Czarna Szabla
Czarna Szabla читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Ten jeździec - mruknął kasztelan - ma głowę. Bez trudu zdejmiesz mu ją z karku.
Uderzył w stół kantem dłoni. Wywrócił przy tym kielich. Wąska strużka wina pociekła wzdłuż starego listu przypieczętowanego cudzoziemskim herbem z liliami. Popłynęła zupełnie jak strużka krwi. Kasztelan opadł na fotel.
- Czarny jeździec - mruknął Nietyksa. - Chłopi gadają, że jest karą za grzechy. Ma wygubić cały ród Ligęzów.
- No cóż - rzekł spokojnie Dydyński - może więc potrzeba wam księdza albo egzorcysty. Ja nie łapię upiorów.
- To nie jest upiór. To człowiek. Jeździ na karym koniu, głowę ukrywa pod przyłbicą, ale daję słowo, że pod jego czarną zbroją bije zwykłe serce. To zabójca albo okrutnik, który chce pomsty.
- Zastawiałem obławy na niego - wycharczał kasztelan - ale jest sprytny jak ryś, okrutny jak wilk i silny jak niedźwiedź.
- Czego oczekujecie ode mnie, panie Ligęzo?
- Chcę zobaczyć ciebie, a obok wóz albo konia. A na tym wozie chcę, żeby znalazło się gnijące ścierwo tego mordercy. Wtedy zerwę mu z głowy hełm i spojrzę w jego martwe oczy. I już będę wiedział, komu podziękować. I podziękuję, po kasztelańsku. Chcę, żebyś wytropił i zabił mordercę. Dostaniesz tyle złota, ile będzie ważył jeździec.
- W zbroi czy bez?
- W zbroi.
- Nisko mnie cenisz, panie kasztelanie - rzekł wolno Dydyński. - Myśliwy, który ma tropić rysia, zastawiać paść na wilka i brać się za bary z niedźwiedziem, wiele ryzykuje. Dlatego moja cena będzie wysoka.
- Znajdziesz go?
- Znajdę. Lubię ryzyko. Ale to będzie drogie. Chcę dziesięć tysięcy czerwonych!
Kasztelan zacharczał teraz znacznie głośniej niż wtedy, gdy wspomniał śmierć synów. Rozkasłał się, a Nietyksa szybko podał mu nowy kielich wina. Ligęza wychylił je duszkiem, zachrypiał. Kaszlnął...
- Tyle... - Znów chwyciły go duszności. - Myślałem, że jesteś mi przyjacielem, panie Dydyński.
- Jestem, panie. Jeno że my dwaj kochamy się jak bracia, a rachujemy jak Żydzi.
- Dobrze - wychrypiał Ligęza. - Dostaniesz dziesięć tysięcy czerwonych. Jeśli tylko go dopadniesz i przywieziesz jego ścierwo. A ja nasypię ci wór dukatów, czerwonych, talarów, florenów i reńskich...
Zapadła cisza. Płomienie na palenisku przygasły, cicho skwierczały knoty świec. Kasztelan i Dydyński przybili ręce.
- Daję słowo szlacheckie, że pieniądze dostaniesz - powiedział uroczyście kasztelan.
- Daję nobile verbum, że będziesz miał, mości kasztelanie, głowę mordercy. - Pan Jacek przyłożył rękę do serca. - Słowo Dydyńskiego nie dym.
- Tedy dobiliśmy targu?
- Nobile verbum.
- Co wiadomo o tym jeźdźcu?
- Uderza w nocy albo wieczorem. Nosi czarną rajtarską zbroję i hełm niemiecki. Ma straszną siłę. Gdy sześciu hajduków rzuciło się na niego - zabił wszystkich. Strzelano do niego, ale strzały odbiły się od zbroi. Jeździ na karym koniu szkolonym do walki. Ta bestia odgryza głowy ludziom, jeśli zagrażają jego panu. Nigdy nie pokazał twarzy.
- Broń jeźdźca?
- Pałasz. Długi, ciężki.
- Rajtar - mruknął cicho Dydyński. - To oręż wolnych rajtarów.
Kasztelan drgnął i aż się zatrząsł.
- Co?! Coś powiedział?!
- Jeździec używa broni wolnych rajtarów. Może to cudzoziemiec. Kiedy ostatni raz zabił?
- Miesiąc temu usiekł mego syna - powiedział drżącym głosem Ligęza. - Wybacz, waść, ale nie mam sił o tym mówić. Z mych dzieci ostała przy życiu jeno córka. Moja jedyna jaskółeczka... Czy musisz o to teraz pytać, szlachetko?
- Czy jest ktoś, panie, kto mógłby cię znienawidzić? Ktoś, komu wyrządziłeś tak wielką krzywdę, że wynajął... Albo stał się jeźdźcem.
- Golskiej poniechałem, ze Stadnickimi mam zastaw. Herburt już w piekle, a Drohojowski zabity przez ludzi kasztelana przemyskiego...
- A Tarnawski? - wtrącił Nietyksa.
- Tarnawski nie ośmieliłby się na coś takiego. Zresztą on już umiera.
- A Wierusz...? - wtrącił cicho klucznik.
- Mości panie - zwrócił się kasztelan do Dydyńskiego - mój sługa wskaże ci komnatę. Kiedy wyruszysz ścigać zabójcę?
- Za kilka dni. Najpierw muszę się rozejrzeć.
- Za dwa dni poluję w ostępie na niedźwiedzia. Zapraszam.
Dydyński wstał i skłonił się. Nietyksa ujął go za ramię i poprowadził do drzwi.
- Chcę porozmawiać z kimś, kto ostatni raz widział tego czarnego jeźdźca - powiedział Dydyński. - Jest ktoś taki?
- Jasiek, pachołek pana Aleksandra, świeć, Panie, nad jego grzeszną duszą. Każę mu przyjść do twej izby.
Wyszli z komnaty. Kasztelan nawet nie spojrzał na nich. Zakliki nie było już przed drzwiami. Hajduk podał panu Jackowi szablę. Potem Nietyksa poprowadził gościa przez sale i krużganki. Zamek sidorowski był przestronny i bogaty. Dydyński widział piękne gdańskie meble, tureckie makaty, dywany i obrazy... Spoglądały nań wyblakłe oblicza z portretów. Nietyksa zatrzymał się.
- Nieszczęście spadło na pana naszego - powiedział nagle. - Gniazdo sidorowskie zostało bez dziedziców i następców. Po paniczach pozostał tylko portret.
Dydyński spojrzał na ścianę. W świetle świec dostrzegł obraz przedstawiający dwóch młodych mężczyzn w cudzoziemskich strojach. Widocznie był to obraz namalowany w czasach, gdy młodzi Ligęzowie wojażowali po Europie i mieli jeszcze głowy na karkach.
- Oto młodszy syn kasztelana, Samuel, i starszy, Aleksander - mruknął Nietyksa. - A teraz pozostała tylko panna Ewa. Odziedziczy splendory i dukaty. Poznasz jeszcze tę pannę, panie bracie. Jeno głowy nie strać dla niej, bo gładka.
Dydyński patrzył na portret. W migotliwym świetle świecy trzymanej przez Nietyksę oblicza młodych Ligęzów wyglądały blado. Obraz zdawał się być nierówno przycięty - nie wiedzieć czemu postaci obu młodzieńców znajdowały się przy prawej krawędzi malowidła.
- Prowadź do komnaty - mruknął Dydyński.
4. Jasiek
Przed drzwiami komnaty czekał na Dydyńskiego młody sługa kasztelana. Czapką ozdobioną trzęsieniem i pękiem sokolich piór skłonił się aż do samej ziemi.
- Oto Jasiek - rzekł Nietyksa. - Pan kasztelan oddaje ci go do posług. Widział jeźdźca w chwilę po tym, gdy zabił świętej pamięci kasztelanka Aleksandra.
Jasiek wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać pachołek. Był szczupły, rumiany na gębie, odziany w krótki zielony żupan zapinany na guzy.
- Blisko byłeś zabójcy, gdy usiekł imć pana Aleksandra?
Pachołek skłonił się jeszcze niżej.
- Pan Aleksander z dragonką do lasu poszedł. Mnie czekać między ulicznicami kazał. Czekam ja i czekam, aż tu słyszę - łomot kopyt. Pomyślałem ja sobie zaraz, że - gwałtu - coś z moim panem nie tak. Skoczyłem konno we mgłę, aż tu nagle coś wielkiego jak nie hycnie na mnie! Tuż obok czarny jeździec przemknął. Bies prawdziwy! Myślałem za czartem gonić, ale jakże to tak?
Jeszcze się odwróci i człeka zadusi. - Jasiek przeżegnał się nabożnie.
- Jak wyglądał?
- Jechał na wielkim koniu. Miał czarną zbroję jak rajtarzy jego królewskiej mości, com ich w Krakowie widział... A na zbroi miał lilie srebrne wyrysowane, w ręku pałasz. Oblicza nie pokazał, czart jeden, bo miał na twarzy hełm z przyłbicą, wielki jak dzwon w kościele Bernardynów we Lwowie. Albo kopuły na zamku w Wiśniczu...
- Zaraz, zaraz, widziałeś go tylko przez chwilę i pamiętasz tyle rzeczy? A mówiłeś jeszcze, że mgła była!
- Nie wiem, panie. Jakoś tak pamiętam.
- Ludzie różne rzeczy gadają - mruknął Nietyksa. - Powtarza, co na targu słyszał.
- Jak ty myślisz, Jasiek? Ten czarny jeździec to człowiek czy upiór?
- Upiór, panie, jako żywo. Ja słyszałem, jak baby w Podhajcach mówiły, że to kara za grzechy nasze. Za to, że nasz kasztelan jegomość często innym panom szlacheckie słowo dawał i nie dotrzymywał.
- Idź do czeladnej. - Dydyński klepnął pachołka w ramię. Jasiek skulił się i jęknął.