-->

Bohun

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bohun, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bohun
Название: Bohun
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Bohun читать книгу онлайн

Bohun - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Polacy nie mogli rozerwać taboru, nie byli w stanie wyrąbać sobie drogi do wolności. Śmierć zajrzała w oczy młodemu pułkownikowi. Stłoczeni wśród wozów jeźdźcy padali od kul kozackich armat i arkebuzów, walili się z koni, cięci kosami, kłuci spisami, ściągani na ziemię, spadający z pokrwawionych wierzchowców.

– Zawracać! – ryknął rozpaczliwie. – Musimy się przebić!

* * *

Dantez bił się z myślami. Spoglądał na szeregi polskiej jazdy, która wyłoniła się zza wzgórza, lecz hetman Kalinowski wstrzymał atak, nie chciał pomagać Sobieskiemu. To było szaleństwo, za które Kalinowski winien zapłacić utratą buławy. To była kara za wstawienie się za Tarasem...

A tymczasem tuż obok walczyła i ginęła husaria. Najwspanialsza jazda, jaką kiedykolwiek widział Dantez. O trzy strzelania z łuku umierał Marek Sobieski, który wstawił się za nim pod szubienicą w Przemyślu. Umierał Odrzywolski, pułkownik pułkowników Rzeczypospolitej, stepowy rycerz, mąż honoru i cnót. Walili się z siodeł na zakrwawioną ziemię dumni i pyszni szlachcice polscy, których Dantez tak nienawidził. I tak... podziwiał.

Nie mógł wymówić tego słowa. Nie wiedział, co się z nim działo. Niezależnie od przysięgi, którą złożył, niezależnie od misji, jaką miał do wypełnienia, nie mógł stać i patrzeć na śmierć porywającą jego towarzyszy broni.

„Stój, głupcze! Stój i nie ruszaj się” – szeptał mu do ucha głos Eugenii.

Jednak Dantez nie był w stanie tak stać i nic nie robić. Do diabła, do kroćset, zaczynał mieć dość tego wszystkiego. Sacrebleu!

Jednym ruchem wyciągnął pałasz z pochwy i dał znać pałkerom.

– Ruszać z miejsca!

Rajtarzy wrzasnęli jak jeden mąż. Świsnęły dobywane z pochew szable i pałasze, nad polem bitwy zabłysło sześćset obnażonych ostrzy.

Poszli rysią, bez rozkazu, prosto ku tylnej ścianie taboru!

– Gotuj broń!

W rękach rajtarów błysnęły półhaki i puffery. Kozacka forteca rosła w oczach.

– Feuer!

W ogłuszającym huku dali ognia w plecy Zaporożców. Najpierw pierwszy szereg, potem drugi.

– Alt!

Jak burza spadli na słabo obsadzone, tylne rzędy taboru. Dantez pierwszy dopadł wozów, cudem uchylił się od pchnięcia spisą, a potem uderzył z zamachu, rozwalając kozacki łeb. Jego koń zarżał, stanął dęba, a kiedy opadł, Francuz ciął kolejnego rezuna – szybkim, pewnym ciosem rozpłatał mu bark wraz z ramieniem. Tnąc, odbijając cięcia, tratując Kozaków, dopadł do pierwszej bramy taborowej.

– Rwać tabor! – zakrzyknął.

Wziął zamach i ciął ze świstem. Łańcuch przeciągnięty przez burtę wozu pękł z brzękiem. Rajtarzy zeskoczyli z koni, rzucili się, aby odtoczyć na bok kolasy.

– Razem, równooo!

Wozy drgnęły, pchane silnymi ramionami, odsłoniły przejście do wnętrza taboru.

– Za mną!

Jak wicher rajtarzy wpadli w ulice taborowe. Kozacy rażeni od przodu przez husarzy i pancernych Sobieskiego, nie wytrzymali ani pół pacierza. Rozpierzchli się, gdy tylko na karki wsiedli im ludzie Danteza. Szybko i sprawnie rajtarzy przerąbali liny, odwrócili i przetoczyli wozy taborowe, odskoczyli na boki. A wówczas zakrwawieni jeźdźcy polscy zaczęli wypadać z kosza.

– W tył! – krzyknął Dantez. – Zuriick!

Rajtarzy rozpierzchli się, robiąc drogę husarii. Pancerne znaki wypadły na wolność z wrzaskiem, chrzęstem i łoskotem, z szumem skrzydeł i brzękiem zbroic. Z tyłu taboru zagrały jeszcze raz bezsilne zaporoskie armaty, załomotały bębny.

A Dantez zatrzymał się na uboczu i zdjął kapelusz.

Zaś potem skłonił się Sobieskiemu.

* * *

– Z kim ty trzymasz? Z nami czy z Polakami?! Dantez milczał. Drżącą ręką podniósł do ust puchar z winem. Eugenia prychnęła ze złości, uderzyła go w dłoń, wytrącając naczynie. Dantez chwycił ją za rękę i przytrzymał.

– Gdybym wiedział, kim wy jesteście. Gdybym znał oblicze pana Śmierci... Bądź pewna, że wówczas byłbym o wiele wierniejszym sługą.

– A ja zapewniam cię, że lepiej dla twej szyi, że nie widziałeś jego twarzy.

– Kim on jest, Eugenio?! Dlaczego powierzył mi tak straszne brzemię? Po cóż chce dokonać tak potwornej zbrodni?!

– Zapewniam cię, panie Dantez, że jego brzemię nie jest lżejsze od twego. Jak myślisz, co zrobi, gdy dowie się, że nadużyłeś pokładanego w tobie zaufania? Sobieski żyje. A miał zginąć. Lada chwila wybuchnie konfederacja. Lada chwila wszystkie nasze plany obrócą się wniwecz. Czy możesz mi rzec, dlaczego pomogłeś mu wydostać się z taboru?!

Dantez milczał.

– Ile ci zapłacili za zdradę, mości kawalerze? Pięć tysięcy? Dziesięć? Co dali ci Sobieski i Przyjemski, że nagle zacząłeś ich wspierać?!

– Dali mi samego siebie – wykrztusił Dantez. – Polacy pokazali mi... takiego mnie, jakim niegdyś byłem. Nie obawiaj się, nie zdradziłem. To była jeno krótka chwila sentymentu.

– Sentymentu?! Ty oszalałeś, Dantez! Co mam napisać do Śmierci? Że już nie stoisz po naszej stronie?!

– Sobieski nie zaszkodzi naszym planom. Konfederacja jeszcze nie została zawiązana...

Roześmiała się zjadliwie, a potem spojrzała mu prosto w oczy.

– Sobieski i Przyjemski nawiązali rokowania z Kozakami. Jeszcze dzień, dwa, a podpiszą nową ugodę, nie oglądając się na króla, hetmana i szlachtę. A potem ruszą na Warszawę. Jeśli to się stanie, wszystkie nasze starania niewarte będą funta kłaków.

– Ugodę? Z Kozakami? Jak to?! – zakrzyknął Dantez. – Jak to możliwe?

– Wyprowadzili nas w pole, panie bracie. Co teraz? Co mamy robić?

Dantez spuścił wzrok. To było... nie do uwierzenia.

– Skąd wiesz o tym wszystkim?

– Przespałam się ze sługą Przyjemskiego. Miał długi język. Jak wszyscy mężczyźni.

Dantez ukrył twarz w dłoniach.

– To... to niemożliwe. Szlachcice polscy... Z rezunami? To nie mogło się stać!

– Lepiej myśl, co wypada nam uczynić!

– Nie możemy do tego dopuścić. Czy wiesz, gdzie toczą się rokowania?

– W Taraszczy, w starej cerkwi.

– A więc, Eugenio, musimy działać. Weź trzydziestu rajtarów, odnajdź pana Baranowskiego i powiedz mu o wszystkim.

– A co potem?

– Potem? Odnajdźcie kozackich wysłanników. I poślijcie ich na samo dno piekła!

Pokiwała głową.

– Nie nazywam się Eugenia – wyszeptała.

– A więc jak? – porwał ją w ramiona i złożył na wargach kobiety długi, namiętny pocałunek.

– Jestem Justyna Godebska.

– Nie jesteś Francuzką? Myślałem, że należysz do fraucymeru królowej?

– Może. A teraz bywaj, luby...

– Eugenio... to... Justyno... Ty... wrócisz?

– Nie pojedziesz ze mną?

– Jeśli wybuchnie bunt, będę jedynym stronnikiem Kalinowskiego. Nie mogę się stąd ruszyć.

– A więc bywaj.

– Wrócisz do mnie?

– Może.

* * *

Ledwie słońce rozjaśniło tumany mgieł wiszących nad Bohem, ledwie z oparów wyjrzały wzgórza i lasy, przed bramą obozu zaczerniały ludzkie i końskie sylwetki.

Wracali pokonani. Ranni na pokrwawionych, pokrytych pianą koniach wlokących się wolno, utykających, prowadzonych za uzdy przez towarzyszy i pocztowych. Nadciągali żołnierze pokryci błotem i krwią z ran, w porwanych żupicach i rajtrokach, w powyginanych zbrojach, pociętych kolczugach.

– Chmielnicki idzie! – krzyknął do dragonów przy obozowej bramie Stanisław Górski, porucznik chorągwi pancernej, trzymający się za rozrąbany łeb, przewiązany zakrwawionymi szarpiami. – Orda! Pobili nas! Budźcie hetmana!

Zagrano larum i obóz napełnił się szczękiem broni, końskim rżeniem, łoskotem, gwarem i okrzykami. Od ust do ust, od namiotu do namiotu, od wozu do wozu, szło jedno, wstrząsające słowo:

– Kozacy!

Pospiesznie narzuciwszy wams i rajtrok, Przyjemski skoczył na koniu ku bramie obozowej. Wkrótce pojawił się Sobieski, dojechał Odrzywolski, Korycki, Niezabitowski i cała reszta starszyzny. Za nimi wypadali z obozu towarzysze i pocztowi spod chorągwi i wkrótce cały tłum żołnierzy zgromadził się na błoniach przed nim.

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название