nie ruszył się z miejsca. Widział, jak kozacki tabor zwolnił i począł zatrzymywać się – formując czworobok. Pułkownik wiedział, że nie można było na to pozwolić. Jednak ustawienie obozu z wozów było nie lada sztuką, a nade wszystko wymagało czasu. A tego Kozacy już nie mieli.

Tętent mołojeckich koni narastał. Sobieski dojrzał przed sobą pyski koni, szare i zielone świty Kozaków, usłyszał potężniejący łomot kopyt.

– Hałła! Hałła! – zawyli Zaporożcy po tatarsku.

Pułkownik nie poruszył się. Kozacy byli blisko. Dwieście kroków jeszcze... Sto pięćdziesiąt. Już, już zdawać by się mogło, że opadną Sobieskiego ze wszystkich stron, pochwycą go, ubiją, stratują kopytami koni!

Byli o pół strzelania z łuku od miejsca, w którym stał pułkownik, gdy ziemia zadrżała, a zza pagórka wypadła w pędzie ława polskich harcowników. Szybko jak błyskawica, niby morska fala omywająca skalny grzbiet, rozstąpiła się, mijając Sobieskiego, a potem wpadła na rozpędzonych Kozaków. W jednej chwili zabrzęczały szable, huknęły pistolety i półhaki, świsnęły strzały, rozległy się krzyki i przedśmiertne rzężenia. Zaskoczeni mołojcy ulegli od razu. Część zwaliła się z koni, padła na ziemię, inni poczęli zawracać, uciekać w stronę taboru. Polacy i rajtarzy rzucili się za nimi. Wnet z obozowiska skoczyło ku nim więcej Kozaków; wśród traw rozpoczęły się utarczki i pojedynki. Strzelano do siebie z pistoletów, szyto z łuków, zajeżdżano z szablami i kiścieniami.

Sobieski nie czekał na wynik harców. Szybko jak wiatr skoczył ku równinie, bo jego chorągwie husarskie i pancerne wyszły wreszcie z grzmotem kopyt zza pagórka i stanęły w dwóch liniach, pod rozwiniętymi chorągwiami.

Wrzawa i okrzyk podniosły się, gdy pułkownik dopadł do swej husarskiej roty, zdjął z głowy kołpak, widząc sztandar, a potem staropolskim obyczajem, jako rotmistrz prowadzący chorągwie do szarży, jednym szybkim ruchem zawinął prawy rękaw żupana wyżej łokcia. Powiódł spojrzeniem wzdłuż skrzydlatych szeregów husarii i poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Oto stała przed nim najwspanialsza jazda świata, duma i chwała Rzeczypospolitej; ostatnia rycerska jazda Europy, obalająca roty i regimenty pikinierów szwedzkich, zaglądająca śmiało w lufy muszkietów i ziejących ogniem niderlandzkich kobył [5], zmiatająca jednym ciosem rajtarskie kompanie i pułki, rozbijająca jak lawina tureckich sipahów i moskiewskich dworian.

Husaria była straszna, lecz nade wszystko piękna. Sobieski nie mógł oderwać oczu od smukłych, rosłych polskich wierzchowców, karmazynowych żupanów i giermaków wkładanych przez towarzyszy pod przyszywanice i pancerze. Wzrok jego błądził wśród skrzących się od złota i klejnotów kirysów, pancerzy, karacen i bastardów, naramienników z maszkaronami, napierśników okrytych wilczymi i tygrysimi skórami. Wiatr szeleścił morzem proporców ponad szyszakami husarzy, świstał wśród srebrnych skrzydeł, łopotał chorągwiami.

Nie było jednak czasu na podziwianie groźnego piękna husarii. Jazda stała gotowa do uderzenia. Sobieski zwrócił się ku Kozakom, wzniósł w górę buławę. Na ten rozkaz trębacze dali znak harcownikom do powrotu – ława jeźdźców rozpadła się w jednej chwili, jak tuman piasku, nie zwlekając sprawnie odskoczyła od zaporoskich szeregów i powróciła do swoich.

– W Imię Boże naprzód! – krzyknął Sobieski. – Dalej! Dalej!

Gwałtownym ruchem zniżył buławę. Na ten znak chorągwie poszły przed siebie wpierw stępa, potem szybko poczęły nabierać morderczego pędu. Ziemia zadudniła ponuro, zagrzmiała tratowana tysiącami kopyt końskich.

Sobieski pędził w pierwszym szeregu, z rozwianą od wiatru delią, bez czapki, z buławą w dłoni. Prowadził swoją chorągiew husarską, a wraz z nią resztę pułku ku skłębionym kozackim szeregom. A potem konie polskie nabrały jeszcze większej szybkości, przeszły w galop, w skok! Chorągwie potoczyły się przed siebie jak pancerna lawina. Las kopii opadł z szumem i poświstem, zniżył się ku końskim karkom, mierząc wprost w Zaporożców. Husaria pomknęła cwałem, najstraszniejszym, najszybszym pędem rozszalałych koni!

Ktokolwiek dzierżył buławę po kozackiej stronie, nie był głupcem. Zamiast powitać jazdę polską w ławie, w której jeźdźcy starliby Zaporożców równie szybko, jak wichura powala i tratuje młody las, nakazał ścisnąć szeregi mocno, niby rajtaria niemiecka i osłonić się bronią ognistą. Semeni dali ognia z bandoletów i rusznic niemal wprost w twarze rozpędzonych husarzy. Konie zarżały wystraszone, gdy kule świsnęły im koło uszu, przeszyły piersi, szyje, głowy...

Już rumaki wyciągają łby w pędzie, husarze pochylają się w kulbakach, niektórzy mrużą oczy na widok kozackiej nawały...

A potem słychać kwik tratowanych koni, jakby łoskot tysięcy młotów kujących żelazo, chrzęst kruszonych kopii, ryk zwycięstwa i przerażenia...

Zderzyli się!

W jednej chwili, krótkiej jak okamgnienie, husaria zniosła konnych Zaporożców, wdeptała ich w ziemię kopytami, porwała przed sobą jak pancerna lawina. Kozackie sotnie rzuciły się wstecz, nie mając szans w starciu. Siekani szablami, obalani piersiami koni, tratowani, Zaporożcy oddali pole, rozsypali się na grupy i luźne watahy uciekających. Tuż obok uszu husarzy i pancernych świsnęły strzały.

Sobieski pochylił się w kulbace, chłonąc całym ciałem szaleńczy pęd konia. Ziemia uciekała spod kopyt Złotogrzywego w zastraszającym tempie. Tuż obok słyszał chrapanie husarskich koni towarzyszy i pocztowych z jego chorągwi, szum skrzydeł, łopot proporców, brzęk zbroi. Zaporożcy uciekali z wrzaskiem, rozpaczliwie kłując konie ostrogami, okładając je nahajami po zadach. Na próżno! Nie mogli ujść skrzydlatej śmierci. Szybko, nieubłaganie husarze doganiali ich, cięli po łbach i ramionach, wbijali w plecy sztychy szabel, mordowali tak szybko i sprawnie, iż rzekłbyś, że to nagły podmuch wiatru gasi płonące świece.

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название